TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 16 Kwietnia 2024, 11:41
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 233

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 233

Podczas pobytu na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie miałem okazję po raz kolejny zobaczyć tysiące młodych ludzi z całego świata, a nawet z najbardziej jego odległych zakątków. I mogłem też zauważyć, jak zmieniała się ich percepcja Polski i Polaków, na podstawie tego co przeżywali i szczególnie piękne było to, że działo się to nie w kontekście wycieczki krajoznawczej, czy choćby rajdu turystycznego, ale w kontekście Święta Wiary. I pomyślałem natychmiast, że zrobię wszystko, aby na kolejne takie święto pojechać razem z młodzieżą z naszej parafii. Kiedy jednak papież Franciszek ogłosił, że następne światowe Dni Młodzieży będą w Panamie, ogarnęło mnie zwątpienie. Za daleko. Za drogo. Potem jednak pomyślałem, że nie można się tak łatwo poddawać. Przecież dla niektórych uczestników tegorocznych dni Polska również była niesamowicie odległa, a jednak przybyli. Postanowiłem więc nie poddawać się. Właśnie dlatego czynię dzisiaj to mocno przydługie ogłoszenie, aby zaproponować Wam pewne rozwiązanie: otóż ogłaszam, że od września zaczniemy oszczędzać na Światowe Dni Młodzież w Panamie. Jako parafia, założymy specjalną skarbonkę, ale na tym się nie kończy. Ponieważ wiadomo, że z dnia na dzień trudno będzie, zwłaszcza ludziom młodym i niepracującym wyłożyć sporą kwotę, jaką z pewnością będzie trzeba zapłacić za wyjazd w tak odlegle miejsce, dlatego zachęcam tych wszystkich, którzy za trzy lata pragną wybrać się do Panamy, aby również zaczęli odkładać pieniądze. Na przykład po 50 zł., miesięcznie. Po trzech latach uzbiera się prawie 2 000 zł, co z pewnością nie wystarczy, ale będzie znacznie łatwiej. Każdy, kto w 2019 roku będzie miał 18 lat może zacząć odkładać. Możemy założyć specjalne subkonto na koncie parafialnym, babcie mogą wpłacać dla wnuków, czy rodzice dla dzieci. Jeżeli ktoś jest zainteresowany to zapraszam do zakrystii, oczywiście nie trzeba decydować natychmiast. Na koniec dodam tylko, że ja absolutnie się wybieram – powiedział z uśmiechem Mateusz i zakończył ogłoszenia duszpasterskie. Po błogosławieństwie udał się do zakrystii i zdejmując szaty liturgiczne poczuł się z siebie naprawdę dumny. On, który zawsze wszystko robi w ostatnim momencie, na trzy lata przed jakimś wydarzeniem z własnej nieprzymuszonej woli zaczął przygotowania. Po prostu był pod wrażeniem samego siebie i uśmiechnął się do spoglądającego na niego z portretu św. Jana Pawła II. On też powinien być z niego zadowolony, w końcu to on wymyślił te Światowe Dni Młodzieży. Zgodnie z tym co się spodziewał jego propozycja zaskoczyła nieco parafian i nikt się nie kwapił do zapisów. Drzwi wyjściowe z zakrystii były uchylone i dobiegał zza nich szmer rozmów i po chwili weszły dwa małżeństwa mające dorastające dzieci, gimnazjalistów.
- No szczęść Boże – zagadnął wesoło Mateusz – widzę, że państwo Kubiakowie i Nowaccy zawsze w awangardzie. Czyżbyście byli zainteresowani wysłaniem waszych pociech do Panamy?
- Tak się właśnie naradzaliśmy – powiedział Kubiak – ale tak sobie myślę, że te 1800 zł, co by się ewentualnie nazbierało, to i tak pewnie nie będzie nawet połowa potrzebnej kwoty na tak daleką podróż.
- Pewnie ma pan rację, panie Kubiak, ale zawsze to już mniej do wyłożenia natychmiast. A poza tym można też sobie wpłacać co miesiąc więcej, bo ja wiem, 100 zł? - głośno zastanawiał się Mateusz.
- No, stówkę miesięcznie to trochę za dużo – zgodził się Kubiak.
- Nie jest to mało, ale z drugiej strony, jak się nie da co miesiąc odłożyć stówki, to szczerze watpię, że się naraz znajdzie 5000 zł, czy ile to tam może kosztować... Temat jest trudny, ale chciałbym, abyśmy tam byli. Zobaczymy! - podsumował Mateusz.
- No zobaczymy, zobaczymy, jaki będzie odzew – włączyła się w rozmowę Nowacka. - Bo słyszałam pod kościołem, jak ktoś mówił, że dzieci pieniądze dadzą na wyjazd a ksiądz może gdzieś na budowę wyda...
- Naprawdę ktoś tak powiedział? - Mateusz aż się oparł o mur ze zdumienia.
- Proboszcz się nie przejmuje, bo ludzie różne głupoty gadają, jakby ksiądz wszystko wiedział, to by do tej Panamy poleciał i nie wrócił... - uspokajał go Kubiak. - Ja powiem szczerze, że bym naszą dwójkę wysłał i jak wcześniej nie odłożymy, to nawet dla jednego dziecka nam nie wystarczy. Aha, nasz Konrad to będzie już miał wtedy osiemnaście, ale Oliwia jest o rok młodsza... Dałoby się ją też zabrać, jakby co?
- Oczywiście, ze starszym bratem mogłaby wziąć udział – powiedział Mateusz, który ciągle nie mógł dojść do siebie. Jak ktoś mógł pomyśleć, że on by użył tych pieniędzy do innych celów? Ale widocznie ktoś tak myślał, co do tego nie było wątpliwości. Tyle lat już był księdzem, a ciągle nie mógł się nauczyć tej całkowitej odporności na bzdury, które mówią ludzie. Czasami sobie tłumaczył, że w ten sposób chroni w sobie jakąś wrażliwość, trochę się obawiał, że jak się uodporni do tego stopnia, że wszystko będzie po nim spływać jak po kaczce, to zamknie się również na głosy dobrej krytyki i pomocy, a tego przecież potrzebował.
- No dobrze, proboszczu, to my jeszcze pomyślimy, ale inicjatywa ciekawa i dobrze, że tak wcześnie – powiedział Kubiak i wraz z pozostałymi opuścił zakrystię. A Mateusz chcąc się chyba upewnić, czy jego inicjatywa była słuszna, wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił do Zuzi, która była z nim w Krakowie i marzyła o wyjeździe do Panamy.
- Szczęść Boże Zuzanno! Co porabiasz? - zagaił Mateusz.
- Ksiądz Mateusz! No witam, witam... Jak to: co robię? Rozczulam się: koniec wakacji a ja muszę zacząć liceum... Nowa szkoła, nowe znajomości, z jednej strony jestem podekscytowana na maksa, ale z drugiej jeszcze bym się trochę poobijała... A co u księdza? - trajkotała Zuzia.
- Też bym się jeszcze chętnie poobijał, ale nie da rady – uśmiechnął się Mateusz. - Pamiętasz jak w pociągu mówiłaś mi, że marzysz o Panamie i kolejnych ŚDM, ale to marzenie ściętej głowy?
-  No pewnie, że pamiętam, nic się tu nie zmieniło, marzenie jest i ścięta głowa też. Nie ma szans – odparła smutno Zuzia.
- Mówiłem ci, że coś wymyślę – zagaił Mateusz i pokrótce przedstawił jej swój pomysł.
- Fantastycznie! Ja pieniędzy za żadne skarby sama nie odłożę, chyba że właśnie je gdzieś zdeponuję i jak bym chciała je szybciej wybrać, to ktoś mi da po łapkach. Świetny pomysł, podrzucę go księdzu Darkowi, może on też tak zrobi w naszej parafii. A gdyby nie, to ja przyjdę do księdza, co? Czy to tylko inicjatywa zamknięta do księdza parafii?
- Nie, nie jest zamknięta, tak się ciebie pytam, czy to jest dobry pomysł, bo są różne reakcje – powiedział Mateusz już w znacznie lepszym humorze. Tak naprawdę to on doskonale rozumiał Zuzię, sam też by nigdy żadnych pieniędzy nie odłożył, więc może rzeczywiście taka inicjatywa może być pomocna.
- No dobrze Zuźka, to trzymaj się mocno i pozdrów ks. Darka, z Panem Bogiem! - powiedział Mateusz i aby definitywnie zamknąć temat
w swojej głowie, poszedł prosto na obiad do sąsiadki.
- No księże Mateuszu, na miłość Boską, rosół stygnie, a przecież ksiądz lubi, jak jest gorący – ofuknęła go z wejścia Kowalska. - Raz na pięć lat się ksiądz da zaprosić i jeszcze się spóźnia!
- Jak ja panią kocham, pani Mario! - Mateusz mocno przytulił siedemdziesięcioletnią kobietę – Co na sercu, to na języku. Inni by mówili, że nic się nie stało, ksiądz ma tyle zajęć, proszę się nie przejmować, a pani to by mnie pewnie chętnie jeszcze chochlą walnęła – śmiał się Mateusz.
- A pewno! Rosół się je gorący! No już, niech ksiądz siada do stołu, bo nalewam – powiedziała pani Maria i podeszła do stołu z dużym garnkiem rosołu. - Niech się proboszcz nie gorszy, ale jak przeleję do wazy, to już nie będzie taki gorący.
- Ma pani absolutną rację – uśmiechnął się Mateusz. - Wie pani co, pani Mario? Jak tak panią widzę z tym garnkiem to mi się przypomniało, jak byłem młodym wikariuszem i uczyłem religii w trzech różnych szkołach. Zawsze wracałem na plebanię około 15.00. Ksiądz proboszcz jadł oczywiście obiad o 13.00 a potem gospodyni szła do domu. A jak ja przychodziłem ze szkoły, to miałem wszystko w garnkach. I wie pani co? Nie chciało mi się tego ani odgrzewać, ani wkładać na talerze, tylko jadłem prosto z tych garnków. Tak, że po około trzech minutach byłem po obiedzie. Strasznie szybko jadłem. Jak potem wyjechałem do Włoch to miałem przerąbane. Tam się często chodziło jeść do ludzi, nawet bardzo często, właściwie całe duszpsterstwo opiera się o stół, można powiedzieć... I wie pani, co mi nałożyli coś na talerz, to nie zdążyli jeszcze wszystkim przy stole nałożyć, a ja już zjadłem. No to oni mi jeszcze jedną porcję, szczęśliwi, że tak mi smakuje. A potem jeszcze jedną porcję. I jeszcze jedną. A kiedy byłem już absolutnie najedzony przychodziło kolejne danie. Jak wracałem do siebie do domu to myślałem, że pęknę. No i był problem, bo język słabo znałem i ciężko było mi wytłumaczyć, że dobre, że pyszne, ale już wystarczy. Ale w końcu się nauczyłem mówić po włosku i przede wszystkim nauczyłem się mówić nie. A zwłaszcza kobietom stojącym nade mną z kolejną porcją jedzenia. I wie pani co? Tak sobie myślę, że ta umiejętność mówienia „nie” zwłaszcza kobietom, uratowała mój żołądek, i pewnie nie tylko żołądek  – Mateusz z uśmiechem zakończył swój przydługi wywód.
- Dobrze ksiądz mówi, tak trzeba. Zwłaszcza z kobietami i zwłaszcza ksiądz - odpowiedziała po namyśle pani Maria. - Dołożę księdzu jeszcze makaronu – dodała niespodziewanie, choć już spora górka wystawała ponad płaszczyznę rosołu nalanego prawie po brzegi.
- Pani Mario, nie! Dziękuję! – zaoponował Mateusz.
- Ale to swojej roboty, domowy!

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!