Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.339
Mateusz otworzył drzwi od kancelarii, wychylił głowę i rozejrzał się dookoła. Oczywiście nie było nikogo. Wrócił więc do środka i wygodnie rozsiadł się przy biurku. Teraz stanął przed nim dylemat: otworzyć brewiarz tradycyjny, czyli książkę, czy jednak pójść na łatwiznę i odpalić go w przeglądarce internetowej. Zanim podjął decyzję przypomniały mu się czasy w poprzednich parafiach, gdzie nie dość, że czasami musiał przedłużać godziny przyjmowania interesantów, to jeszcze często gęsto ludzie przychodzili poza godzinami, właściwie o każdej porze dnia. W nocy na szczęście nie. Tutaj, w Jaroszynie, z przyczyn w dalszym ciągu przez niego nie rozpoznanych, do kancelarii przychodziło bardzo niewiele osób. Nie miał pojęcia, czy to jeszcze konsekwencja pandemii, czy może jakiś pełzający protest przeciwko odwołaniu poprzedniego proboszcza, czy może wreszcie taka charakterystyka parafii albo miasta, ale często jego dyżury kończyły się nawet bez jednej wizyty. Złapał się już na tym, że nieszpory odmawiał niemal zawsze w kancelarii. Dzisiaj zapowiadało się kolejne takie popołudnie, więc nie było żadnych przesłanek do pośpiechu. Sięgnął więc po tradycyjny brewiarz i zaczął przekładać wstążeczki. Przypomniało mu się, jak byli jeszcze klerykami i jeden z księży wikariuszy w ich rodzinnej parafii, mimo że był bardzo młodym księdzem zupełnie zarzucił modlitwę brewiarzową i za każdym razem, jak odwiedzali go w jego mieszkaniu przekładali mu wstążki w brewiarzu na bieżący dzień.
- Żeby nie miał wstydu, jak ktoś weźmie w rękę jego brewiarz i zobaczy, że ostatnio używano go parę miesięcy temu – tłumaczyli dziewczynom ze scholi, które nie wiedziały o co chodzi z tymi wstążkami i po co to robią. W ogóle im nie przyszło wówczas do głowy, aby zapytać księdza, dlaczego nie modli się brewiarzem, skoro złożył taką obietnicę podczas swoich święceń. A wtedy jeszcze nie było Internetu, żeby mógł się wytłumaczyć, że modli się online. Zresztą, ten ksiądz dość marnie później skończył, w sumie to Mateusz nawet nie wiedział, czy w ogóle jeszcze żył i czy funkcjonował jako ksiądz, dlatego miał go w pamięci jako swoiste memento: jeśli nie jesteś wierny w brewiarzu, to zwykle nie jest to twoja jedyna niewierność. Otwarcie brewiarza uzmysłowiło mu, że nie tylko nieszpory, ale i godzina czytań jeszcze dzisiaj nie została odmówiona, więc jeszcze raz rzucił okiem za okno, a następnie zagłębił się w brewiarzu. Wspomnienie św. Karola Boromeusza nie tylko przypomniało mu innego Karola, który później został papieżem, a którego teraz tak mocno grillują, choć Kościół uznał jego świętość potwierdzoną przez nadprzyrodzone znaki, ale też prowadziło jego myśli ku własnemu kapłaństwu i ku obecnej dość dziwnej sytuacji w parafii. Gdy dotarł do drugiego czytania poczuł, jakby św. Karol wręcz mówił do niego: „Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości. Kto inny narzeka, że gdy przychodzi, aby się modlić czy też sprawować ofiarę Mszy św., od razu cisną się mu na myśl tysiące spraw, które odrywają go od Boga. Ale zanim udał się do chóru, zanim rozpoczął Mszę św., cóż czynił w zakrystii, jak się przygotował, jakie zastosował środki do zachowania skupienia?” Mocne słowa i mimo, że minęło ponad 400 lat nic nie straciły ze swojej aktualności. Może rzeczywiście powinien choćby zacząć pościć w intencji swojej parafii? Natomiast jeszcze bardziej uderzyły go słowa o przygotowaniu do Eucharystii. O ile w poprzedniej parafii było to praktycznie niemożliwe z powodu tak zakrystiana, jak i wiernych, którzy za najlepszy moment „złapania” księdza uważali ten tuż przed Mszą i ten tuż po Mszy, zanim jeszcze zdążył zdjąć z siebie albę. Ciekawe, że tak zawsze chciał te dziwne zwyczaj ukrócić, co mu się nigdy nie udało, a teraz w Jaroszynie nie ma kościelnego, do zakrystii nie przychodzi prawie nikt, a on bynajmniej nie przywrócił ani odpowiedniego osobistego przygotowalnia do Eucharystii ani godnego dziękczynienia po jej zakończeniu. Właśnie w tym momencie zdał sobie z tego sprawę, jak łatwo jest przyzwyczaić się do bylejakości nawet w relacji z Panem Jezusem. Jednocześnie obiecał sobie solennie, i Panu Jezusowi też, że to się zmieni. I to od dzisiaj. Właśnie miał przystąpić do nieszporów, ale rzut oka za okno pozwolił mu dostrzec jakąś postać, zdaje się kobietę, która kręciła się przed plebanią. Odstawił więc brewiarz na biurko i cierpliwie czekał aż otworzą się drzwi. Po dłuższej chwili ciszy, kiedy drzwi się jednak nie otworzyły postanowił wyjść na zewnątrz i zorientować się w sytuacji.
- Szczęść Boże, czy mogę pani w czymś pomóc? - zapytał stojącą jakieś 10 metrów od drzwi kobietę.
- Czy tu jest kancelaria parafii św. Pawła? - zapytała kobieta, a Mateusz przez chwilę miał ochotę wskazać elegancką i dobrze oświetloną tablicę, która o tym informowała, ale uznał, że byłoby to niegrzeczne, więc skinieniem głowy potwierdził, a ruchem ręki wskazał otwarte drzwi.
- Proszę bardzo, zapraszam – powiedział i sam nie wchodził pragnąc przepuścić kobietę przodem. Ta jednak, jeszcze dłuższą chwilę stała bez ruchu, aż wreszcie z jakimś takim ociąganiem, czy też niepewnością, ruszyła w kierunku drzwi.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał Mateusz kiedy już oboje zajęli miejsca po przeciwnych stronach biurka.
- Ładnie tu ma ksiądz w tym biurze – powiedziała kobieta rozglądając się dookoła.
- Pani tutaj pierwszy raz? - zapytał Mateusz.
- Pierwszy raz od kilkunastu lat – odparła kobieta.
- W każdym razie to wszystko co tutaj pani widzi, w biurze, w kościele i wokół niego to zasługa mojego poprzednika, bo ja tu jestem dopiero od kilku miesięcy – wyjaśnił Mateusz.
- To akurat wiem, bo moi rodzice w dalszym ciągu tutaj mieszkają – powiedziała kobieta.
- To co panią do nas sprowadza? - Mateusza zaczęło już lekko irytować to ciągłe rozglądanie się kobiety, która sprawiała wrażenie, jakby szukała jakiegoś motywu, który pomógłby jej poprowadzić dalej konwersację.
- W sumie to wydaje mi się, że jestem gotowa, ale z drugiej strony tak jakby chciałabym się czegoś uchwycić, no ale patrzę na ten portret Jana Pawła II jak on tu jeszcze wisi, mimo że przecież już kolejny papież rządzi Kościołem, a oprócz tego pojawiły się nowe fakty, które jawnie przeczą jego świętości no i wydaje mi się, że nie ma się czego chwycić. Że ten polski Kościół dalej chce być kremówkowy, zakłamany i pełen hipokryzji – powiedziała kobieta i Mateusz domyślił się, że pewnie chce dokonać aktu apostazji.
- A co by pani chciała tu zobaczyć, żeby się można było tego uchwycić? - zapytał nie dając jednoznacznie do zrozumienia, że domyśla się przyczyny jej wizyty
- A bo ja wiem? - kobieta nadal rozglądała się wokół. - O ta książka ks. Kaczkowskiego, to już jest coś. Czytał ksiądz?
- Nie. Tej akurat nie. Została po poprzedniku. Ale czytałem „Życie na pełnej petardzie” - odparł Mateusz.
- Aha. Pewnie się księdzu nie spodobała, bo w przeciwnym razie przeczytałby ksiądz i tę następną – kobieta nadal się rozglądała. - Jakby ksiądz nie wyszedł i mnie nie zawołał, to może bym księdzu nie zepsuła popołudnia, bo już miałam sobie pójść.
- No to całe szczęście, że wyszedłem – powiedział Mateusz chyba trochę bez przekonania, bo kobieta nie uraczyła go nawet spojrzeniem.
- Gdyby zamiast siedzieć i się gapić w okno użył ksiądz tej swojej cegły do modlitwy – kobieta wskazała brewiarz, - to może by sobie dalej żył w błogiej nieświadomości, że ktoś chce opuścić ten wasz Kościół.
- Widzi pani, akurat się modliłem, a w okno się zapatrzyłem pomiędzy jedną a drugą modlitwą i ewidentnie było to konieczne – Mateusz okazał nieco więcej werwy w głosie, bo zaczął rozumieć, że ta kobieta niby chce go obrazić czy zniechęcić, ale tak naprawdę to chyba rzeczywiście szuka czegoś, czego by się mogła złapać, do głowy przyszła mu wręcz historia Samarytanki i Jezusa przy studni. - Mogę panią zapytać o imię?
- Niech ksiądz uważa, bo jak przejdziemy do personaliów to potem już możemy nie zatrzymać dalszych formalności – powiedziała tym razem patrząc na Mateusza. Mogła mieć około czterdziestki, może trochę więcej. Miała smutne oczy i bladą cerę, ciężko było stwierdzić, czy jest ładna czy może nie. Miała w sobie jakieś zmęczenie.
- Pan Jezus by panią przejrzał od razu, mi jest znacznie trudniej, a imię czyni wszystko jednak mniej formalnym – stwierdził Mateusz.
- Okay, ale tylko imię. Na razie. Nie chcę, żeby ksiądz przez mój pryzmat postrzegał moich rodziców, bo to ludzie głębokiej wiary. Irina – powiedziała kobieta i znowu zaczęła błądzić wzrokiem po ścianach kancelarii.
- Proszę się nie obawiać, pani Irino, naprawdę nie znam jeszcze nikogo z nazwiska, więc ryzyko, że skojarzę pani rodziców jest żadne – powiedział Mateusz.
- No dobra, głupio mi. Kawa na ławę – powiedziała nagle zdecydowanym głosem Irina. - Imię prawdziwe, rodziców też tutaj mam, ale nazwiska nie chciałam podać, bo jestem dziennikarką i dostałam zlecenie na tekst o apostazji z tezą. A teza brzmi – księża utrudniają. Dostałam go akurat ja, bo zawsze drwię z księży, Kościoła i ciemnoty. Co z tym dalej robimy?
Jeremiasz Uwiedziony
Książka: JASNA I TA DRUGA STRONA KSIĘŻY(CA)
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!