Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 367
Wizyta Mariusza bardzo go zaskoczyła. Z jakichś nigdy do końca nie rozeznanych przyczyn Mariusz go nie lubił i nigdy nie tracił okazji, aby mu o tym przypomnieć. Tak było w seminarium i tak było w różnych innych sytuacjach, kiedy spotkali się już w kapłańskim życiu. Taką najbardziej ewidentną sytuacją były wydarzenia podczas Światowych Dni Młodzieży, kiedy Mariusz, a właściwie jego wikariusz, bezczelnie „podebrał” miejsca noclegowe zarezerwowane dla ich młodzieży. Młody kapłan zarzekał się wówczas, że on nie miał o niczym pojęcia, bo wszystko pilotował telefonicznie jego proboszcz i Mateusz nie miał problemów, żeby mu nie wierzyć. Wręcz przeciwnie. Wszystko wskazywało na to, że chłopak mówił prawdę. Próba wyjaśnienia problemu z Mariuszem spełzła na niczym, na szczęście młodzież udało się wówczas zakwaterować w innym miejscu, jak się później okazało, znacznie bardziej atrakcyjnym. Ale od tamtego momentu Mateusz zupełnie odpuścił sobie wszelkie próby utrzymania kontaktów z Mariuszem, a decyzje kolejnych biskupów sprawiały, że nigdy nie zbliżyli się do siebie choćby na odległość sąsiednich dekanatów. A ponieważ Mariusz właściwie nigdy nie przyjeżdżał na spotkania kursowe, czy to z racji rocznicy święceń, czy imieninowe, więc nawet nie było okazji, aby sprawdzić, czy coś się zmieniło. Mateusz był przekonany, że jest w porządku, choć czasami dręczyło go pytanie, skąd ta niechęć kolegi, któremu przecież nic nie zrobił. Ale ponieważ nie widzieli się minimum od czterech lat, więc i to pytanie przygasło. Aż do dzisiaj.
- Szczerze powiem, że prędzej bym się spodziewał...
- Diabła? - wszedł mu w słowo Mariusz.
- Nie, no jego to raczej wykluczam, ale naprawdę mocno mnie zaskoczyłeś – wyjaśnił Mateusz.
- Życie w naszych czasach przynosi różne niespodzianki – nieco zdawkowo skomentował jego zaskoczenie Mariusz. - Wiesz, że zmarł nasz dawny prefekt. ks. Witold Nosowski?
- No co ty mówisz? - Mateusz był absolutnie zaskoczony. - Kiedy?
- A będzie już z miesiąc... - odparł Mariusz.
- Kurczę, nie dostałem żadnej informacji, przecież zrobiłbym wszystko, żeby być na jego pogrzebie – Mateusz nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że były prefekt z seminarium umiera, a nie pojawia się na ten temat żadna oficjalna informacja. - Jak to możliwe, że nie było żadnej wiadomości na stronie diecezji?
- Nie wiem, czy wiesz, ale ks. Witold od wielu lat był, że tak powiem, poza głównym obiegiem, delikatnie mówiąc. Minimum dziesięć lat był poza diecezją, a ostatnie trzy lata za granicą – wyjaśnił Mariusz.
- Popatrz, a ja zupełnie o tym nie wiedziałem.
- Kto chciał, ten wiedział – skonstatował z jakimś wyrzutem Mariusz.
- Może za długo byłem za granicą i mam taką dziurę. Po powrocie jakbym wszystko zaczął od nowa i rzeczywiście parę relacji już się nie odbudowało – nie bez poczucia winy przyznał Mateusz.
- Tak już to bywa w przypadku tych, co pojechali zagranicę – skonstatował Mariusz, a Mateusz wyczuł w jego głosie nutę żalu.
- Być może. Raczej nie odpowiadam za wszystkich, myślę że każda sytuacja jest inna – powiedział.
- No powiedzmy, ale jednak o Witku powinieneś pamiętać, bo to chyba głównie dzięki niemu zostałeś wysłany na studia – Mariusz spojrzał mu w oczy oczekując odpowiedzi.
- Przepraszam, a skąd ty masz taką wiedzę? Bo z tego co ja wiem, to była to w pełni autonomiczna decyzja biskupa, którą nawet wiele osób z jego otoczenia kontestowało. Zresztą ja sam się przed nią broniłem, bo chciałem dalej pracować w swojej pierwszej wikariuszowskiej parafii – rozmowa przybierała obrót, który zupełnie się Mateuszowi nie podobał, zwłaszcza że w dalszym ciągu stali w przedpokoju. - Wiesz co? Może jednak wejdźmy do jadalni. Zrobić ci coś do picia?
- Szklankę wody poproszę – odpowiedział Mariusz przechodząc do jadalni. - Mateusz, nie udawaj, że nie rozumiesz. Zawsze byłeś ulubieńcem Witka i nie ma takiej opcji, żebyś poszedł gdzieś dalej bez czyjegoś popchnięcia. Wiesz, jak to u nas funkcjonuje. Jak nie masz kogoś, kto cię podprowadzi do źródełka, to do niczego nie dojdziesz, choćbyś był nie wiem jak zdolny - mówił dalej Mariusz.
- Ja niczego nie udaję, rzeczywiście zawsze się dziwiłem, dlaczego biskup akurat mnie wysłał do Italii, ale nigdy nie miałem najmniejszego sygnału, że ks. Witold mnie gdzieś promował. Przez trzy lata jak byłem już księdzem nigdy się do mnie nie odezwał, nie było żadnego kontaktu, więc nie mam pojęcia, skąd masz takie wrażenie.
- Naprawdę? Ani razu się z nim nie widziałeś po święceniach? - Mariusz był autentycznie zdziwiony.
- Naprawdę! Mariusz, no jaki miałbym interes w tym, żeby ci tutaj ściemniać? Wiesz, że ja zawsze byłem najeżony na przełożonych i z nikim z nich nie utrzymywałem żadnego kontaktu, jako ksiądz – wyjaśnił Mateusz.
- To ci powiem, że mi rozmontowałeś całą teorię – po chwili ciszy skonstatował Mariusz wpatrując się w swoją szklankę z wodą.
- A ty się z nim kontaktowałeś? - zapytał Mateusz.
- Oczywiście! Mogę powiedzieć, że się przyjaźniliśmy od momentu, kiedy ja też byłem już księdzem a nie klerykiem. Ale doskonale pamiętam, jak jeszcze w seminarium, kiedy przygotowaliśmy super „Mikołajki” dla dzieciaków z Domu Dziecka, w którym pomagaliśmy i ja byłem reżyserem wszystkiego, to Witek mnie pochwalił i powiedział, że było super. Prawie tak, jak na „Mikołajkach”, które wy zrobiliście w tym drugim Domu Dziecka. Był zachwycony twoją postawą. Od tamtego czasu, nie powiem, jestem trochę cięty na ciebie, choć może powinienem być na Witka. A potem jak już się kumplowaliśmy, to jeszcze parę razy opowiadał, jaką to masz wielką grupę młodzieży w parafii, jaką fajną scholkę i w ogóle wszystko hiper super parabola. Więc myślałem, że tak jak ja się z nim kumpluję, to ty też. Ale go nie pytałem, bo nie lubiłem gadać o tobie. A pamiętaj, że ja też wtedy nieźle wywijałem u św. Mikołaja, co u kanonika Szklarka nie było takie łatwe... No i uczyłem się włoskiego jeszcze w seminarium... - zakończył swój wywód Mariusz i niemal rzucił się na swoją szklankę z wodą i wypił ją do dna, jakby zupełnie opadł z sił.
- A biskup na studia wysłał mnie – dodał Mateusz. - Choć nie znałem ani słowa po włosku. Ale naprawdę nie wierzę, że ks. Witold miał z tym coś wspólnego.
- A ja byłem o tym święcie przekonany. Przynajmniej do dzisiaj – ze skruchą wyznał Mariusz.
- Nie miałem pojęcia o tym i zawsze się zastanawiałem, czemu no...
- Czemu cię nie lubię? No właśnie dlatego. Bo to ja się uczyłem włoskiego, pracowałem nie gorzej niż ty, no i bardzo chciałem dalej się kształcić. A ty nie chciałeś, nie uczyłeś się włoskiego, pyszczyłeś do przełożonych, a jednak wysłali ciebie. Powiem ci, że mi to bardzo podcięło skrzydła. Już nigdy nie osiągnąłem takiego entuzjazmu, jaki miałem wtedy u św. Mikołaja. Przestało mi zależeć. W sumie to patrząc z perspektywy czasu wydaje mi się, że Witek to się ze mną kumplował po to, żeby nie dopuścić, żebym to wszystko rzucił. To znaczy może nie od początku, bo wtedy byłem ambitny, ale potem chyba się o mnie obawiał i mimo wszystko dalej utrzymywał ze mną kontakt. Tak mi się wydaje.
- I teraz, kiedy ks. Witold umarł przyjechałeś żeby mi to powiedzieć? - zapytał Mateusz.
- Nie – uśmiechnął się Mariusz. - Ale kiedy cię zobaczyłem nie mogłem sobie oszczędzić złośliwości, więc się wszystko rozlało.
- To dobrze, że mamy to już za sobą – odetchnął z ulgą Mateusz. - Ale powiedz mi co w takim razie cię tu przyniosło.
- Dwie sprawy. Po pierwsze zgłosił się do mnie jeden facet, który chce mi ufundować dwa konfesjonały i mówi, że ty go znasz...
- Łomatko! - jęknął Mateusz. - Tarczyński! Sorry, ale nie chce mi się o nim gadać. Lepiej przejdźmy do drugiej sprawy - dodał od razu...
- No dobra – zgodził się Mariusz. - Mam teraz wikariusza, który pochodzi z twojej rodzinnej parafii, więc mam nadzieję, że go trochę znasz.
- Grześ Skoczylas? - zapytał Mateusz.
- Zgadza się – potwierdził Mariusz.
- Mariusz, człowiek rzeczywiście pochodzi z mojej rodzinnej parafii, ale między nami jest dwadzieścia lat różnicy, zupełnie nie znam człowieka, ani jego rodziny. Nie wiem jak ty, ale ja – wstyd przyznać – bardzo rzadko bywam w rodzinnych stronach. Został tam tylko mój brat z rodziną, mają swoje życie. Więc zupełnie nie wiem co tam się dzieje w parafii, a młodych księży zupełnie nie znam. A coś z nim nie tak?
- Nie, w sumie jeżeli ksiądz to ma być odprawiacz Mszy to jest w porządku. Odprawia. Ale nic, absolutnie nic poza tym – stwierdził Mariusz.
- A w szkole nie uczy?
- Uczy, ma osiem godzin w dwa dni. Więc w pozostałe dni jest do dyspozycji parafii, oprócz świętego dnia wolnego. A tak naprawdę w poniedziałek i wtorek idzie do szkoły, na 10.00, w środę ma dzień wolny, który tak naprawdę kończy mu się w sobotę wieczorem. Nie mam pojęcia jak się do niego zabrać – Mariusz pokręcił głową. - Myślałem, że może znasz rodzinę i coś mi doradzisz.
- Ale na przykład w czwartek to co on robi? - zapytał Mateusz.
- Po śniadaniu wsiada w samochód, albo idzie do siebie i mówi, że wszystko zrobił, bo nie ma nic do roboty. A jak ja coś wspomnę na przykład o jakiejś pracy porządkowej, to on mówi, że nie ma tego w dekrecie. Ministrantów odziedziczył po poprzednim wikariuszu 15, zostało mu 3 i robi zbiórki zdalne. Aha, no i jeszcze się nie zaszczepił, więc do żadnych chorych nie chodzi, „bo nie chce ich narażać”. Taki wrażliwy...
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!