TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 02 Sierpnia 2025, 09:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 387

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 387

Mateusz wszedł do bazyliki św. Józefa i sprawdził, czy jest ksiądz w stałym konfesjonale i czy dużo ludzi oczekuje w kolejce. Ksiądz był na swoim miejscu, a przy konfesjonale czekał zaledwie jeden chłopak, więc Mateusz skierował swoje kroki ku prawej nawie, gdzie jak zawsze był wystawiony Najświętszy Sakrament.

Miał trochę wolnego czasu, w sam raz na krótką adorację. Swego czasu, kiedy pracował w okolicy, również on miał swój stały dyżur w konfesjonale w bazylice raz na dwa tygodnie. Bardzo pilnował tego obowiązku i za każdym razem kiedy nie mógł być na swoim dyżurze, załatwiał sobie zastępstwo, albo po prostu zamieniał się z którymś z kolegów. Ale dosłownie raz zdarzyło mu się zupełnie zapomnieć, że właśnie był jego dyżur i zawalił sprawę, nikogo nie powiadamiając. Tak naprawdę zorientował się dzień później, bo nawet nikt do niego nie zadzwonił (co było dość dziwne), więc nawet nie wiedział, czy ktoś w ogóle usiadł w tym konfesjonale w czasie tych dwóch godzin, bo tego, że chętni do spowiedzi byli, był absolutnie pewny. Tak się wówczas kiepsko z tym poczuł, że nawet tzw. odrabianie zaległości w okresie przedświątecznym nie przywróciło mu pełnego spokoju tej kwestii. I właśnie wtedy, to było dobrych kilkanaście lat temu, postanowił sobie, że za każdym razem kiedy wejdzie do bazyliki i będzie kolejka przy konfesjonale, poświęci chociaż kilkanaście minut, aby pomóc. Akurat dzisiaj nie było takiej potrzeby, więc mógł się spokojnie pomodlić.

Jednak początkowo zupełnie nie potrafił się skupić. Zauważył siostrę zakonną, którą układała kwiaty i księdza, który po cichu z nią dyskutował, jakby mu coś nie pasowało. I jego myśli pobiegły w kierunku księży, których poznali z Maciejem podczas spontanicznego rajdu po Kotlinie Kłodzkiej. Oczywiście najpierw przyszedł mu na myśl „ksiądz jak z żurnala” z trydenckim zacięciem, który rugał ich wzrokiem za nie dość poprawne liturgicznie zachowanie i nie ukrywał zniesmaczenia ich wyglądem, ubiorem (zwłaszcza klapkami), podejściem do liturgii, no właściwie wszystkim. Aż dziw, że im pozwolił koncelebrować ze sobą Mszę św. Ale kiedy po Mszy uklęknął w zakrystii do modlitwy dziękczynnej, którą miał napisaną po łacinie nad klęcznikiem, a oni wraz z Maciejem pomyśleli, że pewnie trochę to potrwa i wrócili na dziękczynienie do prezbiterium, to kiedy po chwili pojawili się znowu w zakrystii, żeby się pożegnać (ok, Maciej liczył na zaproszenie, jeśli nie na kolację, to chociaż na kawę), proboszcza już nie było, a kościelny wzruszył bezradnie ramionami bynajmniej nie sugerując im, aby poszli na plebanię. I tak cały następny dzień sapiąc na najłatwiejszych górskich ścieżkach podśmiewali się trochę z miejscowych księży, z ich dyscypliny - przesadnej, i gościnności - do tej pory niezauważalnej. I właśnie tego kolejnego dnia trafili do księdza Grzesia. Ten od razu się przedstawił i natychmiast pobiegł na plebanię, aby przynieść dodatkową albę, bo w zakrystii miał tylko jedną zapasową. Tak długo szukał tej alby, że kiedy wreszcie przyszedł, byli już spóźnieni z Mszą św. Mimo wszystko, zanim wyszli do ołtarza, wypytał ich dosłownie o wszystko, nawet dziedzinę teologii, którą studiowali, a potem po rozpoczęciu Mszy, wszytko co wcześniej usłyszał przekazał swoim parafianom serdecznie witając „prześwietnych” gości. Ksiądz z żurnala nawet się nie zająknął na temat księży, którzy z nim koncelebrowali. Mało tego, od razu po Mszy ks. Grześ z niezwykłą stanowczością zaprosił ich na plebanię i zapowiedział, że zaraz będzie smażył steki, które przed Mszą, kiedy przyszedł po albę, wyciągnął z zamrażarki, w ten sposób się wyjaśniło, czemu tak długo go nie było. I co chwilę zacierał ręce z radości i powtarzał, że będzie „wspaniały kapłański wieczór”. I rzeczywiście był. Zanim jeszcze steki poszły na ruszt, zapytał, czy mają gdzie nocować, a kiedy usłyszał, że jeszcze nie, bo nigdy wcześniej nie zamawiali noclegów tylko na bieżąco, przeprosił, że ma tylko jeden pokój gościnny i natychmiast zadzwonił do pani Bogusi z pobliskiego hotelu „prima sort” jak się wyraził, i zaraz mieli załatwione dwie jedynki z 40% rabatem dla stałych klientów. Po czym zatarł ręce i poszedł smażyć steki, wcześniej pytając ich, jak mają być wysmażone. Zanim opuścili plebanię w szampańskich nastrojach, Grzegorz przymusił ich, żeby obiecali, że jeśli pozostaną w okolicy i będą mieć w miarę blisko, to jutro powtórka, a pani Bogusia już wie, że rezerwacja może być na dwie noce. Szczerze mówiąc Maciej robił wszystko, żeby kolejnego dnia nie oddalili się za bardzo, ale Mateusz był nieugięty, że nie można nadużywać gościnności. Co nie zmienia faktu, że postawa ks. Grzesia przywróciła im obu wiarę we wspólnotę kapłańską, bez względu na przynależność, diecezję czy wiek. Grzegorz był od nich młodszy przynajmniej z dziesięć lat. Takie to myśli mu przechodziły przez głowę przed Najświętszym Sakramentem, ale znał siebie na tyle, że nie potrzebował z tym walczyć. To się musi przewalić przez głowę, a potem przyjdzie skupienie. Zresztą to też dobra okazja, aby za tych kilku księży, których poznali podczas urlopowego wypadu, pomodlić się. Zwłaszcza za Grzesia - pomyślał. A może jednak bardziej za „księdza z żurnala”? Ten chyba jednak bardziej potrzebował, choć pewnie by się z taką diagnozą nie zgodził. A swoją drogą to po raz kolejny się okazało, że Pan Bóg nie powołuje swoich kapłanów według określonego i bardzo precyzyjnego wzorca, nie ma żadnej matrycy. On sobie bierze tych, których chce, a nie tych, którzy pasują do z góry przygotowanej formy. Trochę w tych myślach było oczywiście wątku osobistego, bo mimo przebaczenia, zrozumienia i upływu czasu, nie zapomniał, że kiedyś mu powiedziano, że on się na księdza nie nadaje, mimo że formował się już prawie pięć lat. Ale myśl ta była pozbawiona złych emocji, czy żalu. Po prostu przeszła przez głowę, a Mateusz dalej czekał, aż przyjdzie skupienie.

Minuty mijały, ale zamiast skupienia, którego oczekiwał, przyszła dziewczyna, może w wieku 25 lat, i usiadła w tej samej ławce. Zupełnie nie zwracała uwagi ani na Mateusza, ani na nikogo innego. Wbiła oczy w Najświętszy Sakrament i jakby zapomniała o całym świecie. Mateusz pomyślał, że też by tak chciał i spróbował skoncentrować się na Panu Jezusie. I nawet zaczęło mu się udawać. W pewnym momencie klęczącą obok dziewczyną zaczęły wstrząsać spazmy płaczu. Łzy jak grochy spływały po jej policzkach, a całe ciało drgało w spazmach. Mateusz siedział jakieś półtora metra od niej i nie miał pojęcia, jak się zachować. 

W pewnym momencie, sam nie miał pojęcia dlaczego, zaczął po cichu nucić pieśń uwielbienia: „Wielbię Ciebie w każdym momencie, o żywy Chlebie nasz, w tym Sakramencie”. Dziewczyna na chwilę się uspokoiła, spojrzała na niego, ale on starał się zupełnie nie zwracać na nią uwagi i dalej nucił pieśń uwielbienia. Dziewczyna znowu wbiła wzrok w monstrancję i dalej szlochała z podobną jak wcześniej intensywnością. Wtedy Mateusz zaczął nucić słowa innej pieśni: 

„Nie ma problemu by Bóg, rozwiązać nie mógł, 
Burzy tak strasznej by On uciszyć nie mógł
Góry wysokiej, by On przesunąć nie mógł
Smutku wielkiego, by On ukoić nie mógł
Skoro poniósł On na barkach swych ciężary świat
Wiedz droga siostro, że On poradzi i twym”.
Dziewczyna znowu spojrzała na niego, ale on nadal wpatrywał się w Najświętszy Sakrament. W tej części kościoła w zasadzie nie było nikogo, oprócz nich. Mateusz zanucił tę samą zwrotkę jeszcze trzy razy, a potem lewą dłonią ścisnął mocno za ramię siedzącą obok dziewczynę, przeżegnał się i wyszedł z kościoła. 
Przed bazyliką spotkał księdza Zbyszka, który chyba właśnie przyjechał z jakąś grupą do sanktuarium.
– A cóż to za pielgrzymka? - zapytał Mateusz.
– Najkrócej mówiąc „chłopy” - uśmiechnął się Zbyszek mocno ściskając mu dłoń.
– Chłopy? Rolnicy? - próbował dowiedzieć się czegoś więcej Mateusz, który wiedział, że dobrą rzeczą jest podglądać inicjatywy kolegów, bo nieraz człowiek sili się na oryginalność, podczas gdy można skorzystać ze sprawdzonych wzorców. 
– Nie, nie. Wreszcie mi się udało znaleźć sposób na jakąś formę duszpasterstwa mężczyzn, bo do Żywego Różańca mi się nie garnęli, chociaż niektórzy się na pewno modlą. Ale gdzieś usłyszałem o pięciu kamieniach Dawida, które sobie przygotował do walki z Goliatem, no i różni księża czy rekolekcjoniści używają tych symbolicznych pięciu kamieni do prowadzenia w walce duchowej. I ja to sobie dostosowałem do moich wiejskich warunków, no i mamy takie kamienie: modlitwa, Eucharystia, Słowo Boże, wspólnota i robota. Spotykamy się raz albo dwa razy w miesiącu, no i muszę ci powiedzieć, że mam tak z trzydziestu, którzy przychodzą zawsze, a co ciekawe, najwięcej jak jest robota do zrobienia, a najmniej jak jest modlitwa, np. Różaniec. Ale od czegoś trzeba zacząć, co nie? - Zbyszek klepnął go w plecy wyraźnie zadowolony ze swojej inicjatywy. A z autobusu wysiadło około czterdziestu mężczyzn w przedziale wiekowym 30 - 65 lat. Mateusz z uznaniem pokiwał głową.
– I jak się ta grupa nazywa? - zapytał.
– No właśnie „Kamienie Dawida” - wyjaśnił Zbyszek. - No nic, ja chyba pójdę do zakrystii i zorientuję się, czy ktoś nam coś opowie o sanktuarium - powiedział jeszcze Zbyszek i w tym właśnie momencie z bazyliki wyszła dziewczyna, która wcześniej płakała przed Najświętszym Sakramentem. Kiedy zobaczyła Mateusza natychmiast skierowała swoje kroki ku niemu. Kiedy podeszła, zupełnie nie zwracając uwagi na Zbyszka, objęła Mateusza swoimi ramionami i wtuliła się w jego pierś pozostając w takiej pozycji dobrych kilkadziesiąt sekund. Kiedy wreszcie go puściła spojrzała na niego z uśmiechem.
– Dziękuję ojcze - powiedziała, odwróciła się na pięcie i poszła.
– Ty ją znasz? - zapytał wyraźnie zszokowany Zbyszek.
– Nie - Mateusz pokręcił głową patrząc jeszcze na odchodzącą dziewczynę.
– Świat jest coraz dziwniejszy - zawyrokował Zbyszek.
– Nie. Jest piękny - uśmiechnął się Mateusz. 

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!