Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.348
Mateusz był tak szczęśliwy z powodu rozwiązania problemu z organistą, że zupełnie zlekceważył fakt, iż rozwiązanie było zaledwie połowiczne: co prawda pan Roman się pożegnał ze skutkiem natychmiastowym, ale przecież nie miał żadnego kandydata na jego miejsce, a Święta były u progu. Jednak jeszcze kilka dni na fali entuzjazmu nie podjął żadnych działań w tym kierunku, trudno powiedzieć dlaczego, może jak zwykle czekał na znak „z Góry”. A tymczasem postanowił „Górze” podziękować za rozwiązanie bolącej kwestii, a dziękczynieniem miała być... Ekstremalna Droga Krzyżowa. Prawdą jest, że nigdy wcześniej nie podjął takiego wysiłku w nocy, ale przecież był starym i doświadczonym pielgrzymem, więc to 40 kilometrów bynajmniej go nie przerażało. Owszem, zaiskrzyła w nim znowu ta iskra udowodnienia sobie, że jeszcze potrafi i da radę. Jak zawsze była też gdzieś z tyłu głowy myśl, że może w przyszłym roku zaproponuje taką Ekstremalną Drogę Krzyżową w swojej parafii, w końcu ma rozbudzić śpiącego byka i taka inicjatywa mogłaby być jednym z ukłuć. Czyli wszystko jak zwykle: jak najbardziej pokutny i dziękczynny wymiar, wyzwanie rzucone samemu sobie i rozeznanie ewentualnej szansy duszpasterskiej. Trochę się zastanawiał, czy nie namówić jakiegoś przyjaciela księdza, choćby Macieja, aby wybrał się razem z nim, ale ostatecznie, może trochę jednak z obawy, że sam nie da rady, a lepiej się z tym nie afiszować, zrezygnował z jakiegokolwiek towarzystwa. W końcu to ma być Droga krzyżowa w samotności i w milczeniu, więc niech taka będzie.
Oczywiście nie udało mu się zrobić choćby jednego dłuższego spaceru w ramach przygotowań, a kiedy na godzinę przed rozpoczęciem dobierał garderobę, okazało się, że jego najlepsza kurtka przeciwdeszczowa pasująca do pory roku, cóż... rozpięta jakoś tam na nim leżała ściągając mocno barki do tyłu, ale za żadne skarby nie dało się jej zapiąć. Przytył. A co mu po przeciwdeszczówce, skoro nie można się nią w pełni ochronić przed deszczem? Musiał więc wziąć inną kurtkę, znacznie cieplejszą i z góry wiedział, że będzie mu w niej za gorąco. Co do tego, że idzie w sutannie nie było ani krzty wątpliwości, pozostawała jeszcze decyzja odnośnie plecaka i prowiantu. Ostatecznie postanowił wziąć jedynie butelkę wody w dłoń i kilka batonów energetycznych do kieszeni. Było to trochę ryzykowne, ale nie chciał się za bardzo obciążać. Po tym, jak się okazało, że kurtka się nie dopina pomyślał, że tych kilogramów, których mu przybyło, może „nie donieść” do końca, ale szybko odpędził od siebie tę pesymistyczną myśl.
Pół godziny jazdy samochodem wystarczyło, aby dotrzeć do Pliszkowa, niewielkiej, a jednocześnie najbliższej parafii, która organizowała EDK, a co istotne, należącej do innej diecezji. Z wielką dozą prawdopodobieństwa nikt go tam nie znał. Mateusz stanął sobie na końcu kościoła i tam uczestniczył we Mszy Świętej. Kiedy zabrzmiała pieśń na wejście okazało się, że w Pliszkowie był znakomity organista. Świetnie grał, miał piękny, mocny głos, którego jednak nie nadużywał, dyskretnie prowadząc śpiew bez dominowania wiernych za pomocą nagłośnienia. Mateusz przypomniał sobie, że nie ma organisty na Święta i doszedł do wniosku, że jednak trochę głupie jest ofiarowanie Drogi krzyżowej za ten wakat, natomiast znacznie lepiej będzie pomodlić się o nowego współpracownika. W tym momencie przypomniała mu się historia pewnego księdza, który bardzo intensywnie i przy niemal wszystkich możliwych okazjach modlił się o odpowiedniego organistę dla swojej parafii i wydawało się, że został wysłuchany. Pojawił się nowy organista, proboszcz nieba starał mu się przychylić, ale potem współpraca nie układała się najlepiej do tego stopnia, że proboszcz zrezygnował z tej parafii. A organista gra tam po dziś dzień. Mateusz uśmiechnął się na tę myśl i sam nie rozumiał dlaczego. Przecież nie nastawiał się na szybkie opuszczenie parafii, wręcz przeciwnie, był przekonany, że stojące przed nim zadania są długofalowe i wymagają wielu lat. Potrząsnął głową, jakby chciał strząsnąć z niej te myśli i skoncentrował się na Eucharystii.
Po Mszy Mateusz nie podszedł do kapłana celebrującego Mszę, żeby nie wdawać się w niepotrzebne rozmowy i tłumaczenia tylko naciągnął kaptur na głowę i wyruszył na trasę. Całe szczęście, że miał ten kaptur, bo od samego początku pokutnej wędrówki padał deszcz. Mateusz nie znał dobrze wyznaczonej trasy, choć miał oczywiście instrukcje na smartfonie, podobnie jak rozważania na kolejne stacje Drogi krzyżowej, ale miał taki plan, żeby zawsze mieć kogoś na odległość kontaktu wzrokowego i w ten sposób jednak się nie zgubić. Jego plany, aby iść w samotności i w milczeniu wcale nie były takie łatwe do realizacji, przynajmniej dopóki nie zapadł zmierzch. Sutanny nie dało się ukryć i wszyscy, którzy go mijali, albo ci których on mijał, pozdrawiali go i próbowali zagadać.
- O, jakiś ksiądz idzie z nami, czyżby nasz proboszcz wysłał kogoś na przeszpiegi? - zapytała go pierwsza mijana dziewczyna, która szła w towarzystwie chłopaka.
- A wasz ksiądz nie idzie? - odpowiedział pytaniem Mateusz.
- Nie, nie... To cud, że się zgodził na zorganizowanie EDK i nawet Mszę odprawił na początek – odparł chłopak.
- Przestań Bartek – skarciła go dziewczyna. - My tak za bardzo do kościoła nie chodzimy, ale lubimy takie wyzwania – wytłumaczyła patrząc na Mateusza.
- Czyli to nie jest wasz pierwszy raz? - zapytał jeszcze Mateusz, który przez chwilę pomyślał, że może to jakaś szansa na ewangelizację tych dwojga.
- Nie. Idziemy trzeci raz, ale szczerze mówiąc w poprzednie lata nie udało nam się dojść do końca – powiedział chłopak.
- A dzisiaj, w tym deszczu, też dość czarno to widzę. Kochanie! - zwrócił się do swojej towarzyszki. - Puścimy sobie jakąś muzyczkę?
- To życzę powodzenia, szczęść Boże – powiedział Mateusz i od razu przyspieszył kroku, ale jeszcze przez dłuższy czas dobiegały go z tyłu dźwięki muzyki, bynajmniej nie religijnej.
Później jeszcze kilka razy zamienił parę słów z kolejnymi mijanymi uczestnikami, zwłaszcza w chwilach kiedy się zatrzymywał przy kolejnych stacjach, aby odczytać rozważanie. Zorientował się, że przekrój wieku ludzi, którzy podjęli to wyzwanie był bardzo szeroki, od dziesięciolatków, którzy pewnie gdzieś po drodze stwierdzą, że mają dość, po liczne osoby znacznie starsze od Mateusza. Widział, że dla niektórych był to naprawdę ekstremalny trud, a dla młodszych po prostu przygoda. Nie brakowało i takich, którzy przeżywali tę drogę w skupieniu i milczeniu nie zwracając uwagi na innych, nawet tych wyraźnie rozbawionych. Niektórzy wcale się nie zatrzymywali przy stacjach, tylko szli bez przerwy. Po pierwszych kilkunastu kilometrach Mateusz był całkowicie przekonany, że warto takie doświadczenie zaproponować w swojej parafii i nawet już w głowie zaczął obmyślać trasę.
Co jakiś czas słyszał komunikat z aplikacji swojego telefonu, który informował go o każdym pokonanym kilometrze, czasie i średnim tempie marszu. Było całkiem nieźle. Przejście jednego kilometra zajmowało mu od 10 do 11 minut. Niestety, jego sutanna była totalnie przemoczona i woda z niej ściekała na buty. Poza tym kilka razy, już po zapadnięciu zmroku, wpakował się w głębokie kałuże i z każdym krokiem chlupotanie wody w butach było coraz głośniejsze. Pamiętał z czasów, kiedy był znacznie młodszy, że właśnie w ten sposób masakrował sobie stopy i na piętnastym kilometrze wiedział już, że nie da rady dojść do końca. Zresztą może i by dał radę, ale odpokutuje to przez kolejne dni. W tym momencie pożałował, że był sam i nikt nie mógł go choć trochę zdopingować. Było już około 22.00, a Mateusz nie bardzo miał do kogo zadzwonić, aby go zabrał z trasy, ponieważ nikogo nie informował, że wychodzi na Ekstremalną Drogę Krzyżową. Wyciągnął z kieszeni telefon i dzięki GPS-owi zorientował się, że jest około pięciu kilometrów od kościoła w Pliszkowie, gdzie zostawił swojego busa. Gdyby więc odbił w prawo z trasy to za jakąś godzinę dotarłby do swojego samochodu i w sumie zaliczyłby połowę Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Nie najgorzej. Skręcił więc w prawo i idąc w ciemnościach próbował odczytać z ekranu komórki rozważania na kolejne stacje, ale po trzech musiał zrezygnować, bo droga asfaltowa zmieniła się w polną, pełną kałuż. Szło mu się fatalnie, właściwie co chwilę wpadał po kostki w wodę. Szedł coraz wolniej i nawet zaczął się bać, że w ogóle mu się nie uda dotrzeć na miejsce. Na szczęście po niemal 90 minutach dojrzał wreszcie światła wioski i już z większym animuszem dotarł do kościoła. Aplikacja wskazywała, że pokonał ponad 19 kilometrów i czuł się całkiem nieźle. Nawet pożałował, że tak łatwo zrezygnował z przejścia całej trasy.
- Przejdę za rok całą. W naszej parafii – powiedział sam do siebie głośno i radośnie i przekręcił kluczyk w stacyjce. Niestety, mimo że akumulator kręcił bardzo dobrze, samochód nie odpalił. Nie pomogły kolejne próby, błagania i zaklęcia. Mateusz, chcąc nie chcąc, poszedł na plebanię. Była 23.30. Zadzwonił do drzwi, ale otwarty garaż na podwórku nie kłamał. Proboszcza nie było. Wrócił do swojego busa, wsiadł do środka i jeszcze raz spróbował odpalić samochód. Bez skutku. Nagle poczuł się ogromnie zmęczony i powieki zaczęły mu ciążyć, jakby były z ołowiu. Wyciągnął telefon i wybrał numer Macieja, który niespodziewanie odpowiedział bardzo szybko.
- Co tam, spać nie możesz? - zapytał.
- Obudziłem cię?
- A skąd, jakbym spał, to bym nie odebrał, wracam od brata. A ty co mnie niepokoisz o tej porze?
- Od którego brata wracasz? - zapytał z nadzieją Mateusz, bo wiedział, że jeden z braci Macieja, Lucek, był z tej diecezji, do której należał Pliszków.
- Od Lucka. A co?
- Wiesz co? To się świetnie składa, bo mi samochód padł w Pliszkowie. Możesz mnie zgarnąć? - zapytał z nadzieją Mateusz.
- Czekaj, czekaj, już wpisuję w nawigację... No, masz szczęście, za jakieś 20 minut mogę tam być.
- To świetnie! Czekam – ucieszył się zmęczony Mateusz.
- To poczekaj - odparł Maciej. - A wiesz, że na ile cię znam, to byłem prawie pewien, że w tym roku wybierzesz się na ekstremalną? No ale przestrzeliłem, a ty się gdzieś samochodem szlajasz...
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne
i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!