Jasna i ta druga strona księży(ca) 417

Czy można czegoś odmówić komuś, kto leży na łożu śmierci? Taki dylemat to nie rzadkość w kapłańskim życiu, ale przecież żaden ksiądz cudotwórcą nie jest i często musi żyć ze świadomością, że słowa nie dotrzyma...
Pani Kornelia na chwilę zamilkła, a Mateusz nie zamierzał jej poganiać. W końcu jak na jej stan opowiedziała mu bardzo wiele rzeczy z zadziwiającą przenikliwością umysłu. Doskonale też rozumiał jej ból, że dzieci i wnuki są daleko od Boga i nawet pomyślał, że może w jej przypadku, kobiety, która przez ostatnie piętnaście lat życia codziennie chodziła do kościoła na Mszę Świętą może się okazać prawdziwa hipoteza tzw. zbawienia zastępczego, która utrzymuje, że np. kochająca matka nie mogłaby być szczęśliwa w niebie wiedząc, że jej dzieci są potępione w piekle, więc być może jej miłość może je „ściągnąć” do nieba… Pan Bóg jeden to wie. Mateusz spokojnie czekał, aż pani Kornelia wyjawi mu swoją ostatnią prośbę, ale cała rodzina czekająca za drzwiami wraz z Maciejem najwyraźniej nie była tak spokojna i raczej się zaniepokoiła przedłużającą się spowiedzią i rozległo się ciche pukanie do drzwi, które następnie się uchyliły i pojawił się zza nich trzy głowy: ks. Macieja, jednej z córek pani Kornelii i zapewne jednego z wnucząt, zapewne kilkunastoletniego chłopca.
– Mamo, wszystko w porządku? Martwimy się… - powiedziała córka.
– Już wy się tak o mnie nie martwcie – powiedziała pani Kornelia. – Ostatnia spowiedź ma swoje prawa.
– No dobrze pani Kornelio. To proszę mi powiedzieć, o co chciała mnie pani prosić – powiedział Mateusz kiedy wszystkie trzy głowy zniknęły za zamkniętymi drzwiami.
– Właściwie to są dwie prośby, księże proboszczu i akurat dotyczą dwóch spośród tych trzech głów, co to się nam przed chwilą ukazały spoza drzwi – powiedziała z lekkim uśmiechem pani Kornelia, ale jej głos słabł coraz wyraźniej.
– Domyślam się, że nie chodzi o mojego przyjaciela ks. Macieja – zażartował mimo wszystko Mateusz, a staruszka przecząco pokręciła głową.
– Chodzi właśnie o tę córkę. To nasza najmłodsza, Michalina. Już niedługo dobije do czterdziestki i jest ciągle sama. Niby co jakiś czas z kimś się spotyka, no ale ostatecznie nic z tego nie wychodzi. Może i jako najmłodszą trochę ją rozpuściliśmy z mężem, ale nie sądzę, aby to było główną przyczyną. Coś w niej jest, czego ja sama nigdy nie mogłam zrozumieć, chyba nikt z nas nie może zrozumieć, co czyni ją chyba najbardziej nieprzejednaną w tych sporach z jej starszymi siostrami. A ja zawsze byłam przekonana, choć bardzo się starałam tego nie okazywać, że ona miała najlepsze serce z całej naszej czwórki potomstwa. I nieraz ma takie przebłyski, ale potem zaraz coś ją bierze i skłóca się z wszystkimi dookoła. No może nie z wszystkimi, bo akurat z jednym bratankiem, synem Piotra, ma świetny kontakt. Ale do niego zaraz dojdziemy. Moja pierwsza prośba dotyczy Michasi: czy może ksiądz jakoś się nią zaopiekować? – pani Kornelia wbiła w Mateusza swoje gasnące oczy.
– Pani Kornelio, ja pani niczego nie potrafię odmówić, chociaż szczerze mówiąc nie bardzo wiem, jak miałbym się tą pani córką zaopiekować…
– Ona akurat znowu zamieszkała w naszej parafii. Niedawno kupiła na kredyt mieszkanie w jednym z tych nowych bloków na Oporowskiej. Teraz będą załatwiać mój pogrzeb, może będą jakieś Msze za mnie zamówione, myślę że będą wszyscy przychodzić – pani Kornelia jakby nigdy nic snuła wizje życia swoich dzieci po swojej śmierci. – Na pewno będą okazje, żeby ją mieć na oku, jakoś z nią porozmawiać, okazać życzliwość. Da Bóg, może nawet przyjdzie do spowiedzi…
– Cóż, mogę panią jedynie zapewnić,
że zrobię wszystko co w mojej mocy – powiedział Mateusz.
– No to teraz druga sprawa. Jak już wspomniałam, Michasia najlepiej dogaduje się ze swoim bratankiem Szymonem, średnim synem Piotra, czyli naszego najstarszego syna. Jeszcze pięć lat temu byłam absolutnie pewna, że Szymuś ma najczystsze na świecie powołanie do kapłaństwa… Przez kilka lat, księdza jeszcze u nas nie było, on ze mną codziennie chodził na Mszę, przez jakiś czas jako ministrant, ale potem coś tam się popsuło, przestał być ministrantem, ale nadal ze mną chodził na Mszę prawie codziennie. Niestety potem przyszła ta cholerna pandemia, ksiądz mi wybaczy to słowo, ale nie mam innego określenia na to diabelstwo, no i mój syn uznał, że lepiej ode mnie wie jak chronić dziecko przed niebezpieczeństwem i zakazał mu chodzić na Mszę ze mną. Po pandemii już niestety nie wrócił do poprzednich zwyczajów. Ja mam takie przekonanie, że on ma powołanie, proszę księdza. Naprawdę! Tylko pewnie całe to zamieszanie też mu namieszało w głowie… No i bardzo bym księdza prosiła, żeby coś z tym zrobić. Od razu zaznaczę, że nie mam najmniejszego pojęcia, co i jak, bo Piotr ze swoją rodziną mieszka 20 kilometrów stąd, w Braszowie, ale nie mogę się pogodzić z ewentualnym zmarnowaniem powołania w mojej rodzinie. Jestem przekonana, że gdyby mój ksiądz jeszcze żył, to Szymuś zupełnie poważnie myślałby teraz o seminarium…
– Ile ma lat? – zapytał Mateusz.
– Jest teraz w drugiej klasie liceum.
– Co tu dużo mówić, jeśli ze spełnieniem pani pierwszej prośby nie będzie wcale łatwo, to z tą drugą jest jeszcze trudniej… – nie ukrywał swoich niezbyt entuzjastycznych myśli Mateusz.
– Wiem. Wiem proszę księdza. Ale nie chciałam umrzeć bez podzielenia się tym z kapłanem, a że akurat ksiądz jest moim proboszczem, to i na księdza spadło… Jedyne co mogę dodać na pocieszenie, to fakt, że Szymuś bardzo się lubi ze swoją ciocią Michasią, więc będzie miał ksiądz ułatwione zadanie – pani Kornelia uśmiechnęła się słabo, Mateusz miał wrażenie, że bardziej do siebie samej niż do niego.
– Ano tak, to rzeczywiście będzie znacznie łatwiej – powiedział bez przekonania. – To wołamy resztę na wspólną modlitwę – dodał, ale pani Kornelia zamknęła oczy i nic nie powiedziała. Mateusz otworzył drzwi i zaprosił wszystkich do pokoju. Zauważył, że Maciej prowadził jakąś intensywną konwersację z Michaliną, którą najwyraźniej im przerwał. Kiedy wszyscy weszli do pokoju okazało się, że pani Kornelia, poza ciężkim oddechem, nie wykazywała już oznak przytomności, co lekko zszokowało Mateusza. Podczas wspólnie odmawianej Koronki do Bożego Miłosierdzia staruszka odeszła do Boga. Mateusz pomyślał, że może ten ostatni uśmiech, który widział na jej twarzy był przeznaczony nie dla niej samej, ale ona już kogoś widziała i uśmiechała się do niego. Czy to był Pan Jezus, czy może „jej” ksiądz, tego się już nie dowiedzą. Po modlitwie umówili się z rodziną na formalności następnego dnia w kancelarii parafialnej, po czym Maciej i Mateusz opuścili mieszkanie zmarłej.
– Nie żebym się interesował grzechami staruszki, ale coś ty tam tak długo z nią konwersował? – zapytał Maciej.
– Wiesz, w sumie to już mi teraz ciężko odróżnić co było powiedziane na polu sakramentalnym, a co poza, więc raczej nie będę nic mówił. Tyle tylko, że zszokowało mnie tak szybkie zgaśnięcie pani Kornelii, bo jeszcze trzydzieści sekund wcześniej wykazywała się taką jasnością umysłu, a nawet powiedziałbym, pewną przebiegłością, że ciężko uwierzyć, że za chwilę zmarła. Jakby wszystkie siły zachowała do momentu tej rozmowy, spowiedzi, a potem już nie miała po co żyć i te siły opuściły ją momentalnie. Za to ty z kolei też miałeś jakąś niezłą konwersację z jedną z córek, zdaje się… – Mateusz spojrzał uważnie na swojego kolegę.
– Michalina ma na imię, mówię ci niezłe peperoncino – powiedział Maciej. – Zaczęło się właśnie od tego, że narzekała, że tak długo mamę męczysz. No więc jej tłumaczę, że skoro tak długo to trwa, to nie dlatego że ty przedłużasz, tylko pewnie mama ma potrzebę. A ona, że jakim cudem mama mogła mieć potrzebę, skoro całe życie siedziała w kościele, co jeszcze musiała wyznać teraz czego nie wyznawała. No to ja powiedziałem, że widzi pani, im się człowiek częściej spowiada, tym więcej ma do powiedzenia. I odwrotnie. Jak ktoś się rzadko spowiada, to prawie nic nie ma do powiedzenia. Wtedy się wtrącił ten chłopaczek i mówi do niej: „Tak właśnie jest ciocia, ksiądz ma rację”. I coś mnie wtedy naszło, trochę żałuję teraz, bo zapytałem jej a właściwie stwierdziłem: „Pani pewnie za dużo nie ma do powiedzenia w spowiedzi, skoro się pani dziwi mamie”.
– No to żeś chłopie pojechał po bandzie – skomentował Mateusz.
– Wiem. A w nią jakby piorun trzasnął. Niby szeptem, ale właściwie wrzasnęła na mnie, że nic o niej nie wiem, no i wtedy ruszyła do drzwi od pokoju a ja zaraz za nią, bo się przestraszyłem, że chce przerwać spowiedź. Jeszcze ten młody też złapał ją za rękę, ale na szczęście tylko was zapytała, czemu tak długo. No i potem, jak znowu zamknęliśmy drzwi to ja przezornie stanąłem w zupełnie innym końcu przedpokoju, ale ona specjalnie podeszła blisko, no i… – Maciej zawiesił głos.
– I co? – zapytał Mateusz.
– Powiedziała mi, że to przez takich księży jak ja ludzie odchodzą od kościoła i takie tam różne uszczypliwości. Próbowałem ją przeprosić, ale powiedziała mi, że na przeprosiny to trzeba sobie zasłużyć, no i potem ty wyszedłeś i za chwilę się okazało, że mama już na łonie Abrahama. Na szczęście po koronce przechodząc obok mnie powiedziała „wybaczam”.
– Hmm… peperoncino – skwitował Mateusz i zamyślił się.
Jeremiasz uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!