TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 27 Sierpnia 2025, 17:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 208

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 208

powiescCześć pleban, normalnie nie uwierzysz! Co tu będę dużo gadał, pojutrze mam randkę z nieznajomą! - Mateusz słyszał w telefonie głos Zygmunta, najwyraźniej bardzo podekscytowanego.
- Jaką znowu randkę, Zygmunt, kurka wodna, no co ty gadasz! To ja jeżdżę do twojej żony, proszę żeby ci dała jeszcze jedną szansę, a ty się na jakieś randki umawiasz? Odbiło ci? To po co mi w ogóle głowę zawracałeś? - Mateusz nawet nie próbował ukryć zdenerwowania, bo przez cały czas swoich trudnych rozmów z Weroniką, żoną Zygmunta, miał gdzieś w tyle głowy obraz Jacka, też alkoholika, męża Ani, który tyle razy przyrzekał, że wszystko się zmieni, by potem za każdym razem, regularnie, niczym w szwajcarskim zegarku, pójść w tango i wszystko popsuć. I dobijał tę Anię coraz bardziej. No i Mateusz teraz bardzo starał się pomóc Zygmuntowi, bo żadnego człowieka nie wolno przekreślić, ale im bardziej Weronika była skłonna poczynić jakieś kroki, tym bardziej Mateusz obawiał się, na ile życie Zygmunta zostało już zdeterminowane i naznaczone przez alkohol i bezdomność.
- Pleban! Porąbało cię? Toż ja mam randkę z moją Wercią! - Zygmunt aż się musiał trząść z oburzenia po drugiej stronie linii telefonicznej.
- O Boże, kamień spadł mi z serca – głęboko odetchnął Mateusz. - No to wyrażaj się normalnie, że spotykasz się z żoną, a nie mi tu o jakichś randkach.
- Ale przecież to nie ja wymyślam, tylko Weronika tak chciała! Powiedziała, że mamy się spotkać w parku, że nie mam nic gadać o przeszłości, tylko normalnie jak byśmy się spotkali na pierwszej randce – tłumaczył podekscytowany Zygmunt. - A mi to pasi, pleban, bo o czym ja bym jej miał gadać? O tych wszystkich melinach? Czy o moich kolesiach? Ty, no właśnie ja do ciebie dzwonię, bo potrzebuję twojej pomocy. Bo tak se myślę, że ty chyba masz jakieś ciuchy, takie inne niż tylko te z koloratką, nie? Bo my właściwie jednego wzrostu jesteśmy, może ja jestem szczuplejszy, ale mniej więcej jesteśmy równi. Byłem w paru Caritasach, ale bieda z nędzą, mówię ci, nie ma się w co ubrać. Może byś podjechał jutro na polankę, gdzie my się spotkali i mi coś podrzucił? - Zygmunt przez lata bezdomności nauczył się tak prosić, że serce się krajało, jakby się miało odmówić.
- Zygmuś, tylko ty takich rzewnych scenek to przed Weroniką nie odwalaj, dobra? Nie wiem czy uda mi się załatwić jakieś auto na jutro, bo wiesz, nie mieszkam za rogiem od polanki, ale postaram się coś załatwić. Dam ci znać. Co to za numer z którego dzwonisz? - zapytał Mateusz.
- No jak? To moja komórka – odpowiedział urażony Zygmunt.
- A od kiedy ty masz komórkę? Mam nadzieję, że nie...
- Pleban! Zanim mnie czymś obrazisz, to pomyśl dobrze! Za 50 złotych można mieć dzisiaj telefon na kartę. Nie trzeba być złodziejem, żeby mieć komórkę... Już dawno mogłem mieć, ale była mi niepotrzebna... Teraz być może zacznę jej potrzebować.
- Przepraszam. Masz rację – pokornie przyznał Mateusz. - A tak przy okazji... Jak Weronika się z Tobą skontaktowała? Przecież ja jej nie dałem żadnego namiaru, a nawet nie wiedziałem, że masz komórkę...
- Okazuje się, że ona cały czas wiedziała gdzie jestem. Aż ciężko uwierzyć, ale miała mnie ciągle na oku... przez różnych swoich znajomych. Wiesz pleban, parę razy to mi się wydawało, że mi żarcie z nieba spadało. Taki byłem opity, że sił nie miałem, aby się gdzieś zawlec i myślałem, że się już wykończę... Budzę się z tych majaków, a tu przed nosem reklamówka z żarciem... Z pięć razy tak miałem. Teraz już wiem, że to nie było z nieba, tylko... Nie, no w sumie to właściwie było z nieba, od mojego anioła stróża... No i teraz przyszedł do mnie taki jeden gość, co go nieraz widziałem, a to w sklepie, a to na stacji benzynowej i dał mi liścik. Otwieram, a to od Werci! Zaproszenie na randkę... Aż mi się oczy pocą, pleban, mówię ci... To podrzucisz mi te ciuchy, co? - zakończył wyraźnie wzruszony Zygmunt.
- Jak załatwię transport, to ci podrzucę – odpowiedział Mateusz, któremu też zaszkliły się oczy. - Zadzwonię do ciebie. Z Bogiem!
- No widzisz, stary? Potrzebujesz auta – wykrzyknął Maciej, który siedział z drugiej strony stołu i przysłuchiwał się rozmowie przyjaciela. - Mam pomysł! Ty przygotuj ciuszki, ja jutro wpadnę po ciebie, pojedziemy do mojego parafianina i zrobisz sobie jazdę próbną! Sam zdecydujesz. Jak ci się autko spodoba to weźmiesz. O kasę się nie martw, będziesz mógł powoli spłacić na raty. Stoi?
- Maciek, no nie wiem... Mówię ci, że moment jest delikatny. Ksiądz Biskup, niech go Pan błogosławi po wieczne czasy, akurat dał mi dwieście tysięcy na dach kościoła i co, ja sobie teraz auto kupię? No pomyśl sam, co ludzie powiedzą? - gorączkował się Mateusz.
- Mati, przecież tę kasę od Księdza Biskupa to od razu Maliński weźmie i będzie na rachunku budowy kościoła, no przecież wszyscy będą wiedzieć. Przecież masz w komitecie tego, jak mu tam? Urbanka? Co go Maliński specjalnie wziął, bo wiadomo było, że będzie paplał na prawo i lewo? Że lepszej transparentności niż z Urbankiem, czy jak mu tam, to największa plotkara nie zapewni... Pamiętasz co mówił Maliński? - tym razem Maciej trafił w punkt.
- No rzeczywiście, gdy chodzi o fundusze na budowę kościoła, to nawet nie muszę nic w gablocie wieszać czy w gazetce parafialnej. Wszyscy wszystko wiedzą... On się nazywa Milerek – uśmiechnął się Mateusz.
- No wiedziałem, że jakiś mały komuszek – uśmiechnął się Maciej. - To co, umówić jazdę próbną na jutro?
- A co to w ogóle za bryka jest? - zapytał wreszcie Mateusz.
- No wreszcie normalna rozmowa, jak mężczyzna z mężczyzną – Maciej rozsiadł się wygodnie na krześle. - Taka, jaką zawsze chciałeś mieć. Odkąd pamiętam – uśmiechnął się tryumfalnie.
- Volkswagen Multivan? - Mateuszowi aż zaświeciły się oczy.
- Bingo! Siedem lat, ale wygląda jak nówka! Dziewięć miejsc i w automacie – Maciej wymieniał zalety samochodu.
- No ale takie auto musi sporo kosztować... - głos Mateusza wyrażał nie tyle rezystencję co obawę, że nie stać go na takie auto, ale Maciej już wiedział, że ryba połknęła haczyk.
- Jak dla ciebie, czyli mojego przyjaciela, to będą równe trzy dyszki. Ale facet nawet nie zrobił 50 000 kilometrów. Takiego auta nie znajdziesz. A za taką cenę to po prostu science fiction!
- Ty, no właśnie, to jest jakieś science fiction naprawdę! Zawsze się ze mnie śmiałeś, że chcę sobie kupić furgonetkę zamiast porządnego auta, a teraz mnie podpuszczasz, żebym sobie takie kupił – Mateusz patrzył na przyjaciela podejrzliwie.
- Fajną brykę miałeś, ale widać się nie nadajesz do fajnych bryk, więc już lepiej żebyś jeździł furgonetką – zaśmiał się Maciej. - A poważnie mówiąc... Zawsze chciałeś tych ministrantów wozić, scholę i takie tam. Ja cię nawet za to podziwiam. Mnie by się nie chciało dla tych paru wycieczek non stop się taką kolumbryną wozić. Ale nie ukrywam, że dobrze byłoby mieć kumpla w odwodzie z takim autem, bo co jakiś czas może się przydać... A poza tym nikt z naszej paczki takiego nie ma i czasem musimy w dwa auta jeździć, a moglibyśmy wszyscy razem. Więc tak! Dbam również o swój interes. No i mówię ci, żal tej bryczki dla obcego. To co jutro jazda próbna?

***

Mateusz czuł się jak mały chłopiec na gokartach. Był wniebowzięty. Auto prowadziło się świetnie. Dwie godziny krążyli i nic go nie bolało. Siedziało się wysoko, świetny ogląd drogi. Zawieźli ubrania dla Zygmunta, ale Mateuszowi wcale nie chciało się wracać. Tak, o takim aucie zawsze marzył. Jechali jakąś drogą przez las i nagle zauważyli wysoko rozwinięty i zawieszony między słupami transparent z napisem: „Nasz kościół jest już gotowy. Odwiedź nas”.
- Dobry pomysł, co? - skomentował Maciej. - Ty też tak musisz zrobić, jak skończycie budowę.
- Kiedy to będzie? - westchnął Mateusz i skręcił w lewo w kierunku kościoła. Kiedy dojechali na miejsce wysiadł i przyglądał się bryle nowoczesnego kościoła. Przez chwilę pomyślał, że ich kościół, kiedy go już skończą nie będzie tak nowo wyglądał, bo bryła miała przypominać stary kościół z Kołymki. I zrobiło mu się dziwnie ciepło na sercu. Jakby Pan dał mu pewność, że ten kościół powstanie, bo jego korzenie sięgają daleko w historię. Znacznie dalej niż w międzywojenne losy kościółka w Kołymce.

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!