Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 216
Jeszcze przez chwilę oglądał w swoim telefonie zdjęcia żłóbka, który ustawili w prezbiterium nowego kościoła tuż przed ołtarzem, nad którym wznieśli bynajmniej nie lichą konstrukcję prawdziwej szopy. I co tu dużo mówić, podobało mu się bardzo! W tym roku nie była to szopka żyjąca, ani też nie była manifestem duszpasterskim nawiązującym do hasła kolejnego roku, ale była taka, jaka jemu najbardziej się podoba. Czyli ukazująca najgłębszy sens Bożego Narodzenia, które przecież dokonuje się na ołtarzu w Eucharystii każdego dnia. I nawet kiedy już znikną dekoracje, po zakończeniu okresu Bożego Narodzenia, to ludziom powinno pozostać w głowach i w sercach, że TAM właśnie rodzi się Jezus. I przy TYM żłóbku trzeba trwać zawsze i z niego czerpać radość, pokój i miłość. I tak się złożyło, że to wszystko miało być treścią jego kazania na Pasterce. Czyli generalnie znowu Eucharystia.
Ostatnio zauważył, że jakoś tak w ogóle całkiem go przegięło na Eucharystię, stał się wręcz monotematyczny. Czy to na rekolekcjach, czy na jakiekolwiek święta, czy nawet kiedy mówił o różnych świętych, zawsze znajdował sposób, aby poprowadzić myśl do Eucharystii. Już nawet zaczął się przejmować, czy to aby normalne. A może z wiekiem zaczyna mu brakować tematów? Jego wątpliwości zostały jednak rozwiązane przez niezbyt miły epizod, z ludzkiego punktu widzenia, a mianowicie śmierć słynnego ojca Jana Góry, dominikanina, który umarł właśnie podczas Mszy Świętej. I jak Mateusz później przeczytał, ojciec Góra też był absolutnie zafiksowany na punkcie Mszy Świętej. „Msza to przedziwne misterium, które jest centrum mojego życia. Uwielbiam ten czas. Jezus jest skarbem mojego życia, powietrzem. Nigdzie nie łażę, ale siedzę przy kościele, bo chcę być napełniony Bogiem. Bez rozmowy z Chrystusem, bez powierzenia się Maryi nic nie jestem warty. Musiałbym być bardzo bezczelny, żeby namawiać ludzi do czegoś, czym nie żyję” - mówił o sobie za życia ojciec Góra, a Mateusz czytając te słowa w prasowych doniesieniach od razu się uspokoił. Skoro nawet taki wielki Góra też „tak miał”, to on, mały wiejski Mateusz, może być całkiem spokojny. Co prawda w odróżnieniu od wielkiego zakonnika, który pewnie z powodu wieku ostatnio siedział ciągle blisko kościoła, Mateusz lubił, a wręcz uwielbiał sprawować Eucharystię w najdzikszych możliwych miejscach, ale jednak przy ołtarzu w swoim kościele było zawsze jak w domu. Nowy kościół, który ku radości Mateusza i wszystkich parafian miał już piękny dach i był coraz bliższy ukończenia, ale nie dawał, póki co, takiego uczucia intymności, jak stara drewniana Magdalenka, niemniej jednak teraz to właśnie tam była szopka na miejscu, gdzie Bóg staje się ciałem. I wszystkie dzieci, i nie tylko dzieci, będą tam podchodzić, przyglądać się, klękać, modlić się i zastanawiać nad misterium Boga - człowieka... I może im tak zostanie. Na całe życie.
Właściwie wszystko było gotowe. Mateusz spojrzał na zegarek. Minęła 23.00. Za chwilę trzeba będzie iść na Pasterkę i przeżyć, który to już raz, przyjście Jezusa na świat. W warunkach opłakanych, gdzie nikt Go nie chciał. Gdzie wszystkie drzwi były zamknięte i tylko stajnia za miastem była wolna. Mateusz jeszcze przez moment chciał się nacieszyć ciszą tej świętej nocy, ale zupełnie niespodziewanie rozległ się ostry dźwięk dzwonka do kancelarii, w której akurat się znajdował. Pomyślał, że to na pewno pan kościelny, który zawsze się denerwuje przed uroczystościami, chce mu coś powiedzieć na temat stanu kościoła. Mateusz otworzył drzwi.
- Szczęść Boże, księże proboszczu! Co prawda wiemy, że to nie jest właściwy czas, ale pomyśleliśmy, że skoro ksiądz tu jest... - powiedziała młoda kobieta, której towarzyszył mężczyzna w podobnym wieku.
„Oczywiście, że to nie jest właściwy czas!” - pomyślał mocno poirytowany Mateusz, bo pierwszy raz mu się zdarzyło, żeby ktoś się dobijał do kancelarii po 23.00 i to w noc Bożego Narodzenia.
- Zobaczyliśmy, że się świeci światło w kancelarii i pomyśleliśmy, że to może dobra okazja, bo kiedy indziej jest nam ciężko - tłumaczyła dalej kobieta. - Mąż pracuje za granicą i jest w Polsce naprawdę bardzo rzadko.
- Ale chyba nie przyjechał do Strzywąża przed chwilą i nie wyjeżdża jutro rano - Mateusz nie ugryzł się w język niestety, ale przynajmniej uśmiechnął się szeroko i gestem dłoni zaprosił parę do środka. Zawsze miał w pamięci słowa starego kanonika, swojego ostatniego proboszcza, że ksiądz może nie otworzyć drzwi i wtedy wszyscy myślą, że go nie ma i nikt nie ma większych pretensji. Natomiast nie ma nic gorszego niż ksiądz, który otworzy drzwi, a potem krzyczy na ludzi, żeby przyszli w godzinach otwarcia parafialnej kancelarii i trzaska im drzwiami w twarz. Tego się Mateusz nauczył, że jak drzwi otworzysz, to chowasz w kieszeń swoje pretensje i wydobywasz z siebie całą dobroć, na jaką cię stać, bez względu na porę. Niestety, nie powstrzymał się od uszczypliwości.
- No właśnie dokładnie tak, księże proboszczu. Taką mam robotę w Birmingham, że dotarłem do domu przed godziną i jutro około 10.00 rano muszę wyjechać ze Strzywąża, żeby zdążyć na popołudniowy samolot - powiedział kwaśno się uśmiechając mężczyzna.
- I opłaca się panu przylatywać na tych parę godzin? - zapytał Mateusz i natychmiast pożałował swoich słów.
- Proszę księdza, widzę żonę, a teraz też i córeczkę raz na kilka miesięcy, nawet tych kilka godzin to skarb - odpowiedział mężczyzna, a Mateusz chciał się pod ziemię zapaść - A teściowa mówi, że księdza proboszcza nie jest łatwo złapać, bo często ksiądz wyjeżdża, więc jak zobaczyliśmy światło w kancelarii, to zaryzykowaliśmy. Najwyżej trochę się ksiądz wkurzy...
- Ja często wyjeżdżam??? - Mateusz aż osłupiał i sam nie wiedział, czy bardziej ze zdziwienia, czy ze złości. Odkąd został proboszczem stał się takim domatorem, że sam nie mógł się nadziwić, że jego cygańska dusza nomada zadowalała się tymi kilkoma kilkudniowymi wypadami, na jakie pozwalał sobie w ciągu roku. Oskarżenie, że „nigdy go nie ma” zabolało jak cholera! Młoda para, a zwłaszcza kobieta chyba trafnie odczytała stan jego przemyśleń, bo natychmiast zaczęła wyjaśniać.
- Moja mama to by chciała, żeby ksiądz przez cały dzień siedział na plebanii i nie rozumie, że są też inne zajęcia. Proszę tego nie brać do siebie... A my, proszę księdza, chcieliśmy umówić chrzest naszej córeczki, bo ma już kilka miesięcy, a praca męża, jak ksiądz słyszy, nie pozwala mu na dłuższe pobyty w kraju - tłumaczyła kobieta.
„No tak ośle - pomyślał Mateusz - dziecię przychodzi do ciebie, przez swoich rodziców i chce być ochrzczone, a ty się boczysz”
- Bardzo się cieszę, że chcecie ochrzcić dziecko - powiedział głośno. - Proszę wskazać mi termin, który najbardziej wam pasuje.
- A księdzu kiedy najlepiej pasuje? - zapytał mężczyzna.
- Proszę pana, ja zawsze tu jestem, więc proszę wskazać możliwe daty, kiedy praca panu pozwala i na pewno będzie dobrze - uśmiechnął się Mateusz.
- Proszę księdza, a czy będą potrzebne te różne karteczki od chrzestnych? - zapytała kobieta. - Pytam, bo na przykład proboszcz mojej siostry robił jej wielkie problemy, kiedy poszła po to zaświadczenie. Zarzucał jej, że nie chodzi do kościoła. A kiedy ona go jednak prosiła, to zaczął ją pytać „Dziesięć przykazań Bożych” i inne rzeczy z katechizmu. Taki trochę dziwak. No ale w końcu dał jej to zaświadczenie. I kiedy ona potem dała je księdzu na Górnym Śląsku, gdzie był chrzest, to ten ksiądz jej powiedział: „Co mi tu pani jakieś świstki przynosi? Proszę dać mi dowód i wystarczy”. No więc ja się wolę zapytać od razu, czy te karteczki to będą potrzebne.
- Wie pani co? Wbrew pozorom, to nie proboszcz pani siostry, ale ten drugi ksiądz jest większym dziwakiem... - powiedział Mateusz. - Pani chce ochrzcić swoje dziecko, bo pani na dziecku zależy, na jego rozwoju w wierze, prawda? I księdzu też powinno zależeć na rozwoju dziecka w wierze, dlatego w miarę możliwości powinien mieć jakąś gwarancję, że osoba wybrana do pomocy w tym chrześcijańskim wychowaniu dziecka, ma ku temu minimalne kwalifikacje: jest wierząca, nie żyje w grzechu, przyjmuje sakramenty...
- Rzeczywiście, ma ksiądz rację... A nasi chrzestni są nawet bardziej wierzący od nas - wtrącił się z satysfakcją mężczyzna.
- Bardzo mnie to cieszy - uśmiechnął się Mateusz.
- Naprawdę zrobi nam ksiądz ten chrzest wtedy, kiedy nam pasuje? - zapytała z lekkim niedowierzaniem kobieta.
- Oczywiście. Byleby to była Msza z udziałem wiernych, najlepiej dużej grupy naszych parafian, aby wspólnota przyjęła dziecko, czyli w sobotę wieczorem, albo w niedzielę. A jeśli to niemożliwe, to będziemy szukać innego terminu. Ale zrobimy wszystko, żeby przyjąć to dziecko do Kościoła.
- Kurczę, a tak się baliśmy, że nas ksiądz przegoni - powiedział mężczyzna.
- W Boże Narodzenie? - uśmiechnął się Mateusz, może nawet bardziej do swojego starego kanonika i jego dobrych rad, niż do siedzącej przed nim pary. Ale tak naprawdę było to zupełnie nieistotne do kogo.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!