Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 221
Mateusz zamyślił się nad faktem, że w Święta Wielkanocne i tuż przed nimi coraz rzadziej udawało mu się znaleźć choć kilka dłuższych momentów, żeby się zastanowić nad sobą. Od rekolekcji, w których uczestniczył minęło już ponad cztery tygodnie, a on coraz bardziej czuł się, jak ryba wyrzucona na brzeg. I nie było chwili, żeby się zatrzymać. Zwłaszcza teraz, w dobie emigracji zarobkowej młodych i ich powrotów do kraju na Święta. Przyjeżdżają czasami dosłownie na parę dni. I chcą się wtedy wyspowiadać i to akurat nie jest żaden problem. Problemem jest, kiedy chcą ochrzcić dziecko, a nawet wziąć ślub.
- Przecież to my sobie dajemy ślub, sam ksiądz to mówił na jednym ślubie kilka lat temu i ja to doskonale zapamiętałem - tłumaczył mu przez telefon jakiś młodzieniec dwa tygodnie wcześniej.
- Rzeczywiście, mogłem tak powiedzieć, bo to jest prawda, sakramentu małżeństwa udzielają sobie nawzajem małżonkowie, ksiądz jest świadkiem z ramienia Kościoła - odpowiedział Mateusz.
- Widzi ksiądz? - tryumfował w słuchawce młodzieniec gdzieś z drugiego końca Europy.
- Nie wiem, co mam widzieć, ale chyba jesteśmy zgodni - Mateusz nie do końca rozumiał, o co chłopakowi, czy mężczyźnie chodzi.
- No to my sobie tego ślubu udzielimy w drugi dzień świąt, bo będziemy akurat w Polsce - wyjaśnił mu chłopak. - W naszym kościele, czyli tam, gdzie ksiądz jest proboszczem.
- Ale termin trzeba ustalić nieco wcześniej, nie mówiąc o tym, że niestety jest trochę formalności, protokół, zapowiedzi... A kurs przedmałżeński macie? - Mateusz nie chciał się nawet odnosić do zuchwałości swojego rozmówcy. Po prostu udzielał informacji, jak każdemu innemu, kto pyta o formalności przedślubne.
- No to my właśnie ustalamy - palnął chłopak.
- Aha! Teraz? I ustaliliście, że w drugi dzień świąt? - Mateusz z trudem ukrywał irytację.
- Tak! No, jak na przykład bierzmowania udziela Ksiądz Biskup to się termin z nim ustala, on decyduje, kiedy ma przyjechać. Chrztu czy Pierwszej Komunii udziela ksiądz i ksiądz decyduje kiedy. No, a ślubu my se udzielamy, to chyba logiczne, że my decydujemy. No i my byśmy właśnie chcieli w ten drugi dzień świąt. I księdzu oznajmiamy, żeby się ksiądz przygotował. W końcu świadka też trzeba poinformować. Chyba, że ksiądz chce, żebyśmy dalej w grzechu żyli, to nam wsiorawno... Zaoszczędzimy na kosztach - impertynencja mężczyzny po drugiej stronie telefonicznej linii wydawała się nie mieć granic. Mateusz przez chwilę milczał, żeby nie powiedzieć czegoś zbyt mocnego. Kiedy się uspokoił, podjął rozmowę.
- Pomijając wszystko inne, nie odpowiedział mi pan na pytanie, czy macie zrobiony kurs przedmałżeński - powiedział ze spokojem.
- Jasne, dwa lata mieszkamy razem, dziecko w drodze, chyba lepszego przygotowania nie ma, co? - zaśmiał się chłopak po drugiej stronie i ten śmiech zabrzmiał Mateuszowi znajomo, ale nie potrafił już dłużej opanować nerwów.
- To może już lepiej poczekajcie, aż się dziecko urodzi i zrobimy wszystko razem: ślub, chrzest... A jakbyście poczekali jeszcze z parę lat, to moglibyśmy zrobić jeszcze Pierwszą Komunię do tego, a może i bierzmowanie! - Mateusz już się nie mógł pohamować. Chciał dalej kontynuować tę wyliczankę, aż do pogrzebu, ale zorientował się, że w słuchawce słychać było z trudem hamowany śmiech i to na pewno więcej niż jednej osoby.
- Halo! Czy może się pan jeszcze raz przedstawić? - powiedział nerwowo Mateusz.
- Ale się ksiądz dał wkręcić! - głos po drugiej stronie tym razem brzmiał całkiem znajomo, a niczym już nie hamowany śmiech jeszcze bardziej.
- Błażej? - Mateusz był już prawie pewien, że był to jeden z chłopaków, którzy tworzyli grupę młodzieżową w parafii, w której był wikariuszem po powrocie z Włoch, czyli jakieś osiem lat temu.
- No wreszcie ksiądz przypalił! - Błażej w dalszym ciągu nie mógł się powstrzymać od śmiechu. - I jest tu jeszcze ze mną moja Aga i Michał.
- Błażej, ty pieronie jeden! Jak mi się nawiniesz pod rękę to cię zatłukę, jak psa! - udawał wkurzonego Mateusz
- Bez przesady, księże Mateuszu, to tylko niewinny żart - Błażej wyraźnie spoważniał, jakby nagle zrozumiał, że może jednak trochę przesadził.
- Nie chodzi mi o żart... Jak mogłeś ciećwierzu jeden nie odzywać się przez tyle lat? - powiedział już normalnym tonem Mateusz.
- A, o to chodzi! - z ulgą skomentował Błażej. - Wie ksiądz, jak jest w tej Irlandii... Robota od rana do wieczora, prawie wszystkie kontakty się urwały... Ale szczerze mówiąc, to odnaleźliśmy numer do księdza do tej nowej parafii, bo się wybieramy na Święta do Polski.
- Ale chyba nie chcesz ślubu za dwa tygodnie? - zażartował Mateusz.
- Za dwa tygodnie nie, ale faktycznie, chcemy się z Agą pobrać i ksiądz nam MUSI poprowadzić kurs. Aha! Michał i Ola też! Więc ma ksiądz dwie pary na ekspresowy kurs.
- Zaraz, zaraz, żadnej taryfy ulgowej nie ma! Zwłaszcza dla takich żłobów, co się osiem lat nie odzywają - udawał dalej obrażonego Mateusz.
- A kto tu mówi o taryfie ulgowej? - żachnął się Błażej. Przyjeżdżamy na dwa tygodnie. Damy księdzu odsapnąć po Świętach, powiedzmy do dyngusa i potem ruszamy dziesięć dni dzień w dzień, co wieczór, albo popołudniu, jak księdzu pasuje. Żadnej taryfy ulgowej nie chcemy! - Błażej był prawie obrażony. - Ksiądz nie wie, jak tutaj wszyscy na nas patrzą, że my z Michałem w jednym pokoju, a Aga i Ola w drugim. Od siedmiu lat! A w całej chałupie wszystkie inne pokoje, że tak powiem, koedukacyjne...
- Czyli nie poszła w las nauka... - Mateuszowi zrobiło się ciepło na sercu.
- No przynajmniej w tym elemencie nie poszła! - wtrąciła się po drugiej stronie słuchawki Aga.
- Witaj Aga! No to ja już dobrze wiem, czyja to była zasługa - ze śmiechem odparł Mateusz. - No to super! Czekam na was. Kiedy będziecie?
- Właśnie tak się zastanawiamy, czy by nas ksiądz nie przyjął na Triduum Paschalne do siebie... Mama mówiła mi, że u nas w parafii nikogo ze starej paczki nie ma, a nowy proboszcz odprawia liturgię Wigilii Paschalnej w 55 minut... A my nie po to do kraju na Święta, żeby takie Teleexpressy oglądać...
- Oczywiście zapraszam was, bardzo się cieszę. Mamy kilkunastu ministrantów, ale na pewno nie będzie konfliktu - Mateusz już się nie mógł doczekać.
Ale oprócz telefonu od Błażeja, były też inne, już bez żartów, za to pełne problemów. I wszystkie te ekspresowe spowiedzi, przygotowania do chrztu, wypisywanie zaświadczeń kandydatom na rodziców chrzestnych, po które najczęściej przychodziły ich mamy, albo babcie, sprawiły, że ostatnie dni przed Wigilią Paschalną, były naprawdę zupełnie poszarpane. No i jeszcze ten pan, też z Irlandii, którego żona oszukiwała przez kilka lat i Mateusz od trzech tygodni rozmawiał z nim przez telefon sam nie mając pojęcia, co mu mówił, poza tym, że w sercu nucił sam sobie piosenkę zespołu Raz Dwa Trzy „I tak warto żyć, i tak warto żyć...” Na dodatek zupełnie ostatnio dowiedział się, że połowa dzieciaków ze scholki to też tak zwane euro-sieroty z rodzicami na saksach i w Święta nie będą śpiewać, bo przyjeżdżają rodzice i będą im „wynagradzać” swoją nieobecność... Jakoś tak strasznie go w te Święta przytłoczyła prawda o emigracji. Ileż zła musiał brać na siebie w konfesjonale właśnie z tego powodu! Może to najbardziej mu ciążyło i szukał tych wolnych chwil, jak ryba tlenu na plaży, ale oskrzela nie bardzo potrafiły z powietrza pobrać... I tylko przyjazd części jego starej młodzieżowej ekipy jakoś go podtrzymywał w akceptowalnej kondycji duchowej.
***
Naprawdę się udało! Jego ministranci ze Strzywąża na początku trochę się boczyli, że jakichś dwóch „panów” ma służyć u nich do Mszy, ale Błażej i Michał to była „śmietanka” jego grupy lektorskiej sprzed lat i pół godziny wystarczyło, żeby sobie chłopaków „kupili” sympatią i radością. A jak poprosili, aby im mówić „na ty”, stali się niemal idolami. Kiedy Mateusz przy wielkim ognisku przed kościołem dokonywał obrzędów związanych z Paschałem i bez słów wyciągał rękę i trafiało do niej to, co akurat było potrzebne, bez zbędnych słów, zobaczył ponownie w Michale i Błażeju, młodych chłopaków sprzed lat. I sam też tak się poczuł. Tę samą lekkość i totalne zaufanie do Pana Boga. Bo rzadko kiedy, jak w tym momencie, patrząc na „swoich” ministrantów i słysząc brzmiące mu w uszach słowa Błażeja, jak na emigracji żyją tym wszystkim, czego on ich uczył, choć od lat go nie widzieli i nie słyszeli, mógł widzieć, że żadne słowo Boga do Niego nie powróci, zanim nie spowoduje efektu. I to było niesamowite. I to było Zmartwychwstanie.
Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.?
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!