TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 11 Sierpnia 2025, 12:00
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) 407

Jasna i ta druga strona księży(ca) 407

Maciej nie mógł się ogarnąć na nowej parafii,a Mateusz tęsknił za urlopem. Czyżby została mu tylko piesza pielgrzymka? I czy w ogóle da radę?

Kolejne dni wakacji mijały, a jego przyjaciel Maciej ciągle nie potrafił powiedzieć, kiedy wreszcie wygospodaruje kilka wolnych dni, aby razem mogli pojechać na urlop. Ponieważ w swojej nowej placówce był od niedawna, więc Mateusz przyjmował to ze zrozumieniem, ale zaczął się też zastanawiać, czy może jednak trochę za bardzo się nie uzależnił od swojego przyjaciela, przynajmniej w kwestii spędzania urlopu, rozluźniając inne relacje koleżeńskie.

Kiedy w myślach dokonał małej retrospekcji, przypomniał sobie, że w czasach kleryckich jeździli na wakacje całą bandą. Potem, gdy byli młodymi księżmi, ich „wakacyjna ekipa” nieco stopniała, by ustatkować się na czterech osobach, co było optymalne, jeśli chodzi o poruszanie się (wystarczał jeden samochód osobowy) i noclegi (dwa pokoje dwuosobowe). Z czasem tak się rozpuścili, że każdy chciał nocować sam. Tak szczerze mówiąc to chyba nawet nie chodziło o jakieś luksusy, ale raczej o chrapanie, czy jeszcze bardziej dokuczliwe „kłopoty z hydrauliką” i konieczność chodzenia do toalety wielokrotnie w ciągu nocy. Jak to mówią, starość nie radość, młodość nie wieczność. Natomiast ostatnie dziesięć lat to już właściwie wyjazdy tylko i wyłącznie z Maciejem. Ale jak tak sobie teraz to wszystko odtwarzał w pamięci, to jednak doszedł do wniosku, że to nie on się uzależnił od Macieja, ale po prostu Maciej wcześniej nigdzie nie wyjeżdżał, jak twierdził, był domatorem z wyboru, ale potem się okazało, że z jakichś przyczyn został „z boku” swojej kursowej wspólnoty i już tak zostało. Dopiero Mateusz wyciągnął go z tego „letargu” przed laty, porzucając de facto swoją własną ekipę wakacyjną i kolejne lata jeżdżąc w różne konkretne miejsca, a czasem - zwłaszcza ostatnio to polubił po lekturze przygód Jacka Reachera - po prostu jeżdżąc gdzie oczy poniosą, właśnie z Maciejem. I w sumie bardzo sobie to chwalił, bo tak naprawdę Maciej zawsze chętnie jechał tam, gdzie chciał jechać Mateusz, nawet jeśli on sam nie bardzo wiedział gdzie.

Ale w tym roku Maciej nie mógł się za bardzo ogarnąć, więc Mateusz zaczął myśleć, że może najwyższy czas, aby powrócić do swojej dawnej i nigdy nie zapomnianej miłości i wyruszyć ponownie na pieszy szlak na Jasną Górę. Nie czuł się na siłach, aby powołać nową grupę ze swojej parafii, która podobno kiedyś istniała, ale od ponad 20 lat zanikła. Bardziej myślał o przyłączeniu się do jednej z istniejących grup jako zwykły uczestnik, bez brania na siebie jakichś szczególnych obowiązków przewodnika czy ojca duchownego, a jedynie służąc posługą sakramentalną, jeśli ktoś będzie tego od niego oczekiwał. Do wyruszenia grup pielgrzymkowych pozostało około dwóch tygodni, więc było trochę czasu, aby choć w elementarnym stopniu zadbać o kondycję.
Z tą myślą Mateusz założył dres i w czwartkowy wieczór wybrał się na długi spacer. Znając siebie nie zdecydował się na żadne okrążenia, bo szybko by mu przeszło, tylko postanowił tak długo oddalać się od plebanii, aż stwierdzi, że minęła godzina i będzie potrzebował kolejnej na powrót. Jak pomyślał, tak też zrobił. Niestety, trochę się przeliczył z siłami i w drodze powrotnej co jakiś czas się zatrzymywał, żeby odsapnąć. Właśnie w momencie takiego odsapnięcia i kilku ćwiczeń na rozciągnięcie stawów zatrzymał się przy nim czarny bus, a dokładnie lśniący nowością mercedes klasy V. Mateusz nie bez nutki zazdrości spojrzał na pojazd, bo sam przecież miał busa, który jednak niemal przekroczył wiek pełnoletności i ostatnio sprawiał mu coraz więcej problemów. Cud, że jeszcze nie rozsypał się podczas jakiegoś wyjazdu z dziećmi czy młodzieżą.

– Szczęść Boże księże proboszczu! – powiedział siedzący za kierownicą uśmiechnięty mężczyzna w okularach słonecznych, które przynajmniej w pierwszej chwili uniemożliwiły Mateuszowi rozpoznanie parafianina. – A przepraszam, ale słońce dzisiaj cudnie oślepia! – natychmiast zorientował się mężczyzna i szybkim ruchem zdjął okulary, a Mateusz natychmiast go rozpoznał. Był to stały bywalec Mszy niedzielnych, zawsze z żoną siedzieli w przedostatniej ławce. Zawsze wchodząc do kościoła trzymali się za ręce, podobnie kiedy wychodzili. Mieli zdaje się dwoje dzieci, nastolatków, chociaż byli niewiele młodsi od Mateusza. Szczerze mówiąc, zawsze wzbudzali jego ciekawość, było w nich coś… przyjaznego, otwartego i życzliwego, ale nigdy nie było okazji, aby z nimi porozmawiać, a na kolędzie nigdy na nich nie trafił. Nawet nie miał pojęcia, gdzie mieszkali.
– Szczęść Boże – odpowiedział Mateusz, po czym wyprostował się i podszedł do samochodu.
– Nie wiedzieliśmy, że ksiądz proboszcz jest miłośnikiem długich spacerów, bo już dawno byśmy zaprosili na jakąś wspólną wyprawę - powiedział mężczyzna.
– Wyprawę, mówi pan? – uśmiechnął się Mateusz, który jeszcze próbował uspokoić oddech. – Chyba pan nie zauważył w jak marnej jestem formie. Ale ponieważ nie mam żadnych planów wakacyjnych, postanowiłem ponownie wybrać się na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę i szczerze panu powiem, że to mój pierwszy trening, żeby nie paść w połowie trasy do Częstochowy.
– Przede wszystkim, jaki pan? Robert jestem. Żaden ksiądz mi nie mówi „na pan”, a co dopiero mój proboszcz – uśmiechnął się mężczyzna. – Pielgrzymka to dopiero jakoś koło 10 sierpnia o ile dobrze pamiętam… A może by ksiądz proboszcz chciał potrenować na znacznie przyjemniejszych, bo górskich szlakach?
– Panie Robercie…
– Robert! Bardzo proszę – przerwał mu.
– No dobra, niech będzie, Robert. Ja ta na płaskim zdycham, a ty mi proponujesz góry? – uśmiechnął się Mateusz.
– Rozumiem, rozumiem, ale my z żonką już też tak nie wariujemy, jak kiedyś. Tłumaczyliśmy sobie, że to przez synów musieliśmy trochę odpuścić i wybierać bardziej przystępne szlaki i może nawet to była prawda kiedyś, ale teraz chłopaki już z nami nie chcą jeździć, bo oni chcą poszaleć, a my już nie dajemy rady – śmiał się Robert.
– Czyli bakcyla gór w nich zaszczepiliście - skonstatował Mateusz.
– Nie mieli wyjścia. Odkąd się urodzili, co roku przynajmniej raz byli w górach – powiedział Robert, a Mateusz pluł sobie w brodę, jak to możliwe, że do tej pory nie odkrył swoich parafian z taką pasją.
– Wspaniale! Ale nie będę cię dłużej zatrzymywał – Mateusz chciał się pożegnać.
– Zaraz, zaraz, ale ja poważnie mówię z tym wyjazdem. Może by się z nami proboszcz wybrał w Sudety? Wyjeżdżamy w niedzielę rano, ale jak by się ksiądz zdecydował, to możemy wyjechać po południu, jak ksiądz już skończy swoje obowiązki. Powrót w piątek późnym wieczorem. Ksiądz by sobie potrenował przed pielgrzymką, a moja Małgośka by chyba oszalała ze szczęścia, bo ona uwielbia księdza kazania. Zresztą, mnie też się podobają – Robert wpatrywał się w Mateusza z nadzieją.
– To naprawdę bardzo szczodre z twojej strony, ale nie wydaje mi się właściwe, żebym wasz małżeński wyjazd bez dzieci miał obciążać swoją osobą…
– Ale my nie jedziemy sami tylko z jeszcze jedną parą przyjaciół, bardzo kościółkowi ludzie, na pewno też się ucieszą, że byłaby codziennie Msza, bo jak rozumiem ksiądz ma taki obowiązek, a dla nas byłoby super, mieć księdza, że się tak wyrażę i codzienną Mszę - entuzjastycznie nalegał Robert.
– Nie wiem, co powiedzieć… – Mateusz uznał propozycję za niebywale kuszącą, ale nie chciał nikomu przeszkadzać w wypoczynku, Roberta i jego żonę ledwie znał, a drugiej pary wcale.
– Mamy wynajęty domek, są cztery duże małżeńskie sypialnie i dwie łazienki… - kusił Robert.
– Ale naprawdę myślę, że powinieneś najpierw zadzwonić do żony…
– Proboszczu, ja znam swoją żonę! Zresztą… – Robert sięgnął po komórkę wybrał numer.
– Gdzie ty jesteś, Kochanie, bo zrobiłam lasagne na kolację? – telefon był podłączony do systemu głośnomówiącego samochodu, więc Mateusz wszystko słyszał, co zapewne było intencją Roberta.
– Będę w domu za pięć minut. Posłuchaj Kochanie, a może byśmy wzięli w góry naszego proboszcza?
– Mówisz poważnie? No byłoby fantastycznie, tylko pomyśl, codziennie Msza Święta, może nawet i gdzieś na stoku w górach – kobieta się autentycznie rozmarzyła – i w dodatku z homilią naszego Cantalamessy… – Robert niemal głośno się zaśmiał, ale szybko przyłożył palec do ust dając znak Mateuszowi, żeby się nie odzywał.
– A jak myślisz, Maślankom też by to pasowało?
– Jeszcze się pytasz? Zapłaciliby ciężkie pieniądze, żeby mieć codziennie Mszę – odparła Małgorzata. – Ale ja nie wiem, czy nasz proboszcz by się zgodził.
– Twój mężuś ci to załatwi! Pa Kochanie, będę za pięć minut – Robert zakończył połączenie i spojrzał na Mateusza. – Mówiłem? I co ksiądz na to?
– Wygląda na to, że muszę poszukać zastępstwa na kilka dni – uśmiechnął się Mateusz. 

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!