TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 04:43
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 409

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 409

– Mateusz, sorry, ale naprawdę mógłbyś sobie dać spokój z tą pieszą pielgrzymką – nie dawał za wygraną Maciek, który od samego rana usiłował go namówić na przedłużenie ich pobytu w górach. Wyjazd z dwoma parami małżeńskimi okazał się być wspaniałym przerywnikiem w ich kapłańskiej codzienności. To było naprawdę niesamowite w jak wielu sprawach się odnaleźli na tej samej częstotliwości: książki, filmy, muzyka… Na całe szczęście również jeśli chodzi o wybór tras górskich wszyscy zgodnie optowali za łagodnymi spacerami w dolinach, co szczególnie Maciejowi dobrze zrobiło, bo delikatnie mówiąc zdychał nawet na tych płaskich szlakach. Tym bardziej Mateusz się dziwił, że chciał zostać jeszcze kilka dni dłużej.
– Nie powiesz mi chyba, że przypadły ci do gustu długie spacery? – zapytał przyjaciela.
– E tam długie spacery! Jak teraz Maślanki i Karasińscy sobie pojadą, chociaż szkoda, bo to naprawdę równi goście, to już sobie te spacery skrócimy – Maciej uśmiechał się na samą myśl.
– Razem przyjechaliśmy, razem wrócimy. Nie zapominaj, że przyjechaliśmy ich autem – przypomniał Mateusz.
– A bo to pociągów nie ma? Przypomnimy sobie stare czasy jak się tłukliśmy do Kłodzka pościskani jak śledzie – kusił Maciej, ale Mateusz był absolutnie nakręcony na pielgrzymkę.
– Maciek, doskonale wiesz ile dla mnie znaczy pielgrzymka na Jasną Górę, więc kiedy wreszcie udało mi się wygospodarować na nią czas, nie stawaj mi, proszę, okoniem. Jeszcze gdzieś później na parę dni wyskoczymy – obiecał koledze i nadstawił ucha, bo od drzwi wejściowych dochodziły hałasy. 
– Żonkosie chyba wracają z baletów – powiedział z uśmiechem Maciej, bo rzeczywiście w ostatni wieczór Robert i Gosia namówili Rafała i Martynę na potańcówkę w nieodległym klubie. Namawiali też księży, ale ci solidarnie odmówili opowiadając się za pozostaniem w domu i był to jedyny czas przez cały czterodniowy pobyt, kiedy czegoś nie robili razem. A i teraz Mateusz trochę żałował, że nie poszli z nimi, bo co prawda tańczyć nie umiał, ale bardzo lubił patrzeć jak inni to robią, zwłaszcza jeśli sobie dobrze radzili.
– Żałujcie plebany, żeście nie poszli z nami. Było bombowo! – obwieszczał od drzwi saloniku Robert, który trzymał się z Gosią za rękę, niczym młodziutcy narzeczeni. Podobnie zresztą Maślankowie nie mogli się od siebie oderwać i widać było, jak dobrze im te tańce zrobiły.
– Żałujemy – odpowiedział Mateusz z uśmiechem. – I powiem wam, że ja coraz poważniej myślę o tym, żeby w naszej parafii jakąś szkołę tańca otworzyć. Żeby ktoś kto potrafi nauczył wszystkich chętnych od dzieciaków do dorosłych tańczyć na przykład Woogie – Boogie. Otwarte dla wszystkich, bez żadnej spiny, bez końcowych egzaminów, tylko dla użytku własnego. Naprawdę wydaje mi się, że ludzie są po prostu niewytańczeni. Sam bym się może nawet nauczył.
– Ty proboszcz o tym nie myśl, tylko ty to zrób! I to natychmiast! – powiedziała Małgosia. – My z Robertem na bank weźmiemy w tym udział i namówimy wielu naszych przyjaciół.
– A czy my też możemy przyjść, chociaż jesteśmy z innej parafii? – zapytała patrząc na niego błagalnym wzrokiem Martyna Maślankowa.
– Hola, hola, najpierw trzeba kogoś znaleźć, w sensie instruktora. No ale widzę, że na pewno frekwencja będzie większa niż na Kręgu Biblijnym – zauważył lekko gorzko Mateusz, choć z drugiej strony poczuł, że idea jest dobra. – Martynko, w naszej parafii nic nie jest zamknięte dla ludzi z zewnątrz, więc spoko!
– No proszę, jaka się piękna inicjatywa zrodziła z wyjazdu małżeńsko – kapłańskiego – westchnął Robert, który opadł na fotel i posadził sobie na kolanach żonę. – Powiem krótko: to trzeba powtórzyć i to jak najszybciej!
– Najlepiej od razu weźmy telefony i wpiszmy to w kalendarz – powiedział Maciej wyciągając smartfona z kieszeni.
– Świetna myśl, tylko dajmy chociaż dwa miesiące księdzu Maciejowi, żeby złapał formę, bo ja go po drodze nie będę zbierał – powiedział Rafał i wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Ja wam kurka pokażę! – ze śmiechem odgrażał się Maciej. – Proszę bardzo, trzeci tydzień listopada, pasuje?
– Już patrzymy – powiedziała Gosia i przy chwilę wszyscy studiowali swoje kalendarze. Okazało się, że termin był dogodny zarówno dla księży jak i małżeństw w średnim wielu, które nie muszą się martwić o dzieci.
– Czyli mamy to – uśmiechnął się Mateusz. – Chcieliśmy z Maciejem bardzo wam podziękować za te cztery dni, było naprawdę super.
– Nie dacie wiary, ale ja chyba nigdy w życiu przez cztery dni wolnego w towarzystwie innego księdza nie powstrzymałem się od rozmów o biskupach i księżach najczęściej krytycznych oczywiście, a dzięki wam tym razem się udało – powiedział Maciej. – Nawet próbuję namówić Mateusza, żebyśmy tu jeszcze zostali kilka dni, bo jak mi Robert powiedziałeś, domek jest wolny do niedzieli, ale ten się uparł, żeby iść na pielgrzymkę.
– No my niestety nie możemy dłużej zostać, już jutro czekają obowiązki, ale wy księża jak najbardziej możecie się cieszyć dalej tym miejscem – powiedział Robert. – Chociaż moim zdaniem, jakbyście zostali sami, to byście nadrobili z nawiązką.
– Co byśmy nadrobili? – zdziwił się Maciej.
– Gadanie o biskupie i księżach – odpowiedział Robert i wszyscy ponownie wybuchnęli śmiechem.
– Na bank! – zgodził się Mateusz.

***

Wreszcie nadszedł długo oczekiwany pierwszy dzień pielgrzymki pieszej na Jasną Górę. Mateusz nie mógł się nadziwić sytuacji, w której nie musiał myśleć absolutnie o niczym, żadnych przygotowań, zmartwień o służby, nagłośnienie, zgłoszenia, pieniądze, wyznaczanie trasy, pisma do zarządów dróg, instrumenty. Nic. Nic absolutnie go nie obchodziło. W przeciwieństwie do wszystkich innych pielgrzymek, w których wcześniej brał udział, a właściwie które organizował i wszystko było na jego głowie. A teraz nic. Miał tylko zadbać o siebie, mieć dobre buty i po prostu stawić się o 6.00 rano w punkcie startu grupy, do której się dołączył. I to wszystko. Ostatecznie wybór padł na grupę, którą prowadził młodszy od niego o dobrych dwadzieścia lat ksiądz Grzegorz. Grzegorz bardzo się ucieszył, że będzie z nim w grupie, chociaż jeden dodatkowy ksiądz, ale niczego od Mateusza nie oczekiwał, oprócz posługi sakramentalnej, czyli możliwości spowiedzi dla pielgrzymów na końcu grupy.
– Oczywiście jeśli ksiądz chce powiedzieć jakąś konferencję, homilię na Mszy, czy poprowadzić jakieś modlitwy, to bardzo proszę, ale niech się ksiądz nie czuje do niczego zobowiązany, bo ja sobie wszystko spokojnie ogarnę, to co musi zrobić ksiądz, a od wszystkich innych rzeczy, do których nie potrzeba księdza, mamy świeckich – zapewnił go Grzegorz a Mateusz przyjął te słowa z nieukrywanym podziwem, bo jemu w dawniejszych czasach nigdy nie udało się osiągnąć takiego poziomu organizacji. 
– Rozumiem, że jak mi coś po drodze wysiądzie, na przykład nogi, to mogę się spokojnie zabrać na jakiś samochód i dojechać do postoju – upewnił się Mateusz.
– Oczywiście, że tak – uśmiechnął się Grzegorz. – Ksiądz jest naszym gościem i da nam ksiądz tyle, ile będzie chciał i mógł. Ja niestety nie mam takiego komfortu, ale myślę, że dam radę.
– No to fantastycznie, wygląda na to, że wybrałem najlepszą grupę, w której na spokojnie mogę się znowu wdrożyć w pielgrzymkę, bo ładnych parę lat minęło od ostatniego razu – stwierdził Mateusz.
– Jak już ksiądz słyszał w naszym hymnie, ta grupa jest the best! - podkreślił Grzegorz, a Mateusz się uśmiechnął przypominając sobie dawne czasy wielkiej rywalizacji między grupami o to, która jest najlepsza i zdał sobie sprawę, że nigdy tego nie rozumiał, no ale najwyraźniej niektórzy potrzebują ducha współzawodnictwa, żeby cokolwiek pchnąć do przodu. Ale Grzegorz mu na takiego nie wyglądał. Owszem czuł się dość pewny siebie, ale bez buty. Asertywny. 

Pierwszy odcinek drogi zaskoczył go jedynie nieco szybszym tempem marszu niż się spodziewał, ale poza tym wszystko było okay. Ksiądz Grzegorz umiejętnie animował grupę, schola z gitarą śpiewała różne piosenki pod nóżkę, niektóre jeszcze z jego czasów, niektóre nowe. Tym co go zdziwiło, ale tylko do pewnego stopnia, był fakt, że nie było żadnych śpiewników, a kto nie znał tekstów otwierał je sobie na smartfonie. Takie czasy… a on szedł sobie spokojnie na końcu grupy, wyspowiadał może trzy osoby i cieszył się byciem w drodze. Jednak już na pierwszym odpoczynku po jakichś sześciu kilometrach zobaczył, że pielęgniarka opatruje stopy Grzegorza. Pięć minut później utykając na obie nogi Grzegorz z trudem zbliżył się do miejsca, gdzie siedział Mateusz. 
– Księże Mateuszu, ale mam masakrę ze stopami, normalnie nie wiem co się dzieje – powiedział stękając z bólu Grzegorz, kiedy już usiadł obok niego na rowie.   
– Wkrótce zaczną się żarty o księdza ciężkich grzechach – uśmiechnął się Mateusz.
– Żarty, żartami, ale ja dalej nie pójdę – z kwaśną miną, ale stanowczo orzekł Grzegorz patrząc na Mateusza.
– Jak to nie pójdziesz? No a kto poprowadzi grupę? 

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!