TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 16 Sierpnia 2025, 16:10
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 223

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 223

To ja, Zbigniew - powiedział głos w słuchawce.
- Szczęść Boże, przepraszam panie Zbigniewie, ale jakkolwiek głos pana brzmi dość znajomo, w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, gdzie się poznaliśmy - odpowiedział Mateusz rozbawionym głosem, bo jeszcze się nie mógł pozbierać po dowcipie opowiedzianym mu przez kolegę Macieja, który właśnie przyjechał i dzielili się wrażeniami po świętach wielkanocnych.
- No tak, syty nigdy nie zrozumie głodnego, a szczęśliwy załamanego - powiedział bardzo smutnym głosem pan Zbigniew, a Mateuszowi śmiech ugrzązł w gardle, tyle smutku wyczuwał w glosie mężczyzny, ale w dalszym ciągu nie mógł sobie przypomnieć, kim był.
- Bardzo pana przepraszam, bynajmniej nie śmiałem się z pana, w dalszym ciagu nie mogę sobie pana przypomnieć - powiedział przepraszającym tonem Mateusz.
- A tak mi się wydawało, że ksiądz się przejął moją historią i że ksiądz mi pomoże - słowa mężczyzny zabrzmiały dość roszczeniowo i w Mateuszu powoli rodził się bunt. Nie lubił takich szantaży emocjonalnych i generalnie kiepsko sobie z nimi radził.
- Proszę mi wierzyć, że ja jestem naprawdę gotów do pomocy tam, gdzie mogę coś zrobić. W ciągu ostatnich tygodni tak wielu ludzi tutaj przychodziło, że trudno ich wszystkich spamiętać i przykro mi, że jeszcze nie kojarzę pana sytuacji. Czy może mi pan powiedzieć jeszcze raz, o co chodziło? - poprosił cierpliwie Mateusz.
- No dobrze. Jestem tym frajerem, co przez dziesięć lat ciężko pracował w Anglii na budowę domu dla swojej ukochanej rodziny i okazało się...
- Ach, to pan! - jęknął Mateusz i natychmiast stanął przed oczami jego wyobraźni ten szczupły, czterdziestoletni mężczyzna, który odwiedził go w Wielkim Poście tuż przed Drogą krzyżową i opowiedział swój emigracyjny dramat. On w Anglii ciężko pracował, a jego żona w Polsce z trójką dzieci. I przynajmniej od trzech lat miała kogoś innego. Dwóch starszych synów zupełnie straciło respekt i szacunek dla swojego ojca, obwiniając go za wszystko, bo przecież miał być tu, a nie tam. I jedynie najmłodsze dziecko, córeczka, która nie potrafiła wszystkiego zrozumieć, zwyczajnie tęskniła za tatą. Ale mama nie chciała taty widzieć na oczy. Mateusz przypomniał sobie, jak po tej rozmowie prowadził Drogę krzyżową mając nieustannie przed oczami tego mężczyznę. On chyba nawet wtedy się nie przedstawił, dlatego teraz imię Zbigniew nic mu nie mówiło. Nagle Mateuszowi zrobiło się strasznie wstyd. Bo wtedy obiecał temu człowiekowi modlitwę i wszelką pomoc, o którą poprosi. Fakt, że człowiek się więcej nie pojawił, aż do dziś, ale też prawdą było, że jedynie podczas owej Drogi krzyżowej się modlił za niego. Potem porwał go wir spraw parafialnych i świątecznych do tego stopnia, że nawet nie zastosował swojego minimum ratunkowego, które obejmowało Koronkę do Bożego miłosierdzia i zgłoszenie intencji do jednego z zakonów kontemplacyjnych. Nie zrobił nawet tego.
- Czyli jednak ksiądz o mnie nie zapomniał? - zapytał z nadzieją rozmówca.
- Powiem szczerze, że aż tak mocno to się za pana nie modliłem, przepraszam, ale też miał pan do mnie wrócić na spokojną rozmowę, a odzywa się pan dopiero teraz... - trochę niemrawo tłumaczył się Mateusz.
- No wiem... Ale ja ponadto, co już księdzu powiedziałem, nie mam nic do dodania. Cierpię, jak zbity pies. Siedzę u rodziców, którzy co pięć minut sprawdzają, czy sobie czegoś złego nie robię - odpowiedział Zbigniew.
- Czyli nie podjął pan żadnych kroków? Nie był pan u żony? - zapytał Mateusz.
- Chciałem. Ale mi zabroniła. Powiedziała, że to tylko zaszkodzi dzieciom, zwłaszcza naszej najmłodszej córeczce, że jeśli mi choć trochę zależy na dzieciach, to mam nie robić żadnej afery... A ksiądz co proponuje? Mam do niej pójść? - pytał zdesperowany mężczyzna.
- Panie Zbigniewie, nie mam zielonego pojęcia... - zrezygnowanym głosem odpowiedział Mateusz. - Przecież ja zupełnie nie znam pana żony. Wiem tylko tyle, co mi pan powiedział...
- To co ksiądz proponuje? - upierał się pan Zbigniew, jakby Mateusz miał mieć panaceum na wszystkie problemy. Być może nawet Mateusz nie powstrzymałby się od jakiegoś niepotrzebnego komentarza, ale zauważył, że Maciej, który siedział z nim przy stole, zaczyna mu dawać jakieś znaki. Zasłonił słuchawkę ręką i zwrócił się cicho do przyjaciela.
- Co jest?
- Jak to co? Lek na wszystko - z uśmiechem powiedział Maciej wyciągając z kieszeni Różaniec i unosząc go ku górze.
- Różaniec? - dopytywał szeptem Mateusz.
- Też, ale dzisiaj to raczej Koronka - z udawanym zdziwieniem wyjaśnił mu Maciej.
- No tak... - wyszeptał Mateusz, jakby mu się nagle wszystko rozjaśniło. A rozjaśniło mu się, bo kiedy w Wielki Piątek rozpoczął ze swoimi parafianami Nowennę do Bożego Miłosierdzia, po raz pierwszy nie powiązał jej z żadną konkretną intencją. Do końca bił się z myślami, czy jako główną intencję podać obroną życia poczętego, bo wygląda na to, że batalia znowu rozgorzeje na dobre, czy może za dzieci pierwszokomunijne. I tak do samego końca nie wiedział, co wybrać, że kiedy podczas pierwszego dnia Nowenny miał podać intencję, przez chwilę zawiesił głos i nagle niespodziewanie nawet dla samego siebie powiedział, że... Pan Bóg będzie wiedział, kto tej modlitwy najbardziej potrzebuje. I teraz mu się to wszystko nagle poukładało.
- I love you, man! - rzucił szeptem w kierunku Macieja, który ze śmiechem zaczął udawać, że już się boi, ale Mateusz już na niego nie zwracał uwagi.
- Panie Zbigniewie! Pan tonie. I pana małżeństwo tonie - powiedział już do słuchawki stanowczym tonem.
- Dokładnie - niemal rozpłakał się po drugiej stronie linii mężczyzna.
- I dlatego potrzebujemy nadzwyczajnych rozwiązań. Wie pan, co to jest Koronka do Bożego miłosierdzia? - zapytał Mateusz.
- A może mi ksiądz trochę przypomnieć? - niewyraźnie sapał pan Zbigniew, co oznaczało, że nie bardzo widział, o co chodzi. Mateusz najpierw się zdumiał, że ktoś jeszcze mógł nie słyszeć o Koronce, ale później szybko pomyślał, że jeśli tak jest, to również z ich, księży, winy, więc szybko pokonał zdumienie.
- Ma pan internet?
- Oczywiście! - tutaj pan Zbigniew nie miał krzty zwątpienia.
- To pan sobie wygoogla: Koronka do Bożego miłosierdzia. Jakiś różaniec na pewno pan w domu rodziców znajdzie. Niech pan poczyta o tej Koronce i zacznie ją odmawiać - instruował Mateusz zastanawiając się w międzyczasie, kogo musi zwerbować do tego modlitewnego tsunami.
- Codziennie? - zapytał Zbigniew.
„No tak - pomyślał Mateusz - trzeba uważać, żeby czasami nie pomodlić się za dużo”
- Przynajmniej dziesięć razy dziennie - odpowiedział Mateusz. - Panie Zbigniewie, toniecie, rozumie pan? Niech pan się modli tą Koronką w każdej wolnej chwili, nawet sto razy dziennie. Niech pan zupełnie zaufa Jezusowi. Proszę poprosić o modlitwę za pana małżeństwo pańskich rodziców i wszystkich przyjaciół, znajomych, którym na panu i pana rodzinie zależy. Gdyby pan rozmawiał ze swoją żoną, też niech jej pan powie, że prosi pan o modlitwę Koronką...
- Ale przecież jej intencje są zupełnie odmienne od moich - zdziwił się Zbigniew.
- Niech pan jej nie mówi, za co ma się modlić, tylko jak. Niech się modli do Bożego miłosierdzia, a Pan Bóg znajdzie sposób, aby dotknąć jej serca. Mówił mi pan, że kiedyś ona była bardzo pobożna, prawda?
- Tak, ale chyba ostatnio zrobiła się raczej oziębła, nie tylko wobec mnie - gorzko skonstatował pan Zbigniew. - Czyli mam się tak modlić, aż do mojego powrotu do Anglii?
- Nie proszę pana, będziemy się modlić do skutku. Nie wiem, jak długo. My się modlimy, mamy nadzieję, że w słusznej sprawie, ale Panu Bogu zostawiamy decyzję, czy, w jaki sposób i kiedy na nasze modlitwy ma odpowiedzieć. A kiedy pan wyjeżdża?
- W najbliższy poniedziałek - odparł mężczyzna.
- Czyli po Niedzieli Miłosierdzia... - wyszeptał Mateusz.
- Słucham? - nie dosłyszał Zbigniew.
- Nic, nic. Niech pan googla tę Koronkę i do modlitwy. Szczęść Boże! - Mateusz zakończył rozmowę i spojrzał na Macieja - Nie wyobrażasz sobie, ile zła i cierpienia przez to emigrowanie za robotą i pieniędzmi.
- Wyobrażam sobie, oj wyobrażam - odparł dziwnie zamyślony Maciej, który nadal trzymał różaniec w dłoniach. - To co, za Zbigniewa?
- Za Zbigniewa - odpowiedział Mateusz, który też wyciągnął różaniec i rozpoczęli Koronkę.

***

Chyba jeszcze nigdy nie udało mu się zmobilizować tak wielkiego modlitewnego pospolitego ruszenia. Modlili się wszyscy, których miał na liście mailowej, sześć wspólnot zakonnych, każdy penitent, który pojawił się u niego do spowiedzi dostawał taką pokutę, a nawet zmobilizował swoich krewnych. Chyba pierwszy raz odważył się prosić o modlitwę swoich krewnych. Co za paradoks... Bratanica założyła grupę na konsekwentnie przez niego ignorowanym Facebooku...  W parafii na wieczorne Msze Święte i odmawianą później Nowennę do Bożego miłosierdzia zaczęło przychodzić z dnia na dzień coraz więcej ludzi. I wszyscy się modlili za Zbigniewa. Zbigniew też. Dzwonił kilka razy dziennie. Dostał ochrzan od swojej matki, kiedy jej powiedział, że ksiądz kazał mu odmawiać „jakąś” Koronkę. Z każdym kolejnym telefonem Zbigniew był spokojniejszy i za każdym razem bardziej stanowczo powtarzał, że kocha żonę nad życie i będzie na nią czekał tyle, ile będzie trzeba. Mateusz zaczął się zastanawiać, czy Pan Bóg już nie wysłuchał ich modlitw. Ale koronkowe tsunami się nie zatrzymywało. Za dwa dni Niedziela Bożego Miłosierdzia, a oni, tak. Oni czekali na cud.

Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!