Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 382
- Przecież wiesz, jak to u nas jest, dzisiaj tu, jutro tam – Mateusz przyglądał się przyjaciółce zupełnie nie rozumiejąc jej dziwnej reakcji.
- Wczoraj podpisaliśmy umowę na zakup domu 300 metrów od tego kościoła. Ja i mój narzeczony. Wybraliśmy ten dom, bo chciałam być w twojej parafii – ledwie wyszeptała Ania.
- Ty i narzeczony? - tym razem to Mateusz zamarł w bezruchu.
- Może jednak wejdziemy do środka? - powiedziała Ania, która przez cały czas stała w drzwiach.
- Przepraszam cię najmocniej – powiedział Mateusz prowadząc kobietę do salonu, gdzie razem usiedli przy stole.
- Może zrobię kawę albo herbatę?
- Na początek lepiej szklankę wody – odparła Ania. - No i wytłumacz mi, co to za historia z tą zmianą parafii. Przecież wcale nie jesteś tu długo. Liczyłam wręcz, że zostaniesz tu do emerytury. Jaka ja byłam głupia, że nie poinformowałam cię wcześniej, że zamierzamy się tutaj wprowadzić.
- Szczerze mówiąc, to mam żal, że w ogóle wielu innych rzeczy mi nie powiedziałaś – cierpko zauważył Mateusz. Postawił na stole przed Anią szklankę wody i usiadł naprzeciwko. - Co to za narzeczony, no i co z Jackiem?
- Co z Jackiem? - Ania z głębokim westchnieniem powtórzyła pytanie. - Już nie pamiętam, o którym etapie sytuacji byłeś poinformowany – spojrzała na niego pytająco.
- Ja też za bardzo nie pamiętam, ale zdaje się, że było to wtedy, kiedy znowu zaczął pić, a potem poszedł gdzieś w Polskę i przepadł bez wieści – próbował przypomnieć sobie Mateusz.
- Aha. No więc przepadł bez wieści. Próbowałam go szukać przez jego krewnych, kolegów z różnych etapów jego życia, ale bez rezultatów. Kontaktował się czasami z teściami, czyli ze swoimi rodzicami i oni nie chcieli, aby szukać go przez policję i twierdzili, że on sobie gdzieś tam układa życie i mam się nim nie przejmować. Nie wiem, jak sobie to życie układał, ale znasz mnie – Ania spojrzała przenikliwie na Mateusza – dla mnie ślub kościelny jest na wieki, więc nie bardzo mogłam się „nie przejmować”. Przyzwyczaiłam się do myśli, że pozostanę sama całe życie, a może kiedyś Jacek wróci i znowu spróbujemy. Aż nagle się okazało, że Jacek umarł.
- Jak to umarł? I nikt mnie nie poinformował? Już pomijając fakt, że chciałbym być na jego pogrzebie, ale chociaż Mszę odprawić o spokój jego duszy... - gorączkował się Mateusz.
- Może cię to nie pocieszy, ale ja też nie byłam na pogrzebie Jacka. Dowiedziałam się jakieś pół roku po wszystkim. Jacek zmarł w najgorszym lock-downie pandemicznym, nikt go nie mógł zobaczyć, na pogrzebie mogło być pięć osób, a ponoć ksiądz tam był bardzo skrupulatny w egzekwowaniu zasad. Miał tam jakąś kobietę, która miała trójkę dzieci z poprzedniego związku i poinformowała rodziców Jacka, że zostało im jedno miejsce do wzięcia na ceremonii pogrzebowej. Tylko teść pojechał, mała miejscowość w Przemyskim. A ponieważ ja się z mamą przeprowadziłam kilka lat temu za Poznań, a przy okazji zmieniłam numer telefonu, więc teściowie twierdzą, że nie mieli mnie jak poinformować, choć moim zdaniem za bardzo się nie starali. Przed zmianą numeru wysłałam wszystkim nowy.
- Szczerze mówiąc, ja też chyba nie dostałem – wyznał Mateusz.
- A to ciekawe, bo nawet odpisałeś, że dziękujesz za informację, i to jest ostatni esemes jakiego od ciebie otrzymałam, więc doskonale go pamiętam – Ania spojrzała na niego tym razem ze zdziwieniem.
- Aha – Mateusz wyraźnie się zaczerwienił. - Pewnie tak z automatu odpisałem i nawet się nie zorientowałem, że to od ciebie.
- Możliwe – Ania machnęła ręką na znak, że nie przywiązuje do tego większej wagi. - W każdym razie kilka miesięcy po fakcie dowiedziałam się, że jestem wdową.
- Szkoda Jacka – westchnął Mateusz, a przed oczami przebiegły mu różne wspomnienia związane z siedzącą przed nim kobietą i jej – jak się okazało – nieżyjącym już mężem.
- Szkoda – zgodziła się z nim po chwili Ania. - Przez kilka miesięcy przeżyłam coś w rodzaju depresji i obwiniałam się, że nie było mnie przy nim. Ale myślę, że po ludzku zrobiłam wszystko, co mogłam, aby ratować ten związek, no a Jacek wybrał najpierw alkohol, a potem jeszcze wyszło na to, że również inną kobietę. Mam nadzieję, że miał jakąś namiastkę szczęścia i przede wszystkim, że umarł pojednawszy się z Bogiem. Teść powiedział mi, że kilka ostatnich tygodni spędził w szpitalu i wszystko wskazuje na to, że miał okazję się wyspowiadać, na pewno przyjął też sakrament namaszczenia chorych.
- Z punktu widzenia wieczności, to jest dobra wiadomość – uśmiechnął się Mateusz. - Wiesz co? Musimy kiedyś pojechać na jego grób.
- Ja pojechałam jak się tylko dowiedziałam, ale chętnie wybiorę się z tobą – odpowiedziała Ania. - Myślałam, że dużo rzeczy jeszcze zrobię z tobą. Zaczynając od ślubu.
- No właśnie, ślub! Narzeczony, nigdy bym nie powiedział, że tak szybko znajdziesz kogoś innego – powiedział Mateusz i przez chwilę nawet pożałował swojego niewyparzonego języka, ale Ania w minimalnym nawet stopniu nie zareagowała negatywnie na jego stwierdzenie.
- Sama bym nie powiedziała – zgodziła się Ania. - Powiem ci więcej, jak byłam na grobie Jacka, to w sumie podjęłam taką decyzję, że pozostanę sama. Nie była to żadna obietnica, czy ślub celibatu, tylko takie przekonanie, że nie chcę drugi raz przeżywać takich dramatów.
- I co się wydarzyło? - zapytał Mateusz.
- Wiesz, że moim ulubionym miejscem na świecie jest Jasna Góra, ale zaraz na drugim miejscu sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu. Do Kalisza mam bliżej, więc za każdym razem, jak tylko mogę, wjeżdżam tam, aby się pomodlić, czasami uda się uczestniczyć we Mszy Świętej, czasami skorzystam ze spowiedzi. No i raz się zdarzyło, że wpadłam akurat na Mszę, podczas której ludzie modlą się o dobrego męża czy dobrą żonę. Wiesz, taki kościelny, bynajmniej nie wirtualny portal randkowy – uśmiechnęła się Ania. - W pierwszej chwili chciałam się chwilę pomodlić i się wycofać, przecież ja nie szukam męża. Ale potem sobie pomyślałam, że przecież to nie jest jakaś ekskluzywna Msza, a ja jechałam taki szmat drogi nie po to, żeby nawet nie wziąć udziału we Mszy Świętej. Więc sobie siadłam w ostatniej ławce, pobożnie wysłuchałam Mszy i od razu po błogosławieństwie wyszłam. Kiedy zmierzałam do swojego samochodu usłyszałam, że ktoś biegnie za mną. W lusterku zauważyłam, że to jakiś mężczyzna, więc nie odwracając się powiedziałam, że ja nie byłam na Mszy w poszukiwaniu męża, ale żeby się pomodlić. No i wtedy ten człowiek odpowiedział, że być może niczego nie szukałam, ale na pewno coś zgubiłam. Wtedy się odwróciłam do niego i się okazało, że zostawiłam kluczyki od samochodu na ławce w kościele – uśmiechnęła się ponownie Ania. - Potem Konrad, bo tak ma na imię, od razu powiedział, że w przeciwieństwie do mnie on jednak modlił się o znalezienie żony, szuka żony, no ale póki co znalazł tylko kluczyki od samochodu. No i, że ma nadzieję, że do tych kluczyków coś jeszcze będzie dodane. A ja na to, że do kluczyków jest dodany samochód. I tak pożartowaliśmy chwilę i w końcu dałam się namówić na kawę w restauracji św. Józefa. I tak to się zaczęło. Wiesz, cały czas myślałam o tym, że kobiety bardzo często zakochują się ciągle w tym samym typie mężczyzny i gdybym coś w Konradzie dostrzegła z Jacka urwałabym to natychmiast. Ale Konrad jest dokładną antytezą Jacka. Pamiętasz jak to było w naszym małżeństwie? Cała inicjatywa była zawsze po mojej stronie, a Jacek właściwie się tylko zgadzał, przyłączał. Więc teraz pomyśl, że Konrad jest dokładnym przeciwieństwem, ciągle ma jakieś pomysły, ciągle mnie zaskakuje. Wiesz, że mi się oświadczył po trzech spotkaniach? Jacka musiałam niemal przymusić, żeby się wreszcie zdecydował, bo ja nie chciałam tracić czasu na ciągnące się wieki bezużyteczne związki.
- I zgodziłaś się po trzech spotkaniach? - zdziwił się Mateusz.
- No co ty, zwariowałeś? Ale, tak już wtedy wiedziałam, że powiem mu tak – uśmiechnęła się. - Ale nie tak od razu. W każdym razie, znamy się już prawie rok i nie mam żadnych wątpliwości. Zaczęliśmy szukać mieszkania i Konrad wybrał trzy lokalizacje. Dwa mieszkania w bloku i jeden wolno stojący domek. Każde z nich ma swoje atuty. Domek, oprócz tego że jest domkiem, a nie klitką w bloku, jako główny atut według Konrada miał właśnie „bliskość mojego ukochanego księdza”.
- A co on o mnie wie? - żachnął się Mateusz.
- Wszystko! - uśmiechnęła się Ania.
- Nie mieliście o czym gadać na randkach? - Mateusz próbował zamaskować zadowolenie z faktu, że ciągle tyle znaczy dla swojej przyjaciółki.
- Gadaliśmy o tym, co dla nas najważniejsze. Ale co z tego, skoro ten domek właśnie stracił swój największy atut, bo ty odchodzisz z tej parafii – Ania przywróciła ich do rzeczywistości, która podczas rozmowy nagle stała się bardzo odległa. Mateusz przez chwilę myślał co powiedzieć. Podpisana umowa na zakup domu przecież jeszcze nie jest czymś czego nie można odkręcić, ale przecież nie było mowy, aby namawiać Anię na szukanie innego lokum.
- Cóż, domek ma na pewno inne atuty, a ślub z pewnością będę mógł wam pobłogosławić, no chyba że mi się ten cały Konrad nie spodoba...
- O to się nie martw. Konrad w parę miesięcy zostanie twoim najlepszym przyjacielem!
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!