TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Sierpnia 2025, 11:25
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 194

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 194

rysunekNiech się ksiądz tak na mnie nie patrzy, bo się zaraz rozpłaczę, a zapewniam księdza, że nie jest to przyjemny widok, no i potem ciężko będzie mnie znowu pozbierać w jedną całość – powiedziała Katarzyna Łupnicka i z wyraźnym wysiłkiem próbowała skierować wózek inwalidzki, na którym siedziała, w kierunku stołu. Mateusz natychmiast wyrwał się ze swojego odrętwienia, podbiegł do niej i delikatnie przesunął wózek bliżej stołu, a następnie obszedł stół z drugiej strony, aby usiąść naprzeciw kobiety.
- O nie, nie, księże Mateuszu, nie ma tak dobrze - uśmiechnęła się Katarzyna. - Teraz, jeżeli na przykład chce się ksiądz napić herbaty, albo kawy, to musi sobie ją ksiądz zrobić. Ja poproszę o kawę - powiedziała, a Mateusz natychmiast zaczął się rozglądać po mieszkaniu. Właściwie był to jeden duży pokój z aneksem kuchennym. Drzwi po prawej stronie zapewne prowadziły jedne do łazienki, a drugie do sypialni.
- Proszę włączyć ekspres - powiedziała pani Kasia. - Kawa jest w lodówce, tak, ten zielony pojemnik. Trzymam w lodowce, bo podobno dłużej kawa nie zwietrzeje. A filiżanki są w tej szafce nad ekspresem. Przycisk z małą filiżanką dozuje kawę w sam raz na espresso, a ten z większą filiżanką można wyłączyć w dowolnym momencie. Ja poproszę espresso. Łyżeczki proszę sprawdzić czy są w szufladzie po prawej stronie pod blatem, a jeśli nie ma to proszę wyciągnąć ze zmywarki, bo są już umyte - instruowała go pani Kasia, jakby starając się nie dopuścić go do głosu. A może po prostu widziała na jego twarzy ten ciągły wyraz niedowierzania i aby nie było krępującej ciszy, ciągle coś mówiła. - Niech ksiądz weźmie też spodki pod filiżanki, to zawsze ładniej wygląda. Mam tu takie dwie panie, co mi pomagają, bo jak ksiądz widzi, ja sama nie potrafię sobie z niczym poradzić... No i moje panie myślą, że z taką osobą... niepełnosprawną, to nie trzeba się przejmować jakimiś talerzykami, kwiatkami... Na szczęście mój bratanek Grzesiu trochę je naprostował - pani Kasia uśmiechnęła się szeroko na samą myśl. - Raz przyszedł i zobaczył, że jem kolację z jakichś plastikowych talerzy i tak skrzyczał panią Dorotę, że od tego czasu bardzo się starają o, jakby to powiedzieć, etykietę, tak? A kwiaty zawsze przynosi Grzesiu... przynajmniej mam pewność, że na moim grobie też zawsze będą świeże - powiedziała łamiącym się głosem. Jej ciałem wstrząsnęło kilka spazmów, ale szybko się opanowała, choć nie uniknęła dwóch wielkich łez, które spłynęły jej po policzkach. Mateusz szybko chwycił papierową chusteczkę i wetknął jej w dłoń. Pani Katarzyna uniosła dłoń z chusteczką, ale nie była w stanie dotrzeć wyżej niż na wysokość szyi. Jej ręka opadła na kolana, a z bezsilności kolejne dwie łzy spłynęły po jej policzkach. Mateusz wyciągnął chusteczkę z jej dłoni i delikatnie wytarł policzki i oczy pani Kasi starając się nie rozmazać tuszu. W dalszym ciągu nie potrafił wydusić z siebie słowa.
- No widzi ksiądz? Ostrzegałam, że jak się rozpłaczę, to będzie makabra. No i niestety nie może ksiądz usiąść naprzeciwko, tylko obok mnie. Wiem, że pewnie widok z bliska nie jest zbyt atrakcyjny, ale ktoś musi podsunąć mi filiżankę... No i poproszę jeszcze słomkę, są w tej samej szufladzie co łyżeczki - powiedziała.
- Taką zginaną czy prostą? - zapytał Mateusz i poczuł się jak idiota, bo były to pierwsze jego słowa i tak niepotrzebne.
- Tę zginaną - odpowiedziała z uśmiechem pani Katarzyna. - Cieszę się, że głos księdzu wrócił, bo już myślałam, że zadziałałam na księdza, jak nie przymierzając anioł na Zachariasza w świątyni...
- Anioł zdecydowanie do pani pasuje, pani Kasiu, a ja rzeczywiście jestem absolutnie zszokowany. Nawet sobie teraz przypominam, że poznaliśmy się w szpitalu, ale wtedy mówiła pani, że to nic takiego...
- Kłamałam. Byłam wtedy na kuracji sterydowej, bo już od dobrych kilku lat miałam zdiagnozowane stwardnienie rozsiane. Ale ponieważ jeszcze mało kto mógł się zorientować, że mam ten problem, starałam się nikomu nie mówić. Nawet rodzicom. Jedynie jak się jakiś mężczyzna do mnie przystawiał, to mówiłam mu to od razu, na co jestem chora, kiedy tylko próbował się ze mną umówić. Nawet sobie ksiądz nie wyobraża, jak szybko się ulatniali...
- Naprawdę nikt nie chciał z panią być ze względu na chorobę? - oburzył się Mateusz.
- A czy ksiądz by się ze mną umówił? - zapytała gorzko pani Katarzyna odwracając twarz.
- Gdybym nie był księdzem, to oczywiście! Ja się wtedy nie mogłem nadziwić, że taka piękna kobieta jest sama. Myślałem, że jest pani po prostu wyjątkowo wymagająca, albo wybredna - gorączkował się Mateusz.
- Ale wiedząc wszystko o mojej chorobie, mając dzisiejszą wiedzę o mnie i o moim beznadziejnym stanie? - drążyła pani Kasia.
- Oczywiście - odpowiedział Mateusz, ale o wiele mniej zdecydowanie.
- Wiedząc, że trzeba mi nawet sześć razy dziennie zmieniać pampersa, przewracać mnie w nocy kilka razy na drugi bok, karmić, sadzać na toalecie, myć, znosić moje depresje, wiedząc, że nic, absolutnie nic nie jestem w stanie zrobić sama? Że czasami myślę tylko o tym, żeby Bóg mnie już zabrał? I mówię o tym całymi dniami? Chce ksiądz, żebym dalej wymieniała? - mimo że słowa pani Katarzyny były bardzo dramatyczne, jej twarz pozostała zupełnie spokojna.
- Nie wiem - wykrztusił po dłuższym milczeniu Mateusz. - Myślę, że rzeczywiście nie powinienem oceniać tych wszystkich mężczyzn, którym się pani podobała, ale nie potrafili zaakceptować pani choroby. Nie mam pojęcia, co ja bym zrobił. Zakładać pewne sytuacje hipotetycznie jest bardzo łatwo wiedząc, że mnie się nie przytrafią... Dlaczego nie zadzwoniła pani do mnie wcześniej? - zapytał Mateusz jakby próbując zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, czy może bezsilność.
- Kiedy choroba unieruchomiła mnie na wózku przestałam generalnie zabiegać o przyjaźnie i znajomości. To znaczy tych, którzy wiedzieli i starali się być blisko, oczywiście nie zniechęcałam, ale wiele znajomości naturalnie umarło. Na początku zupełnie sobie nie radziłam ze współczuciem, a zwłaszcza z litością okazywaną mi przez innych. Nie radziłam sobie z takimi zachowaniami, jak księdza dzisiaj... Że ktoś patrzył i nie wiedział, co powiedzieć. Albo mówił, że to się nie powinno MNIE przytrafić, bo taka młoda i piękna niby jestem... To mnie dobijało jeszcze bardziej. Ale z czasem Bóg przyniósł ukojenie i pogodzenie. Oprócz osób, które, że się tak wyrażę, pracują przy mnie, wszystkie inne traktuję tak, jakby to one potrzebowały pomocy. Rozmawiam, proponuję tematy, instruuję, jak się ze mną obchodzić... No i oczywiście opowiadam zwłaszcza tym, którzy się żalą, narzekają na męża, żonę, pracę, zdrowie, pogodę, teściową, premiera, proboszcza... Opowiadam, jak to kiedyś było fajnie móc się podrapać w swędzący palec u nogi... Albo usiąść sobie na toalecie i poczytać parę minut gazetę... Popatrzeć w okno, zobaczyć słońce, albo pąki kwiatów i po prostu ubrać płaszcz i wyjść do ogrodu... w dowolnym momencie. Przewrócić się na drugi bok... Tak, o takich rzeczach im mówię, nie o wyprawie na Kilimandżaro... Takie proste rzeczy, gesty to wielkie szczęście, z którego nikt sobie nie zdaje sprawy - uśmiechała się pani Katarzyna, a jedna łezka znowu spłynęła jej po policzku. Mateusz wytarł ją chusteczką.
- Proszę mi przysunąć bliżej kawę. Jeszcze bliżej. Nie, teraz za blisko, mogę ją rozlać.... O, tak jest dobrze. I jeszcze słomkę... Nie do filiżanki, bo się nie utrzyma. Od razu do buzi, a jak się napiję to poproszę, żeby ją zabrać... Dziękuję - powiedziała niewyraźnie już ze słomką w ustach. Mateusz w dalszym ciągu nie wiedział, co powiedzieć.  
- Ale niech mi ksiądz trochę opowie o sobie. Wiem, że jest ksiądz sam i że buduje ksiądz kościół. Zadowolony? - zapytała.
- Nigdy się szczególnie na budowę nie pchałem, ale mam wspaniałych ludzi i dzięki nim mury się pną do góry - uśmiechnął się Mateusz.
- Ale mówił mi ksiądz, przez telefon, że ma dzisiaj straszny dzień. Coś się stało? - zainteresowała się Katarzyna, a Mateusz spłonął rumieńcem na myśl, że tak błaha sprawa, jak drobna dyskusja z interesantem w kancelarii parafialnej, wprawiła go w taki stan przygnębienia, że nie omieszkał się pożalić przez telefon. I to jeszcze wobec pani Kasi, chorej na SM. I bynajmniej go nie usprawiedliwiało, że wtedy jeszcze o tym nie wiedział.
- Nic takiego, pani Kasiu, wstyd się nawet przejmować takimi bzdurami, jakie miałem na myśli jeszcze kilka godzin temu. Ja mogę jedynie powiedzieć i Panu Bogu na kolanach dziękować za to, że jestem nieprzyzwoicie szczęśliwy. Tak właśnie, nieprzyzwoicie szczęśliwy! Jakbym miał jeszcze raz na coś się poskarżyć, proszę wysłać swojego bratanka Grzesia, niech mnie walnie w głupi łeb.   

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!