TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Sierpnia 2025, 07:43
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 229

Jasna i ta druga strona księży(ca)

jasna

Siedział nad swoim brewiarzem, ale nawet go nie otworzył. Trochę już siebie znał. Dopóki nie uspokoi serca, nie ma najmniejszego sensu rozpoczynać modlitwy. Od niedawna zaczął ponownie częściej korzystać z brewiarza w formie książkowej i od razu odczuł poprawę. Dostępność Liturgii Godzin w Internecie, a co za tym idzie w komputerze i w telefonie komórkowym była oczywiście błogosławieństwem, bo w ten sposób zawsze miał brewiarz przy sobie, ale z drugiej strony, ocean innych treści, który mógł się wlać tym samym kanałem, niejednokrotnie redukował modlitwę do szybkiej rutyny. Powrót do tradycyjnej grubej książki sprawił, że jak sięgał po brewiarz, to to był tylko brewiarz, a nie Internet – czyli w pewnym sensie świat cały – z brewiarzem. Ale i tak czasami musiał najpierw zamknąć oczy, uspokoić się, pozwolić, aby te wszystkie negatywne emocje i myśli przeżarły się przez jego świadomość i poszły sobie i dopiero wtedy był gotowy do modlitwy. Dzisiaj ten moment trwał wyjątkowo długo. Nie mógł sobie poradzić z rozczarowaniem. Marian Stępniewski, taki fajny gość, zawsze życzliwy. Kiedy tylko była potrzeba jakiejś naprawy na plebanii, czy w kościele, to Maliński najczęściej dzwonił do Mariana. I Marian, niczym ta „złota rączka” sobie z wszystkim radził. Nie był jakoś szczególnie pobożny, czasami dwa, trzy tygodnie nie pokazywał się w kościele, ale potem wracał, spowiadał się, a nawet jak go nie było na Mszy, to zawsze był gotowy do pomocy. Gdyby ktoś Mateusza zapytał, na kogo najbardziej w parafii może liczyć, to Marian Stępniewski byłby w pierwszej piątce, no może w dziesiątce. I teraz Marian zupełnie mu rozwalił świetnie rozwijającą się inicjatywę treningów do rowerowej pielgrzymki na Jasną Górę. Niewiele brakowało, a nawet przyłożyłby Mateuszowi tylko dlatego, że ten próbował go pogodzić z jego sąsiadem Kozickim.

- A kto ci dał takie prawo, żebyś nas ustawiał? - krzyczał.

- Nie chcę was ustawiać, tylko proszę, żebyście się uspokoili – tłumaczył spokojnie Mateusz.

- Sam się uspokój! - krzyknął do niego Stępniewski, dalszej części tej konwersacji Mateusz nawet nie chciał sobie przypominać, bo był to jeden wielki ciąg bluzgów i przekleństw. Pod jego adresem. Na koniec jeszcze Stępniewski z całej siły kopnął rower Kozickiego, tak, że przy okazji zupełnie się scentrowało koło stojącego obok roweru Mateusza. Mateusz był w tak ciężkim szoku, że nawet nie pamiętał dokładnie, jak cała grupa wróciła do Strzywąża. On wrócił pieszo prowadząc swój rower, bo nie dało się na nim jechać. Na kolejny trening przyszło zaledwie kilkanaście osób, co w porównaniu z 50 osobami za pierwszym razem, było wyraźną porażką. Chociaż mógł się tego spodziewać. Za dobrze poszło. Wszystkie jego inicjatywy musiały przejść kwarantannę i, niestety, tak samo musiało się stać z jego przygotowaniami do pielgrzymki rowerowej. Przypomniał sobie, jak kilka lat temu, kiedy jeszcze nie był proboszczem, Maciej mu tłumaczył sprawy parafii.

- Pamiętaj, że najwięcej dadzą ci popalić ci, którzy wydają się być najbliżsi. Nie obawiaj się jakichś ateistów, komunistów, antyklerykałów... No pewnie, że oni często też ci napsują krwi, ale wiesz, że oni są z zewnątrz, więc tak bardzo nie boli... Ale jak twój bliski współpracownik ci skoczy do gardła, albo ktoś, za kogo dałbyś sobie rękę uciąć, że taki świetny i głęboko wierzący człowiek, odpali ci jakiś numer, to dopiero poczujesz co to znaczy „pustka egzystencjalna wiejskiego proboszcza” - tłumaczył mu Maciej z uśmiechem nawiązując do historii z ich młodości, kiedy to byli jeszcze w seminarium i odbywała się tam konferencja dla kapłanów z całej diecezji. Jeden z księży profesorów miał referat, w którym często padały właśnie te słowa: „pustka egzystencjalna wiejskiego proboszcza”. Maciej i Mateusz jako klerycy siedzieli za dwoma starszymi kapłanami i kiedy ksiądz profesor po raz kolejny użył swojego ulubionego sformułowania, jeden z kapłanów nie wytrzymał i zapytał drugiego: „Ty, ale o co mu chodzi z tą pustką?” Drugi kapłan odparł ze śmiechem: „Nie wiem, ja mam za dużo roboty, no i skończyłem studia ma magisterce. Żeby tę pustkę dostrzec trzeba pewnie więcej studiować...” Rozważał Mateusz tę swoją „pustkę”, ale nijak spokój nie chciał do niego wrócić. W końcu zrozumiał. Próbował sam siebie przekonać, że ma żal do Stępniewskiego, że mu grupę rozwalił i fajny pomysł pogrzebał. A to nie o to chodziło... On miał żal, że go tak sponiewierał przy wszystkich, że go obraził...

- Nie da się ukryć, Panie Jezu, to chyba właśnie o to chodzi – wyszeptał i przez chwilę „trawił” tę konstatację. Pomyślał, że cała jego teoria, czy paradygmat pracy w parafii, że jesteśmy jedną rodziną, że on jest jednym z nich, gdzieś zaczyna się kruszyć u fundamentów. I wtedy poczuł taką ogromną nostalgię za swoją prywatną rodziną, za bratem, bratanicami... Całe miesiące minęły od kiedy widział ich ostatni raz, a lata całe, od kiedy spędził z nimi kilka dni. Poświęcił się całkowicie parafii, swojej nowej rodzinie, a nowa rodzina... Zdał sobie sprawę, że ma jeszcze jeden cierń w sercu. Dopiero teraz sobie uświadomił, że kiedy Stępniewski go tak zaatakował, nikt, dosłownie nikt, się za nim nie wstawił. Nikt nawet słowa nie powiedział. I to też go bolało... I to było już chyba wszystko. Wziął głęboki oddech i czuł, że powoli się uspokaja.

- Zabierz to Panie ode mnie. Rodziny nikt sobie nie wybiera... - powiedział przekładając wstążki w brewiarzu i szykując się do modlitwy popołudniowej. W jednej sekundzie postanowił, że pojedzie natychmiast po brewiarzu do swojej prawdziwej rodziny. Mszę odprawił dzisiaj rano, następna jutro po południu, świetnie się składa. Przypomniał sobie, że od pół roku „wiezie” swoją starą drukarkę bratanicy, więc wreszcie się wywiąże ze swojej obietnicy. Spokojnie odmówił psalmy, w modlitwie wezwań dodał swoją rodzinę, Stępniewskiego, pomodlił się o dar prawdziwego przebaczenia i zapakował drukarkę w dużą torbę podróżną. Dopiero kiedy wyszedł przed plebanię zdał sobie sprawę, że przecież nie ma samochodu...

- Boże, jaki ja jestem debil! - powiedział sam do siebie i wyciągnął komórkę.

- Maciej, nie denerwuj się i nie mów mi „nie” – powiedział kiedy kolega odebrał.

- Nie pożyczę ci auta – powiedział natychmiast Maciej . - A w ogóle to: „Na wieki wieków. Amen”

- Maciej, sorry, nawet Pana Boga nie pochwaliłem, nie bądź taki, muszę jechać do brata, bo jak nie to chyba zwariuję – tłumaczył Mateusz.

- No to rzeczywiście, wariacji należy unikać. Zaczynamy od niepożyczania auta, ok? Zaraz będę – Maciej się wyłączył, a Mateusz odetchnął z ulgą. Stanął przed plebanią z tą dużą torbą, a wtedy zobaczyły go dzieciaki bawiące się w piaskownicy. Zostawił torbę i ruszył w ich kierunku. Wszystkie dzieci jak na komendę rzuciły wszystkie zabawki i z wrzaskiem rzuciły się na niego.

- Hurra! Ksiądz proboszcz! - krzyczała jedna z dziewczynek.

- Księdzu, my budujemy zamek, pomoze nam ksiądz zbudować zamek? - chłopaki złapali go za nogi i ciągnęli w kierunku piaskownicy.

- Coś mi się tu nie podoba... - bodaj najstarszy z dzieciaków, Wojtuś, syn sąsiadki, założył sobie ręce na piersiach i podejrzliwie przyglądał się na przemian Mateuszowi i dużej torbie pod ogrodzeniem plebanii. - Gdzie ksiądz jedzie z taką dużą torbą?

- Nie wies? Ksiądz nie ma zony i musi pranie wozić do mamusi, bo mu nie ma kto uprać – natychmiast pospieszyła z odpowiedzią jedna z dziewczynek. Zanim Mateusz zdążył odpowiedzieć, że mamusi już nie ma i sam sobie pierze, posypały się inne wypowiedzi, że aż go zatkało.

- A wcale ze nie! Moja mamusia mówiła, ze jeden pan naksycał na księdza i ksiądz się tejaz będzie wypjowadzał... Ale ja to bym chyba fsystkich moich zecy nie zmieściła w jednej tolbie – zastanawiała się inna dziewczynka.

- Ksiądz się nigdzie nie wyprowadza! Nie puścimy księdza! - dwóch chłopaków trzymało Mateusza za spodnie.

- Na mnie tez nieraz starsy brat ksycy, ale ja się nie wypjowadzam – dziewczynka smutno patrzyła na księdza.

- Proszę księdza, ksiądz nas nie może zostawić – powiedział Wojtuś.

- A dlaczego? Przecież nawet jakbym odszedł, to przyjdzie inny ksiądz – Mateusz był zupełnie zaskoczony sytuacją.

- Mój kuzyn mi opowiadał, że jak jego tato odszedł od nich, bo się pokłócił z mamą, to jego mama też mówiła, że będzie miał nowego tatę... Ale on tego swojego tatę kochał i nie chciał innego...

Jeremiasz Uwiedziony

Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!