Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 359
- Proszę księdza, czy przyjmie ksiądz pielgrzyma w drodze do Santiago de Compostela? - powiedział człowiek, który na pewno wyglądał na będącego w podróży i od jakiegoś czasu nie korzystającego z wody i mydła, ale czy można go było określić pielgrzymem pozostawało kwestią raczej otwartą.
- Oczywiście – odpowiedział raczej bez większego entuzjazmu Mateusz i uchylił szerzej drzwi od plebanii pozostawiając jednak na tyle wąskie przejście, aby mógł poczuć oddech przechodzącego obok mężczyzny. Kiedy sobie zdał sprawę, że choć zapach do najprzyjemniejszych nie należał, to jednak na pewno nie poczuł alkoholu, zrobiło mu się trochę głupio ze względu na swoją podejrzliwość. Aby zatrzeć to nieciekawe wrażenie, jakie mógł odnieść jego niespodziewany gość, Mateusz szybko ruszył przodem nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia rzucane przez przybysza. Chciał mu okazać zaufanie. W końcu był Rok Świętego Józefa, papież Franciszek wprowadził do Litanii nowe wezwanie, patrona wygnańców, a przecież i on sam, Mateusz, był kiedyś pielgrzymem do grobu św. Jakuba. Co prawda nie nocował po plebaniach, ale w schroniskach, jak wszyscy inni pielgrzymi, ale zawsze doświadczył ludzkiej gościnności. Dlatego chciał sam tę gościnność okazać. Poprowadził swojego gościa do kuchni i zaprosił, aby usiadł przy stole.
- Może chce pan najpierw skorzystać z toalety? - zapytał po chwili milczenia, bo jego gość nic nie mówił, tylko w dalszym ciągu rozglądał się dookoła, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Mateusz, ale oczywiście natychmiast sam siebie w duchu skarcił, za te nieuzasadnione uprzedzenia.
- A to może dopiero przed spaniem – odparł pielgrzym oznajmiając w ten sposób Mateuszowi, że chce zostać na noc, choć było jeszcze przed południem.
- Czyli rozumiem, że na dzisiaj koniec pielgrzymowania? - zapytał Mateusz nieco zaskoczony obrotem sprawy.
- Sam kiedyś szedłem do Grobu Świętego Jakuba, ale zrobiłem jedynie odcinek od granicy pomiędzy Francją a Hiszpanią i zwykle mimo upału tak do 16.00 przynajmniej maszerowałem.
- Zwykle ludzie idą na łatwiznę i robią tylko ostatnie sto kilometrów byle dostać certyfikat na koniec – skwitował go niezbyt uprzejmie przybysz.
- Ja szedłem ponad osiemset kilometrów – Mateusz starał się nie przybierać obrażonego tonu, ale gość zaczynał go nieco irytować.
- A ja proszę księdza wyszedłem ze swojego domu i idę. Całą drogę pieszo. Żadnych samolotów, pociągów, autostopów. Prawdziwa pielgrzymka – pokiwał głową z uznaniem dla samego siebie.
- A skąd pan pochodzi? A tak w ogóle to ja jestem ksiądz Mateusz.
- Miło mi. Pochodzę z okolic Wigier – skinął głową gość nie mając zamiaru podzielić się bliższymi informacjami.
- A mogę wiedzieć, jak pan się nazywa? - Mateuszowi nie podobał się ten ogólnikowy ton przybysza.
- Proszę mi mówić po prostu „pielgrzym” - odparł mężczyzna, a Mateusz był coraz bardziej przerażony perspektywą nocowania tego pana na plebanii. Postanowił jednak jeszcze trochę popróbować poznać człowieka bliżej.
- To skąd pan dzisiaj przybył?
- Dzisiaj za dużo kilometrów nie zrobiłem, bo trochę czuję ból w kolanach.
- Na pewno znajdę w apteczce jakąś maść, może pomoże – Mateusz próbował wykazać jak najwięcej serca i gotowości dla pielgrzyma, ale nie potrafił pozbyć się niepokoju.
- Widzi ksiądz, ja postanowiłem, żeby się nie wspomagać żadną farmakologią. Jeżeli Bóg chce, żebym podczas tej pielgrzymki cierpiał, to ja będę cierpiał – powiedział mężczyzna i jakby dla potwierdzenia swoich słów zaczął na przemian zginać i rozprostowywać kolano krzywiąc twarz z bólu. Jak na wyczucie Mateusza wyraz twarzy był absolutnie przerysowany. Przez chwilę zastanawiał się co zrobić z przybyszem i już miał mu zaproponować coś do zjedzenia, kiedy rozległ się dźwięk jego telefonu komórkowego.
- Przepraszam pana, odbiorę to połączenie – Mateusz wstał od stołu i wyszedł do przedpokoju. - Słucham – powiedział do słuchawki kątem oka obserwując swojego gościa.
- Witam księdza, tu Tarczyński.
- Witam pana, szczęść Boże – odpowiedział nieco zniesmaczony Mateusz, który od kilku dni miał po prostu dość pana Tarczyńskiego wydzwaniającego po kilka razy dziennie z informacjami na temat konfesjonałów, które chciał zasponsorować do kościoła. Właściwie codziennie wynajdywał nowe informacje, nowe oferty producentów i za każdym razem dzwonił do Mateusza, że jest PRAWIE zdecydowany, ale potrzebuje jego zatwierdzenia. Kiedy Mateusz później przeglądał informacje i wskazywał na którąś z propozycji, punktualnie dzwonił pan Tarczyński z wiadomością, że teraz to znalazł „prawdziwego mercedesa” w kategorii. Pewnie tak samo było i tym razem. Ale ponieważ teraz potrzebował trochę czasu do namysłu, co zrobić z „pielgrzymem”, więc w tym momencie telefon Tarczyńskiego był mu na rękę. - Co tam panie Janku?
- Nie uwierzy ksiądz, ale właśnie natrafiłem na reklamę jednego producenta, który oferuje nowoczesny konfesjonał z jeszcze lepszym rozwiązaniami, niż ten co księdzu przesłałem wczoraj, a jest tańszy! - entuzjazmował się Tarczyński.
- Co pan powie? - Mateusz wykazał zainteresowanie ku uciesze pana Jana. - A co tam jest takiego nowatorskiego?
- No niestety, nie spowiada za księdza – roześmiał się Tarczyński, - ale ma takiego leda wokół tego okienka księdza, który świeci na zielono, jak jest wolny, a na czerwono, kiedy jest klient.
- Znaczy się penitent – nie mógł się powstrzymać Mateusz.
- No właśnie! Ale uwaga! Jest możliwość, żeby ksiądz sam włączył czerwone światło, nawet jeśli nie ma petenta, bo na przykład chce sobie ksiądz dokończyć brewiarz – tryumfalnie obwieścił Tarczyński.
- A to bardzo zmyślne – pochwalił Mateusz, który właśnie zauważył, że „pielgrzym” w kuchni zaczął robić zdjęcia telefonem komórkowym. Zdaje się, że sfotografował ekspres do kawy albo lodówkę. - Dobrze panie Janie, to proszę jak zwykle przesłać mi to na maila, a ja się temu przyjrzę. Może uda nam się tę sprawę sfinalizować jeszcze w tym tygodniu.
- Może się uda. Ale ja cały czas kontynuuję mój research, w końcu raz w życiu się kupuje konfesjonał, prawda?
- No raczej tak – odpowiedział Mateusz, który już nawet się nie irytował postawą potencjalnego sponsora, całkowicie w tym momencie zaaferowany gościem, którego miał w kuchni. - To do usłyszenia panie Janku! - zakończył nieco donośniejszym głosem rozmowę, aby „pielgrzym” usłyszał. Rzeczywiście natychmiast schował telefon do kieszeni. Mateusz wszedł do kuchni i usiadł po drugiej stronie stołu.
- To co? Może ja przygotuję coś do zjedzenia? Też jeszcze nie jadłem – zapytał.
- Dobrze. Ale nie za wiele, skromnie, po pielgrzymiemu – zauważył mężczyzna.
- A nie ma obaw, mogę zaproponować jedynie odgrzany bigos – spojrzał pytająco na swojego gościa, który skromnie pokiwał głową. Mateusz ruszył w kierunku lodówki, ale w tym właśnie momencie rozległ się dzwonek u drzwi, więc uśmiechnął się przepraszająco do gościa i wyszedł do przedpokoju. Ku jego zaskoczeniu, ale i radości w obecnej sytuacji w progu plebanii stał ksiądz Dawid, który na początku wakacji miał zmianę parafii.
- Dawid, jak dobrze, że wpadłeś! Chodź, mam akurat gościa, pielgrzyma w drodze do Santiago – Mateusz poprowadził Dawida prosto do kuchni. - To jest ksiądz Dawid, nasz były wikariusz, a to jest... - Mateusz przez chwilę odczekał w nadziei, że gość się jednak przedstawi, ale bezskutecznie, - to jest właśnie pielgrzym.
- Ksiądz Dawid – powiedział wikariusz wyciągając rękę na powitanie.
- Ale pielgrzym chyba ma jakieś imię?
- Pielgrzym woli być anonimowy – powiedział mężczyzna chyba niezbyt zadowolony z dociekliwości księdza.
- Panie pielgrzym, anonimowy to pan możesz być w Internecie, ale jak się komuś pakujesz do chałupy, to minimum z dowodzikiem trzeba wyskoczyć – nie dawał za wygraną Dawid.
- To ja może skorzystam z toalety, a wy tu sobie powspominajcie – powiedział „pielgrzym” wstając od stołu.
- Pierwsze drzwi na lewo – podpowiedział Mateusz nie chcąc, żeby gość się pałętał po domu.
- Ty proboszcz chyba tego typa nie zostawisz tu na noc – powiedział Dawid, kiedy tylko zamknęły się drzwi od toalety.
- No właśnie powiem ci, że mam nie lada zagwozdkę – zwierzył się Mateusz. - Jeszcze południa nie ma, a gość mi się już zapowiada na nocleg, przed chwilą odbierałem telefon, a on ukradkiem robił zdjęcia w kuchni, no i nie chce się przedstawić. Nie wiem, co robić, bo wiesz, jak ksiądz nie przyjmie pielgrzyma, to kto ma przyjąć? - gorączkował się Mateusz.
- Przecież to nie jest żaden pielgrzym, tylko oszust – Dawid nie miał wątpliwości.
- No ale po co miałby tu przychodzić w środku dnia? - zapytał Mateusz. - Przecież lepiej, mniej podejrzanie by to wyglądało, gdyby się pojawił pod wieczór.
- Tego nie wiem, ale gość mi się nie podoba – skwitował Dawid.
- To może ty też byś został na noc? Albo choć do wieczora, może nam się uda gościa rozgryźć? - poprosił Mateusz.
- W sumie żadnych planów nie mam, mogę zostać. Możemy też zadzwonić do Wojtka, tego policjanta, co z nim grałem w piłkę. Niech podleci na kawę, w mundurze, zobaczymy jak się będzie gość zachowywał – zaproponował Dawid.
- Trochę mi tak głupio, ale chyba to najlepsze rozwiązanie – odparł Mateusz.
- A pamiętasz proboszcz, jak ci mówiłem, że korytarz przy tym niby pokoiku gospodyni powinien być zaślepiony. I wtedy byłby taki pokój gościnny z łazienką i z wejściem od zewnątrz, właśnie na takie sytuacje. Jest jakiś pielgrzym, podróżny, który prosi o nocleg, proszę bardzo: może tam się przenocować, nie szwenda się po plebanii i nawet jak ma niecne zamiary, to szkody nie narobi. A tak to ma dostęp wszędzie. No nie jest tak?
- Masz rację. Przy kolejnym remoncie trzeba będzie o tym pomyśleć, w sumie niewielka przeróbka, a będzie bezpieczniej – powiedział Mateusz.
- A kogoś się księża obawiają? - niespodziewanie włączył się w ich rozmowę „pielgrzym”, który bardzo dyskretnie wyszedł z toalety.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!