Jasna i ta druga strona księży(ca)
Niech się tylko proboszcz nie denerwuje - zaczął Maliński drapiąc się swoją potężną dłonią w potylicę i był to widomy znak jego zestresowania. A jak Maliński się stresował, to Mateusz wiedział, że on sam też za chwilę będzie się stresował jeszcze bardziej.
- Panie Maliński, niech pan tak nie mówi, bo ja już się zaczynam bać - odpowiedział Mateusz całkiem poważnie. - Rozumie pan? Nie denerwuję się, ale zaczynam się bać. Taki pan na mnie ma wpływ, jak się pan drapie w głowę. Maliński szybko opuścił dłoń.
- Poważnie? A wie ksiądz, że mnie wcale nic nie swędzi? Pieron wie, czemu się tak drapię... - zastanawiał się stary kowal.
- To taki odruch bezwarunkowy. Jak się pan denerwuje, to bezwiednie się pan drapie w głowę - tłumaczył niby całkiem spokojnie Mateusz, ale tak wewnątrz siebie sam był zdenerwowany w oczekiwaniu na powód zdenerwowania swojego doradcy i współpracownika.
- Aha, rozumiem. To ksiądz ma to samo, tylko ksiądz wstaje - powiedział Maliński.
- Wstaję? - Mateusz nigdy tego nie zauważył. A miał się za takiego psychologa i myślał, że zaimponuje Malińskiemu, bo mu wykaże jego odruchy bezwarunkowe.
- Za każdym razem, jak się ksiądz na coś wkurzy, to ksiądz zaraz wstaje i chodzi w kółko - Maliński nie spuszczał wzroku z Mateusza, jakby nie chciał przeoczyć ani jednej sekundy swojego tryumfu.
- No, a jak już stoję i mnie coś wkurzy? - Mateusz sam nie mógł uwierzyć, w to, co mówił: zaczął się „licytować” ze starym Malińskim. - No bo pan to się drapie w głowę, czy pan siedzi, czy pan stoi, tak? No a ja, jak już stoję, to co robię jak się zdenerwuję? No przecież nie mogę znowu wstać...
- Jak ksiądz już stoi i się wkurzy, to natychmiast ksiądz wyciąga z kieszeni różaniec i przekłada go z ręki do ręki - Maliński w dalszym ciagu nie spuszczał wzroku ze swojego proboszcza. - I zwykle zawsze ma ksiądz jakiś różaniec, czy to w marynarce, czy w spodniach. Ale, rzadko bo rzadko, czasami nie ma ksiądz różańca w żadnej kieszeni i wtedy ksiądz wyciąga se medalik na wierzch i go trzyma...
- Przecież ja nie mam medalika, tylko krzyżyk na łańcuszku - Mateusz nie krył poirytowania faktem, że prosty kowal czyta z niego, jak z książki.
- No to krzyżyk, nie będę się spierał... - Maliński ani nawet nie mrugnął patrząc Mateuszowi w oczy.
- Nie wiedziałem, Maliński, że z was taki bystry obserwator - powiedział Mateusz i dokładnie w tym momencie zdał sobie sprawę, że przekłada różaniec z ręki do ręki.
- A wie proboszcz, co proboszcz robi, jak mu się jaka kobieta podoba...
- Maliński! Dosyć, dobra? No co mi pan miał powiedzieć? - Mateuszowi zupełnie nie podobał się kierunek, jaki obrała ich rozmowa i już raczej wolał wziąć na klatę to, co zaaferowało Malińskiego, zanim się wdali w psychologiczne dywagacje.
- No bo byłem w jednej parafii, nie powiem księdzu w której, bo zaraz ksiądz powie, że tam proboszcz leń i mu się nie chce, a to by nie była prawda, no i tam przez cały miesiąc październik, owszem, mówią Różaniec, ale tylko jedną dziesiątkę. I wszystkim się podoba! - wypalił Maliński.
- A tu was boli - uśmiechnął się Mateusz.
- I nie tylko! Bo tamten ksiądz to wystawi Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i od razu zaczynają dzieciaki ten dziesiątek odmawiać. Ani się człowiek nie obejrzy i już „Przed tak wielkim”, błogosławieństwo i do domu. Ja to byłem tak zaskoczony, że zanim znalazłem różaniec w kieszeni, bo mam te spodnie myśliwskie, wie ksiądz, pełno kieszeni, to już było „Chwała Ojcu” i koniec - Maliński dopiero, kiedy kończył zdanie, sam się zorientował, że sobie strzela samobója. - Ale wszyscy inni byli przygotowani i już mieli od początku różańce w dłoni, tylko ja się tak zgapiłem - zastrzegł pośpiesznie Maliński.
- Tak, a ja zanim zacznę Różaniec, to najpierw do Pana Jezusa gadam, zupełnie niepotrzebnie, nie? - zapytał Mateusz.
- No właśnie! - podchwycił ochoczo Maliński. - I po co to? Przecież Różaniec to jest do Matki Bożej, tak czy nie?
- Dobrze pan mówisz. Do Matki Bożej. Ale jak w zeszłym roku nie robiłem wystawienia Najświętszego Sakramentu na nabożeństwie różańcowym, to żeście wszyscy narzekali, z panem na czele, że co to za Różaniec, bez monstrancji, tak? Pamięta pan?
- No pewnie, że pamiętam... Toć ja nie mówię, żeby nie robić wystawienia, tylko żeby od razu do rzeczy, do Matki Bożej...
- Zaraz, zaraz, niech no mi pan pomoże, bo nie wiem, czy rozumiem - Mateusz wreszcie poczuł się pewnie. - Pana mama jeszcze żyje, prawda?
- A co tu ma moja mama do rzeczy, starowinka, już po dziewięćdziesiątce... - dziwił się Maliński.
- I niech se pan teraz wyobrazi, że ja idę odwiedzić pana mamę...
- Ale przecież ona w lubelskiem z bratem, jak ksiądz...
- Hipotetycznie, załóżmy że mieszka z panem i ja ją idę odwiedzić, dobrze? - Mateusz już był spokojny i cierpliwy.
- No rozumiem. I co? - Maliński za to zupełnie stracił grunt pod nogami.
- No i odwiedzam mamę, ale mówię: zawołajmy syna, skoro jest w domu.
- Czyli mnie? - upewniał się Maliński.
- Pana. I pan przychodzi, siada z nami, a ja do pana nic, ani słowa, zupełnie pana ignoruję i tylko sobie z mamą gadam - powiedział Mateusz.
- No to ja się zmywam, bo co tam będę, jak ten kołek siedział...
- A widzi pan? A Pan Jezus się nie zmyje, trzeba Go uszanować, przywitać, przecież wszystkie modlitwy ostatecznie i tak idą do Niego - Mateusz już widział, że Maliński zrozumiał.
- No to można Go przywitać, ale może chociaż proboszcz przemyśli, żeby jednak się ograniczyć do jednej dziesiątki - próbował jeszcze coś „wytargować” Maliński. - No nie wiem, na przykład trzy razy w tygodniu cały Różaniec, a trzy razy jedna dziesiątka...
- A przecież tydzień ma siedem dni - zauważył Mateusz.
- No właśnie! To jest jeszcze jedna ciekawa inicjatywa tego księdza, co to byłem wczoraj na Różańcu u nich w kościele. Bo ja się potem o wszystko ludzi wypytałem. No i tam w niedzielę to nie ma Różańca w kościele.
- A, to rzeczywiście piękna inicjatywa - uśmiechnął się ironicznie Mateusz.
- Zaraz, zaraz, niech proboszcz tak pochopnie nie potępia. To jest naprawdę piękna inicjatywa, bo w niedzielę tamten proboszcz zachęca, żeby wszyscy zmówili Różaniec w rodzinie - Maliński znowu tryumfująco wbił wzrok w Mateusza. - Co? Nie jest pięknie, żeby rodzina się razem modliła w domu?
- Panie Maliński, tak z ręką na sercu, pan by ten Różaniec z rodziną w domu zmówił? W niedzielę? - zapytał Mateusz.
- Ja? Z moją starą? No chyba ksiądz żartuje... Tu chodzi o normalne rodziny, mąż, żona, dzieci, a nie o takich starych pryków, jak ja i moja stara.
- Panie Maliński, pan sobie nie wyobraża, jaką moc ma modlitwa razem z małżonką. To jest po prostu potęga! Moc! Niech pan chociaż raz spróbuje. Chociaż raz! Pięć dziesiątek razem z żoną, a zobaczy pan. No co, spróbuje pan? - Mateusz prawie się domagał jasnej deklaracji.
- Bo ja wiem? - Maliński wił się, jak piskorz i już jego prawa ręka wędrowała w kierunku potylicy, ale w samą porę chyba sobie przypomniał ich wcześniejszą rozmowę, bo szybko opuścił dłoń, a jednocześnie coś mu przyszło do głowy, bo aż się roześmiał.
- Skoro proboszcz tak mówi, że ta modlitwa z małżonką, te całe pięć dziesiątków Różańca ma taką moc, to niech se ksiądz pomyśli, jakby ksiądz miał żonę i byście się tak razem codziennie za parafię modlili, to by tu było niebo na ziemi, nie? - Maliński był tak szczęśliwy z tego, co wymyślił, że wyglądał jakby był z pięć lat młodszy.
- Pewnie tak - roześmiał się Mateusz. - Ale ponieważ nie mam żony, to jeszcze dodatkowo oprócz Różańca mam cały Brewiarz. I w ten sposób nadrabiamy i na jedno wychodzi. A nieba na ziemi, w parafii, jak pan widzi nie ma. Więc żona by nie pomogła.
- I tu ma ksiądz rację. Bo jak ksiądz by miał jaką proboszczową, to moja stara na tacę by grosza nie dała - powiedział z przekonaniem Maliński.
- No widzi pan? - wybuchnął śmiechem Mateusz.
- A żeby skończyć temat, co my wcześniej gadali - powiedział Maliński - to ksiądz se dotyka koloratkę.
- Koloratkę? Kiedy? - nie zrozumiał Mateusz.
- No, mówiłem proboszczowi. Jak się księdzu jaka kobitka podoba, to od razu się ksiądz dotyka koloratki. Taki odruch proboszczu. Może żeby sobie przypomnieć?
Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!