Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.368
- Nie chciałbym, żeby się proboszcz jakoś uprzedzał, bo to jest dobry ksiądz. Przynajmniej takie słuchy do mnie docierają - powiedział niepewnie Zbyszek.
- Wie pan, że mogę to sobie sam sprawdzić, ale przecież może mi pan oszczędzić czasu – zauważył Mateusz.
- OK. Draszak. To moje nazwisko - powiedział Zbyszek, a Mateusz zamarł w bezruchu. Doskonale znał ks. Jurka Draszaka. Może nie był to jego dobry kolega, bo jednak osiem lat różnicy w wieku sprawiały, że nigdy się nie spotkali w seminarium, potem lata pobytu Mateusza za granicą nie pozwoliły mu na bliższy kontakt z kilkoma generacjami księży, którzy byli wówczas święceni. Ale ks. Jurek był, można powiedzieć, gwiazdą na diecezjalnym fundamencie. Świetnie się sprawdził na swojej pierwszej placówce proboszczowskiej i jego nazwisko było na tzw. giełdzie obsady prestiżowych parafii, w których miała być zmiana proboszcza w czerwcu. I ten wspaniały ksiądz miałby się wstydzić swojego własnego ojca, bo ten 20 lat temu był alkoholikiem? To się naprawdę w głowie nie mieściło. Bez względu na wszystko, jeśli ksiądz nie potrafi przebaczyć, to o czym tu w ogóle mówić? Mateusz był ogłuszony tą rewelacją pana Zbyszka, a mężczyzna brzmiał bardzo wiarygodnie, mimo że widział go pierwszy raz na oczy.
- Znam ks. Jurka, to rzeczywiście bardzo dobry ksiądz - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - Ale nie bardzo rozumiem, czemu pan akurat do mnie przyszedł i to właśnie teraz.
- Bo widzi ksiądz... - zagaił Zbyszek i przerwał na chwilę, jakby się zastanawiał od czego zacząć. - Z dwóch powodów, oprócz tego oczywiście, że jest ksiądz moim proboszczem. Po pierwsze, może ksiądz się już trochę zorientował, że ludzie w parafii trochę szumią, dlaczego ten facet co go jakaś kobieta na fejsbuku obsmarowuje, że zdradza żonę, zbiera tacę w kościele.
- Zorientowałem się, ale wydaje mi się, że sprawa już trochę ucichła, a jeśli mówimy o tej samej osobie, to żona mu dawno wybaczyła, więc ja nie widzę powodu, aby go pozbawiać funkcji, której się podjął w naszej wspólnocie, a do której za bardzo ludzie się nie garną – tłumaczył Mateusz.
- Zaraz, zaraz, spokojnie – uśmiechnął się pan Zbyszek. - Żeby było jasne, ja osobiście nic nie mam przeciwko temu, zresztą jakżeż bym mógł, pamiętając własną historię, nawet sam myślałem czy też się do tej posługi nie zgłosić, ale do tego wrócę za chwilę. Bo dla mnie to, że ksiądz mimo wszystko dał mu szansę, to jest właśnie pierwszy powód, dla którego tu dzisiaj jestem. Ksiądz jest człowiekiem, który najwyraźniej wierzy w drugą szansę.
- A nawet w trzecią i czwartą też – uśmiechnął się Mateusz. - Teraz rozumiem. A jaki jest drugi powód?
- Jak wspomniałem jestem księdza parafianinem i od kilkunastu lat zajmuję się wykończeniówką i drobnymi remontami. Wykonałem kilkanaście prac dla pewnego dewelopera, który miał przejściowe problemy finansowe i zamiast mi zapłacić odsprzedał mi za naprawdę niską cenę pewne mieszkanie, które było zdewastowane, ale ja sobie je po godzinach wyremontowałem i na tę chwilę ono już jest praktycznie niemal gotowe, nawet umeblowane. I ciągle się zastanawiam, czy się tam przeprowadzić, a swoje obecne mieszkanie tutaj w księdza parafii puścić na wynajem, czy odwrotnie. Ale bez względu na tę decyzję... - pan Zbyszek zawiesił głos i odwrócił wzrok.
- Bez względu na tę decyzję? - powtórzył Mateusz po dłuższej chwili milczenia.
- Proszę księdza, to mieszkanie leży na terenie parafii mojego syna i być może to jest ostatni rok, kiedy on tam jest proboszczem, bo jak to mówią, ma pójść wyżej. I bez względu na to, czy tam zamieszkam czy nie, od kilku miesięcy biję się z myślą, czy jednak nie pojawić się tam kiedy syn będzie chodził po kolędzie. W końcu to moje mieszkanie, mam prawo tam być – Zbigniew wyrzucił to wreszcie z siebie i zamilkł.
- Nie rozmawialiście ze sobą od dnia prymicji? - chciał się jeszcze upewnić Mateusz.
- Od dnia święceń, kiedy mu złożyłem gratulacje. Na Mszy prymicyjnej byłem, ale na przyjęcie mnie nie zaprosił, więc już nie było okazji porozmawiać. Jurek za swojego ojca uważa drugiego męża mojej żony i swojej matki – wyjaśnił jeszcze raz Zbigniew.
- A rozmawia pan ze swoją byłą żoną? - zapytał Mateusz.
- Bardzo rzadko, dopóki żyła, ale teraz będzie już z pięć lat odkąd umarła na raka. Natomiast Jurek dalej jest w dobrym kontakcie z jej drugim mężem.
- Panie Zbyszku, oczekuje pan ode mnie porady? - Mateusz spojrzał w oczy mężczyźnie, który mógł być starszy od niego o jakieś dziesięć lat.
- Tak proszę księdza. Przemyślałem to setki razy i nie mogę się zdecydować. Boję się, że on pomyśli, że ja to wszystko ukartowałem, żeby go usidlić taką koniecznością rozmowy w cztery oczy, na moim gruncie. Obawiam się, że mnie wyśmieje i zgasi definitywnie tę iskierkę nadziei, którą jeszcze w sobie mam. Nadziei na jego przebaczenie.
- Panie Zbyszku - zaczął Mateusz i zamilkł na chwilę patrząc na tego człowieka w dalszym ciągu nie potrafiąc sobie wyobrazić, jak to było możliwe, aby jego syn ksiądz całkowicie się go wyparł. O mały włos, a nie krzyknąłby, że to syn powinien liczyć na jego wybaczenie, a nie odwrotnie, ale na szczęście się powstrzymał, bo przecież nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło w dzieciństwie ks. Jurka, kiedy jego ojciec był alkoholikiem. - Ale przecież pan niczego nie ukartował, prawda? Nie wiedział pan, że mieszkanie, które panu zaproponował deweloper było na terenie parafii pana syna?
- Na początku nie wiedziałem. Potem kiedy pojechałem je obejrzeć, zanim się zgodziłem na ten interes, zorientowałem się, że to całkiem blisko kościoła, w którym jest Jurek i szczerze mówiąc zrezygnowałem. Nie chciałem mu się w żaden sposób narzucać. Ale deweloper bardzo mnie prosił i nawet jeszcze bardziej obniżył mi cenę, która i tak wcześniej była bardzo korzystna, bo naprawdę chciał mieć ze mną czyste konto, żebym nadal mógł dla niego pracować i żeby nie było żadnych długów między nami. No więc wtedy się zgodziłem i zdecydowałem, że wyremontuję to mieszkanie, a potem sprzedam albo będę wynajmował. Kilka miesięcy temu, kiedy już powoli zaczął się pojawiać końcowy efekt, okazało się że mieszkanie jest naprawdę fajne, jasne i w spokojnym miejscu. Znacznie lepsze od mojego obecnego i wtedy już wiedziałem, że na pewno go nie sprzedam. A podczas prac poznałem też trochę sąsiadów i wtedy trochę wyszedł temat ich proboszcza, no i wszyscy bardzo żałowali, bo mówili, że bardzo dobry, ale go pewnie w czerwcu zabiorą. Oczywiście nikt tam nie wie, że jestem jego ojcem. I zacząłem się wtedy zastanawiać, jakby to było, jakby Jurek chodził po kolędzie, a ja bym mu otworzył drzwi... Myślałem czysto hipotetycznie, bo byłem pewien, że nie skończę z remontem, ale potem wyleciały mi dwie prace pod rząd, więc prawie miesiąc robiłem tylko u siebie i... wszystko jest gotowe, a kolęda na tej ulicy jest zapowiedziana na jutro...
- Panie Zbyszku, nie wiem co powinien pan zrobić. Naprawdę nie wiem. Natomiast mogę panu powiedzieć, co ja bym zrobił na pana miejscu. Otóż ja w takiej sytuacji na pewno bym przyjął księdza w nowym mieszkaniu, którego jestem właścicielem. Ja osobiście, wie pan, mam takiego trochę fisia na punkcie znaków. Jeżeli jakimś sposobem byłbym w pana sytuacji i zupełnie niespodziewanie, bez żadnych starań z mojej strony stałbym się właścicielem mieszkania w parafii mojego syna, który mnie nie uznaje, przyjąłbym to jako znak od Boga, że mogę stanąć na jego drodze, nie bo sam chcę, ale bo Bóg dał mi taką okazję, a ja przed okazjami, które mi daje Bóg nie uciekam. Ja, podkreślam, ja na pana miejscu bym tak zrobił. Natomiast gdybym był pana synem... - Mateusz przez chwilę pomyślał, że to jest absolutnie niemożliwe, bo on nigdy by czegoś takiego najgorszemu nawet ojcu, nawet gdyby taki ojciec nigdy się nie zmienił i chlał do samego końca, nigdy by czegoś takiego swojemu ojcu nie zrobił, ale tego oczywiście nie powiedział. - Gdybym był pana synem, to marzyłbym o takiej sytuacji, że niespodziewanie nie zabiegając o to, dostaję szansę na spotkanie z ojcem, którego się wyrzekłem. Nie wierzę, że on na coś takiego nie czeka. Więc tak to wygląda z mojej strony. Teraz pan musi sobie sam odpowiedzieć, jak to wygląda z pańskiej – zakończył Mateusz.
- Naprawdę będąc w sytuacji mojego syna czekałby ksiądz na możliwość pojednania ze swoim ojcem? - w oczach Zbigniewa zaszkliły się łzy.
- Panie Zbyszku, nie wiem jak bardzo zalazł pan za skórę swojemu dziecku zanim przestał pan pić, ale ciężko jest mi sobie wyobrazić coś tak strasznego, co by zabiło we mnie najmniejszą choćby nić więzi z własnym ojcem, więc tak, na pewno nie pozwoliłbym umknąć niespodziewanej szansie na pojednanie.
- Dziękuję. Myślę, że mam już wszystko, czego potrzebuję dla podjęcia decyzji - powiedział Zbigniew wstając z krzesła.
- Ja myślę, że pan już podjął decyzję, tylko boi się przyznać przed samym sobą - uśmiechnął się Mateusz. - I jeszcze jedno. Rozumiem, że tamto mieszkanie jest piękniejsze, ale bez względu na wszystko, jeśli pozostanie pan w naszej parafii, to jakiś koszyk, do którego mógłby pan zbierać ofiary w niedzielę w naszym kościele zawsze będzie na pana czekał.
- Bardzo księdzu dziękuję za te słowa. Naprawdę. Ma ksiądz rację, ja już podjąłem decyzję. I jutro wszystko się zmieni w moim życiu. Czy w jeden czy w drugi sposób, ale wszystko się zmieni. Albo coś umrze raz na zawsze, albo coś się odrodzi raz na zawsze. I niech się ksiądz nie zniechęca do naszej parafii, bo tutaj wszyscy mają grubą skórę, ciężko się przez nią przebić. Każdemu. Ale jak się już człowiek przebije, to zapewniam księdza, że serca są gorące. Niech się ksiądz nie poddaje, zwłaszcza że ma ksiądz w sobie to coś, co się przebije przez każdy mur.
Jeremiasz Uwiedziony
Książka: JASNA I TA DRUGA STRONA KSIĘŻY(CA)
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!