TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 12:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 383

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 383

Nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, aby próbować się wycofać z wyrażonej zgody na przejście do innej parafii. Było mu oczywiście przykro, że właśnie wtedy, kiedy do parafii wprowadza się jego najlepsza przyjaciółka, on z niej odchodzi, ale był już na tyle dojrzałym człowiekiem i kapłanem, aby nie ulegać nadmiernie emocjom.

Co nie znaczy, że lekceważył przyjaźń, wręcz przeciwnie. Od samego początku swojego kapłaństwa w każdej placówce spotykał ludzi, którzy stawali się jego przyjaciółmi i ich rola była absolutnie nie do przecenienia. Bardzo ważne były dla niego przyjaźnie kapłańskie, ale kto wie, czy nie ważniejsze te z osobami świeckimi. To właśnie te drugie sprowadzały go często na ziemię, kiedy ryzykował nadmiernie sklerykalizowanym podejściem do życia. Bo można na przykład sobie z kolegami księżmi ponarzekać, jak to ludzie mało dają na tacę, jak nisko oceniają posługę kapłana w porównaniu z choćby kwiaciarką czy fotografem, ale wystarczyło później porozmawiać z przyjaciółmi, którzy zastanawiali się czy naprawić ciągle psujący się samochód, czy wysłać dziecko na wakacje za 500 zł, bo na jedno i drugie nie mogli sobie pozwolić, aby przywrócić wszystkiemu właściwe proporcje. Mieć w swojej parafii taką kobietę jak Ania z mężem, który podziela jej wartości, byłoby na pewno wielkim atutem. Mateusz doskonale o tym wiedział, zwłaszcza w czasach, kiedy jak twierdzą niektórzy, tak naprawdę można liczyć na głębsze zaangażowanie zaledwie 1% wszystkich mieszkańców parafii, więc właściwie każda osoba, czy rodzina, były na wagę złota, ale to jeszcze nie powód, aby cofać dane słowo i wywracać układankę personalnych zmian w diecezji, którą ksiądz biskup ze swoimi współpracownikami pewnie nie bez trudu ułożył. W sumie dla Mateusza najważniejsze w tym momencie było to, że Ania ułożyła sobie życie, a przynajmniej na to wyglądało, a on musiał coraz konkretniej przygotowywać się do przeprowadzki.
Kolejne dni mijały i ciągle towarzyszyła mu myśl, że wiele rzeczy dzieje się po raz ostatni. Ostatnia pierwsza sobota miesiąca w tej parafii. Spowiedź, Msza Święta z homilią, Różaniec z medytacją. Piękna pogoda, a ludzi w kościele niestety garstka. Mateusz zastanawiał się, dlaczego tak mało ludzi korzysta z tego zatroskanego o losy ludzkości zaproszenia Maryi do modlitwy wynagradzającej. Może dla kogoś dziewięć pierwszych piątków to za dużo, ale wygląda na to, że i pięć pierwszych sobót to też za wiele. Jak się dowiedział, w jego następnej parafii nie ma tej formy pobożności, więc już się zastanawiał, w jaki sposób ewentualnie ją wprowadzić, aby była z pożytkiem dla ludzi i aby chcieli z niej korzystać. Wydawało mu się, że tutaj zrobili wszystko jak należy. Najpierw porządne rekolekcje przygotowujące i wyjaśniające na czym to polega i dlaczego warto się tak modlić, stała godzina nabożeństwa, regularnie przez cały rok, a mimo wszystko stosunkowo niski procent parafian skorzystał. Czy był jakiś błąd? Czy może poranna godzina nie była właściwa? No ale z drugiej strony tylko rano mogła być stała godzina, bo przecież popołudniu śluby i inne celebracje... Nie miał odpowiedzi na to pytanie i nie miał pojęcia, jak dźwignąć ten temat w kolejnej placówce, gdzie nie będzie miał wsparcia wikariuszy. Okaże się. Nie ma co bandażować sobie głowy na zapas.
- Szczęść Boże, księże proboszczu! - głos pana Mularczyka, murarza, z którego usług często korzystał, wyrwał go z zamyślenia.
- A Bóg zapłać! Witam panie Włodku, co tam dobrego słychać? - uśmiechnął się Mateusz ściskając twardą jak kamień, spracowaną dłoń miejscowego fachowca.
- Wszystko po staremu, proboszczu, robota, robota i jeszcze raz robota. Czasami to dziękuję Bogu, że jestem katolikiem, bo przynajmniej w niedzielę odpocznę, a mówię księdzu, że gdyby nie to, to bym za przeproszeniem zachrzaniał dzień w dzień. A co ciekawe, to nieraz nawet słyszę to od katolików, od naszych, czy bym jednak nie przyszedł w niedzielę na kilka godzin, jakieś płytki położyć, czy ścianę pomalować. Mówię księdzu, że nie ma już świętości. Ale ja się nie daję, i dzięki Bogu, bo już nawet by nie było się jak zregenerować. Nie wiem czemu ludziska są takie durne... Jak Pan Bóg wymyślił, że po sześciu dniach się odpoczywa, to co im w tych łbach siedzi, że chcą być mądrzejsi od Boga? - kręcił głową pan Mularczyk.
- Wie pan, panie Włodku, nie tylko w tym aspekcie ludzie myślą, że są mądrzejsi od Pana Boga – skwitował Mateusz. - A co pana dzisiaj do mnie sprowadza?
- Ano słyszałem, że proboszcz odchodzi, to pomyślałem, że warto by się rozliczyć – powiedział pan Włodek.
- Oczywiście, panie Włodku, ale z tego co pamiętam, bez zaglądania w papiery, to zaliczka była wpłacona, a reszta miała być po odbiorze prac. No a chyba tam jeszcze nie wszystko jest skończone.
- Tak, tak, jeszcze ze dwa tygodnie muszę porobić, ale skoro ksiądz odchodzi, to wie ksiądz, po co mam potem z następcą się może kłócić, albo co... - wyjaśnił pan Włodek.
- Pan ma dwa tygodnie pracy, ja odchodzę za cztery tygodnie, więc spokojnie zdążymy zakończyć prace, zapłacić a może i jaką wspólną kolację zjeść na zakończenie dobrej współpracy – wyjaśnił z uśmiechem Mateusz.
- No, ale ja nie wiem, czy ja tak cięgiem te dwa tygodnie tu będę, bo może jaka inna robota wpaść – pan Włodek drapał się w głowę.
- Panie Włodku, ja bym wolał, żeby to było skończone przed moim odejściem. Nie chcę być nieuprzejmy, ale już jest pan spóźniony o dobry miesiąc, a w umowie wpisaliśmy nawet jakieś kary pieniężne za opóźnienie. Ja nie chcę tych kar egzekwować, ale też nie wydaje mi się słuszne, żebym zapłacił przed zakończeniem prac, zresztą, pewnie by mi się rada parafialna nie zgodziła. A jak przyjdzie nowy proboszcz i zobaczy umowę, to nie wiem, czy nie będzie chciał wyegzekwować tych kar pieniężnych, więc ja myślę, że najlepiej będzie przyłożyć się w te dwa tygodnie, czy nawet trzy, zamkniemy to, zapłacimy i będą wszyscy zadowoleni – powiedział Mateusz, który lubił Mularczyka, ale czasami tracił do niego cierpliwość, bo jak wielu innych uważał, że robota w kościele czy ogólnie dla parafii, zawsze może poczekać. I Mateusz byłby to w stanie zrozumieć, jeśli dla parafii byłyby jakieś preferencyjne warunki, specjalna oferta, tańsza od rynkowej. Ale jeżeli wszystko odbywało się na zasadach komercyjnych, bez żadnych ulg dla parafii, to bardzo go irytowało takie podejście.
- No dobra... zobaczę co się da zrobić – pan Włodek chyba nie oczekiwał takiego obrotu sprawy.
- Panie Włodku, pan nie ma zobaczyć, co się da zrobić, pan ma podpisaną umowę, którą pan zawala. Tu nie ma co patrzeć, trzeba się wziąć do roboty i to skończyć – Mateusz powiedział te słowa z uśmiechem i na zakończenie poklepał Mularczyka po plecach.
- A jak proboszcz myśli, ten nowy da coś zarobić? - zapytał jeszcze na odchodnym.
- Nie mam pojęcia. Wszystko zależy od tego, czy będą tu jakieś plany rozwoju, bo póki co wszystko jest na bieżąco porobione, no i oczywiście – i tu Mateusz żartobliwie zmarszczył brwi – ważna będzie opinia, jaką panu wystawię.
- Dobra, dobra, wiem o co chodzi. To w poniedziałek przyjdziemy i będziemy działać – powiedział Mularczyk i wyszedł a Mateusz zaczął się zastanawiać, ile innych spraw musi jeszcze podomykać, aby nikt nie przyszedł do jego następcy z jakimiś roszczeniami finansowymi, czy innymi. W sumie miał wszystko na bieżąco, ale choćby o Mularczyku zapomniał, ale tu rzeczywiście roboty były niedokończone. Kiedy tak rozmyślał o tych sprawach nagle uzmysłowił sobie, że kiedy wcześniej pojawiły się plotki o jego odejściu, a on sam jeszcze nawet nie myślał o takiej ewentualności, właściwie nie było dnia, żeby ktoś go o to nie zapytał. Niektórzy parafianie wręcz wymyślali jakieś bzdury, byle tylko wpaść do kancelarii i niejako przy okazji zapytać, czy to prawda, że on odchodzi. Natomiast od kiedy informacja ta została oficjalnie podana w mediach diecezjalnych, oprócz szafarza Zbigniewa, który przyszedł z nim porozmawiać i wyznał, że był autorem owego słynnego listu, który w pewnym sensie okazał się być kamieniem prowokującym lawinę, właściwie nikt do niego nie przyszedł, żeby powiedzieć cokolwiek na ten temat. Pan Mularczyk był pierwszym, ale jemu chodziło o pieniądze. Poza nim nikogo. Nawet do kancelarii prawie nikt nie przychodził. Jakby nagle wszyscy przestali potrzebować jakichkolwiek zaświadczeń, czy choćby Mszę zamówić. Z jednej strony nie mógł nie docenić spokoju, którego zwykle tutaj brakowało, ale z drugiej wydawało mu się to bardzo dziwne. Rzeczywistość była dla ludzi mniej ciekawa niż wcześniejsze plotki. Ekscytowali się jego ewentualnym odejściem, a kiedy stało się ono pewne, stracili nim zainteresowanie. A może po prostu czuliby się niezręcznie i nie wiedzieli jak rozmawiać z proboszczem, który jest już jedną nogą w innej parafii? Też tak mogło być. Zadzwonił telefon i wyświetliło się imię Macieja.
- Cześć Maciuś, co tam? - zagaił Mateusz.
- To jak, pakujesz się, czy pocieszasz płaczące po tobie niewiasty tudzież mężczyzn? Pewnie drzwi się nie zamykają, co?
- W sumie, to był tylko pan Włodek i myślał, że mu zapłacę za robotę przed jej zakończeniem, a poza tym, to spokój aż kłuje w uszy – odparł Mateusz.
- A to ciekawe – nie ukrywał zdziwienia Maciej. - Myślałem, że będziesz miał sporo wdów, ba, nie zdziwiłbym się jakąś delegacją do kurii, ostatnio są modne i skuteczne, jak się wydaje... Nikt o ciebie nie powalczył?
- Najwyraźniej wszyscy przyjęli decyzję ze zrozumieniem – uśmiechnął się Mateusz. - A z drugiej strony, jak się popatrzy na los niektórych kolegów, co to w ich obronie delegacje jeździły, to naprawdę trzeba się cieszyć, że nawet pies z kulawą nogą po człowieku nie płacze – Mateusz w sumie nie miał ochoty, aby dalej ciągnąć ten wątek i wolał zmienić temat. - Wyskoczymy gdzieś razem na obiad?
- Ja muszę jeszcze napisać intencje i ogłoszenia parafialne. No ale skoro nie masz się komu wypłakać w rękaw, że nikt za tobą nie płacze, to ja się sprężę raz dwa, jak wpadniesz do mnie za godzinę, to będę gotowy.

 Jeremiasz Uwiedziony

Książka: JASNA I TA DRUGA STRONA KSIĘŻY(CA)

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!