Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 198
Dobrze, że przyszedł do kancelarii trochę wcześniej, bo kilka minut zajęło mu usadowienie się w takiej pozycji, żeby nic go nie uwierało. A i tak co chwilę musiał lekko przesuwać obłożoną gipsem nogę, która cierpła i swędziała na przemian. Nie spodziewał się, że dzisiaj jeszcze używa się tradycyjnych opatrunków gipsowych, bo na różnych filmach, a nawet na ulicach wielu polskich miast, widział ludzi z kończynami unieruchomionymi za pomocą specjalnych elastycznych szyn i opatrunków, ale jego prawa noga wylądowała w tradycyjnym gipsie. Na szczęście złamaną w dwóch miejscach prawą rękę unieruchomiono za pomocą bardziej nowoczesnej konstrukcji, co niestety nie zmieniało faktu, że czuł się jak bez ręki. Dopiero teraz zrozumiał, jak ciężko było ludziom, którzy musieli nauczyć się codziennego używania innej dłoni niż tej, którą preferowali od dziecka. Ale w sumie nie mógł narzekać. Złamanie nogi i ręki, plus pęknięcia dwóch żeber i parę innych stłuczeń, to bardzo mały uszczerbek na zdrowiu. Kiedy zobaczył swoje BMW przeznaczone do zezłomowania, z niedowierzaniem kręcił głową. Nie chciał nadużywać słowa „cud”, ale niewątpliwie Bóg czuwał nad nim. Pozytywną stroną wypadku, jeżeli można znaleźć tu pozytywne strony, było spłacenie do końca należności za samochód. Ubezpieczyciel wyjątkowo szybko wypłacił mu odszkodowanie AC i Mateusz bez wahania spłacił resztę należności za swoje piękne auto. Co prawda pan Tadeusz Rogoźniak, który mu je sprzedał, bardzo się wzbraniał przed wzięciem pieniędzy w takiej sytuacji, ale Mateusz postawił na swoim. W końcu i tak Rogoźniak czekał bardzo długo. Po raz pierwszy od dawna nie miał żadnych osobistych długów, czy rat do spłacania i czuł się z tym bardzo lekko. Co prawda nie miał też samochodu, a z pieniędzy z odszkodowania zostało zaledwie kilka tysięcy, ale ponieważ i tak nie mógł prowadzić jeszcze przynajmniej przez miesiąc, więc się tym nie przejmował.
- Jak będę znowu mógł prowadzić, to się tym zajmę. Na pewno coś wymyślimy - powiedział głośno do siebie, a właściwie do Jezusa na krucyfiksie stojącym po lewej stronie jego kancelaryjnego biurka. - I dzięki Ci Jezu, że uchroniłeś mnie od przywiązania do rzeczy materialnych - uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć trochę było mu żal samochodu i zdawał sobie sprawę, że taki układ, jak z Rogoźniakiem, już się pewnie nie powtórzy. Po chwili jednak jego uśmiech zmienił się w grymas, kiedy poczuł bolesny skurcz w złamanej nodze. Po raz kolejny lekko zmienił pozycję i otworzył książkę. To była kolejna dobra strona tego wypadku, że modlił się i czytał znacznie więcej. A właściwie znowu pochłaniał książki, których stosy uzbierały się „w kolejce”. Postanowił nawet, że przy najbliższej okazji uda się do Moguncji, by osobiście oddać hołd Gutenbergowi za upowszechnienie druku.
- Co ja bym zrobił z połową mojego życia bez książek? - westchnął i z lubością wsłuchał się w szelest przewracanej kartki.
- Wziąłby się może ksiądz za jaką porządną robotę - odpowiedział niespodziewanie kobiecy głos. Mateusz natychmiast zobaczył, że przez niedomknięte drzwi weszła do kancelarii pani Osińska.
- Szczęść Boże, pani Osińska, proszę usiąść - powiedział z nieco wymuszonym uśmiechem. - Naprawdę pani uważa, że księża nic nie robią?
- No przepracować, to się nie przepracujecie - odpowiedziała kobieta - skoro macie czas na czytanie książek. Ja nie pamiętam, kiedy ostatnią książkę przeczytałam, ale pewnie jeszcze w szkole. Jak tylko skończyłam podstawówkę, trza było iść do roboty, krowy paść, w gospodarce pomagać i tak do tej pory. A już prawie siódmy krzyżyk mi stuknął.
- A to bardzo mi przykro z tego powodu, bo ja na przykład lubię czytać i sobie nie wyobrażam życia bez czytania - powiedział Mateusz. - A zwłaszcza teraz, po wypadku, nic za bardzo nie mogę robić, więc z przyjemnością sięgnąłem ponownie po lekturę.
- No właśnie i jeszcze się rozbijacie autami! - dorzuciła Osińska, a Mateusz przez chwilę zastanawiał się, czy tłumaczyć całą dynamikę wypadku, czy po prostu dać sobie spokój.
- Proszę mi powiedzieć, pani Osińska, w czym mogę pani pomóc? - powiedział wreszcie.
- Ja w sprawie mojego syna. Czy by ksiądz mu jakiejś roboty nie znalazł, bo 47 lat ma i siedzi w domu. Dobry z niego chłop, ale o robotę ciężko. No i on biedny, auta jak ksiądz nie ma, żeby się rozbijać, bo go nie stać.
- Nie wiem, czy będę mógł pomóc, bo...
- Jeszcze ksiądz nie spróbował, a już wie, że nie pomoże. Taki ksiądz Mateusz w Sandomierzu, to wszystko załatwi, przecież ja każdy odcinek oglądam, to wiem. Zresztą „Plebanię” też. Więc trochę się na księżach znam i wiem, że jak ksiądz chce, to pomoże. No ale jak nie chce, bo on se musi poczytać, albo się rozbijać swoim mercedesem, to pewnie, że nie pomoże. A tamten ks. Mateusz to rowerem jeździ, a nie mercedesem i jeszcze go nie widziałam, żeby książki czytał. Bo on ciągle pomaga innym - pani Osińska wyłuszczyła całą swoją wiedzę na temat księży.
- Czyli jednak nie jest tak źle z czasem u pani, skoro wszystkie te seriale pani ogląda...
- Bo to samo życie jest proszę księdza - wtrąciła się Osińska.
- No właśnie o to chodzi, droga pani, że to nie jest życie. Ksiądz Mateusz w serialu, to postać wymyślona. Księża nie są detektywami, tylko księżmi. Sprawują sakramenty, modlą się, nauczają, a żeby było się czym podzielić, to sami muszą się kształcić, czytać, modlić, medytować...
- Czyli nie znajdzie ksiądz pracy dla mojego syna? - bezpardonowo przerwała mu kobieta.
- Nie wiem, co będę mógł zrobić, pani Osińska... Tak się zastanawiam i nie mogę sobie przypomnieć, czy pani syn pomagał przy budowie kościoła, bo tam można było parę złotych dostać, zawsze to lepsze niż nic, a i pożytek dla wspólnoty...
- Księże, ja proszę o poważną pracę dla syna, a nie podawanie cegieł za pięć złotych. Mój syn chciałby coś konkretnego, a nie jakąś robotę dorywczą - oburzyła się Osińska.
- Aha, czyli rozumiem, że przy kościele jednak nie pomagał...
- To teraz ksiądz już nie pomoże, co? Bo tylko swoim się pomaga? - na twarzy Osińskiej pojawiła się jakiś grymas złośliwej satysfakcji.
- Nie, pani Osińska, nie o to chodzi. Powtarzam, że popytam. Ale jeżeli nie ma stałej pracy, to pani syn powinien brać, co jest, przecież ma rodzinę, a nie czekać, aż ktoś mu stałą pracę znajdzie - tłumaczył spokojnie Mateusz, co jakiś czas przekładając bolącą i zagipsowaną nogę w inną mniej bolesną pozycję.
- Ja sobie wypraszam, żeby ksiądz mnie pouczał! Albo mojego syna! Już dość synowa się napyskuje, żebym jeszcze musiała od księdza wysłuchiwać. Dbacie tylko o siebie! To ja już wolę tych księży z filmu, przynajmniej z nich jakiś pożytek jest. A teraz proszę sobie czytać dalej! - powiedziała Osińska i trzasnęła drzwiami, więc Mateusz już nie mógł zapytać, o jaki pożytek chodzi. Czytać też mu się odechciało. Żeby nie poddać się ponuremu nastrojowi postanowił natychmiast podzwonić do kilku miejscowych przedsiębiorców, może ktoś przyjmie tego całego Osińskiego do pracy. Zanim jednak udało mu się wybrać pierwszy numer, nawet to okazało się dość skomplikowane używając niewprawionej lewej dłoni, drzwi kancelarii znowu się otworzyły i ukazała się w nich kolejna jego parafianka.
- Niech będzie pochwalony! Dobrze, że ksiądz proboszcz już jest - powiedziała z szerokim uśmiechem Nowakowa.
- Na wieki wieków. Amen! Pani Nowakowa, ja też się cieszę, chociaż jeszcze jestem, jak pani widzi, pół inwalida, ale wreszcie mogę przynajmniej częściowo wrócić do swoich obowiązków. Tylko, błagam, niech mnie pani nie prosi o jakieś zaświadczenie, bo ja się z trudem potrafię podpisać lewą ręką - uśmiechnął się Mateusz.
- Nie, nie, ja tak szczerze mówiąc nic nie potrzebuję... Ale pomyślałam sobie, że księdzu teraz ciężko gotować i przygotowałam trochę mięsa, ryby i takich innych warzywnych rzeczy. Wszystko w takich plastikowych pojemnikach, tylko do lodówki włożyć, a potem odgrzać. Mam tylko prośbę, żeby później tych pojemników nie wyrzucać. Jak przyjdę na Mszę w niedzielę, to odbiorę. No i mam nadzieję, że będzie smakować - powiedziała Nowakowa ustawiając na biurku pojemniki.
- Naprawdę? Tyle zachodu... Bardzo dziękuję! No nie spodziewałem się... - Mateusz nie mógł znaleźć słów, tak był zaskoczony i wzruszony.
- Ależ nie ma za co! Byle smakowało! - powiedziała Nowakowa i już miała wyjść, ale jeszcze się zatrzymała i spojrzała na Mateusza z jakąś taką czułością w oczach. - Ksiądz sobie nie wyobraża, jak myśmy się tu w Strzywążu przestraszyli tym księdza wypadkiem... Bo ten ksiądz co był na Święta, to pewnie i dobry ksiądz, ale my się wszyscy czuli jak w obcej parafii! A teraz z księdzem, to znowu jak w domu.
Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!