TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 10:31
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 207

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 207

Rys. Promna

Chłopiec miał na głowie zieloną czapkę z daszkiem, spod której niesfornie rozlewały się kosmyki jasnych kręconych włosów. Z wysuniętym językiem i z wielką pieczołowitością konstruował jakieś budowle z piasku. Ale jak tylko jakiś konkretny kształt zaczynał wyłaniać się spod jego rąk, dziewczynka w niebieskiej bluzeczce i włosami splecionymi w warkocz podchodziła do niego i swoją łopatką burzyła wszystko. Chłopiec zaczynał wówczas wrzeszczeć, a siedzący na ławce obok piaskownicy mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w książce upominał, nie wiedzieć dlaczego, chłopca.
- Kuba, zostaw w spokoju twoją siostrę! - krzyczał nawet nie patrząc na swoje dzieci. Chłopiec spoglądał w stronę ojca zrezygnowanym wzrokiem, pochlipywał pod nosem i rozpoczynał swoją budowę od nowa. Dziewczynka natychmiast traciła nim zainteresowanie i z zadowoleniem na twarzy wracała do swojego wiaderka kontrolując od czasu do czasu stan prac na „budowie” brata. Kiedy tylko chłopcu udało się postawić jakąś wieżę podchodziła i burzyła wszystko, a ojciec niezmiennie upominał syna.
Mateusz zupełnie bezwiednie zatrzymał się przy ogrodzeniu małego placu zabaw i z rozbawieniem przyglądał się tej scence. Pomyślał, że nie ma zielonego pojęcia o dzieciach, bo był przekonany, że powinno być dokładnie odwrotnie. Przynajmniej tak było, kiedy on był mały, to chłopcy przeszkadzali dziewczynom w zabawach, a nie odwrotnie. Ojciec dzieci chyba też był tego samego zdania, bo nieustannie upominał chłopca.
- A może to już w tym wieku zaczyna się ten kryzys męstwa, a później w konsekwencji i ojcostwa? - powiedział cicho sam do siebie Mateusz, ale na jego nieszczęście usłyszał go ojciec dzieci, który tym razem podniósł wzrok znad książki i uważnie przyjrzał się Mateuszowi, a zwłaszcza jego koloratce.
- Czy pan coś mówił do MOICH dzieci? - zapytał mężczyzna takim tonem, aby Mateusz nie miał najmniejszych wątpliwości, że dostrzegł w nim jeżeli nie całe zło tego świata, to co najmniej pedofila recydywistę.
- Nie, nie! Mówiłem sam do siebie... Fajne dzieciaki... A w ogóle to jestem ksiądz Mateusz, z miejscowej parafii - powiedział mocno zmieszany kapłan.
- A my nie jesteśmy z tej parafii. Prawdę mówiąc nie jesteśmy z żadnej parafii. Na szczęście - powiedział chłodno mężczyzna wyraźnie dając do zrozumienia, że chciałby, aby Mateusz sobie już poszedł.
- To w takim razie nie przeszkadzam, życzę miłego dnia - powiedział Mateusz i ponieważ mężczyzna już nic nie odpowiedział, ruszył w kierunku plebanii. Przez chwilę w myślach poużalał się nad sobą. Rzucił jeszcze raz okiem ku dzieciom, w samą porę, by zauważyć, jak dziewczynka z wielką satysfakcją kolejny raz burzy dzieło swojego braciszka, który tym razem nie wytrzymał i rzucił w nią wiaderkiem.
- Tego już za wiele! - krzyknął ojciec, ale Mateusz stracił ich z oczu, więc już się nie dowiedział, czy sprawiedliwość dosięgła właściwej osoby.
Myślał, że z wiekiem mu to przejdzie i będzie się zdarzać coraz rzadziej. Niestety mylił się. Mimo zbliżającej się pięćdziesiątki instynkt ojcowski budził się w nim niemal za każdym razem, kiedy widział małe dzieci. Za każdym razem, kiedy chrzcił, nie mógł sobie odmówić przyjemności uniesienia w górę dzieciaka, zaprezentowania go wspólnocie wierzących jako nowego chrześcijanina, a zaraz potem ucałowania go w czółko. Kiedy odwiedził Weronikę, żonę Zygmunta, na koniec ich spotkania zawołała ona całą trójkę dzieci, Michasię, Mikołaja, i Szczepana, aby się pożegnały z Mateuszem.
- Trzymaj się Mateuszu - powiedział do niego Mikołaj, co wywołało protesty matki, że powinien zwracać się per „ksiądz”, a nie tak spoufalać, ale Mateusz natychmiast ją uspokoił, że wszystko jest w porządku. Fajny był ten Mikołaj. Tęskniący za ojcem, a jednocześnie bardzo męski, jak na swój wiek. Michasia była typową „przyklejanką” i natychmiast przytuliła się do niego.
- Michasia już tak ma - powiedziała pani Weronika. - Ciągle musi się do kogoś przytulać, do ludzi, do piesków, kotków, a jak nie ma w pobliżu istoty żyjącej, to musi mieć pod ręką jakiegoś pluszaka. Już się obawiam, że będzie mi się zakochiwać w każdym napotkanym chłopcu. A im bardziej będzie odchylony od rzeczywistości, tym bardziej Michasia będzie go kochać - westchnęła matka.
- Mamusiu, wcale że nie! Bo ja już mam chłopaka! - powiedziała z urazą w głosie dziewczynka.
- To już drugi w tym miesiącu - z drwiną w głosie zauważył Szczepan, który nawet nie podał Mateuszowi ręki, widząc w nim wysłannika ojca, którego „postanowił” nienawidzić. Każde z tych dzieci na inny sposób tęskniło za swoim ojcem. Nawet Szczepan. Prawdopodobnie on tęsknił najbardziej i dlatego był tak wojowniczy i próbował ukryć za zasłoną agresji ten ból, który pewnie uważał za słabość. Patrząc na dzieciaki Mateusz nie mógł odpędzić myśli, że jego dzieci mogłyby być właśnie w takim wieku. Ba! Mogłyby być znacznie starsze. Jak choćby ta Ania, którą poznał w autobusie. Miała 25 lat i gdyby Mateusz zrealizował swoje młodzieńcze plany zanim zdecydował się na pójście do seminarium, kiedy to myślał, że pierwsze dziecko chciałby mieć już podczas studiów, to dzisiaj byłoby właściwie w wieku Ani. O tak! Z takiej córki zdecydowanie byłby dumny. Mądra, otwarta i wierząca. Właśnie jechała do parafii swojego chrztu, w której nigdy nie była, od czasu kiedy zanieśli ją tam rodzice, aby włączyć ją we wspólnotę Kościoła, zanim przeprowadzili się na drugi koniec Polski. Mateusz był pozytywnie zaskoczony.
- Ilu młodych ludzi jest dzisiaj zainteresowanych odwiedzeniem swojej chrzcielnicy? - pytał właściwie retorycznie, bo Ania była dla niego pierwszą taką osobą.
- Mnie zależy! - odpowiedziała dziewczyna z dumą w głosie i z pełnym przekonania uśmiechem. - A ksiądz nigdy nie chciał mieć dzieci? - zmieniła niespodziewanie temat.
- Jak by miały być takie jak ty, to oczywiście chciałbym mieć przynajmniej z pięć i to same córki - zażartował Mateusz, choć nie do końca.
- Nabija się ksiądz ze mnie... Ale poważnie, nigdy ksiądz nie żałował, że poszedł do seminarium, zamiast się ożenić? - pytała dalej dziewczyna.
- Nigdy! Widzisz jestem naprawdę szczęśliwym księdzem, czuję się na swoim miejscu i mam absolutną pewność, że otrzymałem od Boga w tym stanie znacznie więcej, niż poświęciłem - odpowiedział Mateusz z pełnym przekonaniem. - Wiedziałem, że wybierając kapłaństwo rezygnuję z rodziny i nie wyobrażam sobie na dzień dzisiejszy, aby mieć rodzinę i być księdzem. Oczywiście czasami instynkt ojcowski się odzywa... Ale mam moje kochane bratanice... I dzieci w mojej parafii i w ogóle wszystkich ludzi, których Bóg stawia na mojej drodze. Również ciebie - uśmiechnął się Mateusz, a potem szybko zmienił temat, bo jak znał życie, następne pytanie mogłoby dotyczyć kwestii, ile razy w życiu się zakochał. - No dobrze, pomodlisz się przy tej chrzcielnicy, gdzie wszystko się zaczęło i co dalej? - zapytał.
- Hmm... Potem to pewnie będę myśleć o tym ołtarzu, przy którym kiedyś złożę moją przysięgę małżeńską... To dopiero będzie przeżycie! Już nie mogę się doczekać... - odpowiedziała dziewczyna, a Mateusz raz jeszcze pomyślał, że jej rodzice to prawdziwi szczęściarze. Pewnie w myślach dalej wracałby do sytuacji, w których mu się instynkt ojcowski odezwał w ciągu ostatniego tygodnia, ale przed drzwiami plebanii zauważył Macieja.
- A co ty masz taką minę, jakby ci się przypomniało szczęśliwe życie niemowlaka ssącego wezbraną matczyną pierś? - zapytał go przyjaciel z właściwym sobie poczuciem humoru.
- A takie tam przyjemne myśli mi chodzą po głowie. Cześć Maciej, fajnie że wpadłeś - odpowiedział Mateusz wymieniając ze swoim najlepszym przyjacielem serdecznego niedźwiedzia.
- Przyjemne myśli, mówisz? Poczekaj, niech zgadnę... Najpierw z dziedziny wzniosłych: udało ci się tego bezdomnego z lasu pogodzić z żoną, bo ty pieronie jesteś jak król Midas, czego nie dotkniesz, to się w złoto zamienia... Oj widzę po minie, że to jednak nie to... Czyli sprawa jest w toku. No to teraz drugi strzał bardziej przyziemny: czyżby kolega wreszcie sobie upatrzył jakieś nowe auto, bo ma dosyć autobusów i mu trauma po wypadku przeszła? Trafiłem? - trajkotał Maciej podczas gdy Mateusz otwierał drzwi.
- Nie trafiłeś. A odnośnie jazdy publicznymi środkami lokomocji, to można fajnych ludzi poznać - uśmiechnął się Mateusz, ale Maciej zupełnie nie zwrócił uwagi na ten komentarz, tylko aż zatarł ręce z radości.
- To świetnie się składa, bo wypatrzyłem auto dla ciebie. Spokojnie! Podziękujesz później - powiedział Maciej klepiąc go przyjaźnie w plecy, aż się Mateuszowi mało co nerki nie odkleiły.    

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!