TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 12:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.342

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.342

Irina przez chwilę zastanawiała się, czy może podejść do tego księdza po Mszy, ale ostatecznie doszła do wniosku, że to będzie głupie. Może sobie pomyśli, że chce mu coś udowodnić albo się jeszcze zapyta co z artykułem o apostazji, a nie miała najmniejszej ochoty opowiadać mu o swoich relacjach z naczelnym.

Wychodząc z kościoła przyglądała się twarzom przechodzących obok niej osób, ale z trudem rozpoznała może ze dwie osoby. To już niemal 20 lat jak się wyprowadziła z domu rodzinnego, więc trudno się dziwić. Rodziców nie odwiedzała za często, a szczerze mówiąc prawie wcale. Nie chciała już wysłuchiwać tych ciągłych pouczeń i przestróg, zwłaszcza teraz, kiedy część z nich, niestety, ziściło się w jej nieudanym życiu. No ale skoro coś ją przyciągnęło dzisiaj do tej dzielnicy, i to na Mszę, to postanowiła wstąpić również na stare śmieci. Od kościoła było jakieś 10 minut spacerem, więc zostawiła samochód na przykościelnym parkingu i wyruszyła drogą, którą tyle razy przemierzała kiedyś jako dziecko.
Rozmyślała jeszcze o Mszy i swoich odczuciach. Bynajmniej nie było tak źle, jak się spodziewała. W sumie, gdyby nie organista, który wiele pozostawiał do życzenia, to może nawet by mogła powiedzieć, że coś tam w niej zostało ukojone. Ksiądz miał taki sposób głoszenia homilii, że ciągle miała wrażenie, jakby mówił bezpośrednio do niej. Kilka razy nawet rozejrzała się podejrzliwie dookoła, czy czasami wszyscy na nią nie patrzą. I jakkolwiek na początku trochę ją to deprymowało, to jednak po paru minutach czuła, że po prostu ksiądz mówi do KOGOŚ. Zbyt często w przeszłości słuchała księży, którzy mówili o CZYMŚ, żeby teraz nie dostrzec różnicy. Na koniec kazania, mimo że na żadne z pytań postawionych przez księdza, które dotyczyły konkretnych czynów zbliżających człowieka do Boga, nie potrafiła w sercu odpowiedzieć pozytywnie, to jednak czuła się jakoś ogarnięta tym słowem. Nie czuła się poza nawiasem. Zresztą jeszcze podczas „Wyznania wiary” zdała sobie sprawę, że tak naprawdę to przecież zrobiła wielki krok w kierunku Boga: była na Mszy po raz pierwszy od kilkunastu lat.
Zza zakrętu wyłonił się dom rodzinny. Kiedy była mała wydawało jej się, że mieszkają w wielkiej willi, co w pewnym sensie potwierdzały wizyty u koleżanek mieszkających w malutkich mieszkaniach w bloku, ale teraz jej domek wydawał się bardzo malutki i pewnie przydałby mu się jakiś poważny remont. No ale rodziców nie było na to stać, zwłaszcza w obecnym kryzysie, a jej zupełnie nie interesowała przyszłość tego domu. W środku jeszcze trzymał się kupy, więc rodzice spokojnie dożyją swoich dni, a ona była jedynaczką, nie miała dzieci, więc żadnych chętnych na ten spadek nie będzie. Stanęła przed drzwiami i już miała nacisnąć na klamkę, ale w ostatniej chwili pomyślała, że chyba nie ma prawa zachowywać się jak domownik i – jako gość – nacisnęła przycisk dzwonka. Staromodny dźwięk, który usłyszała, dokładnie ten sam od zawsze, wywołał nawet lekki uśmiech na jej twarzy. Drzwi skrzypnęły i delikatnie się uchyliły odsłaniając sylwetkę i twarz ojca.
- Irinka! Wszelki duch Pana Boga chwali... - powiedział tato, a jego mocno naznaczona wiekiem twarz rozjaśniła się uśmiechem. Otworzył drzwi na oścież i mocno przytulił córkę. Z wnętrza kuchni wysunęła się mama. Na jej twarzy też przemknął uśmiech, ale szybko zgasiła go i wróciła do kuchni.
- A co to, coś ci się pomyliło? Do Bożego Narodzenia jeszcze dwa tygodnie – dobiegł z kuchni jej nadąsany głos.
- Kochanie, nie bądź złośliwa, przecież Irinka nigdy nas nie odwiedzała w Święta, bo ona ich zwyczajnie nie lubi – próbował uspokajać sytuację tato.
- Ona nas nie lubi, Świąt nie lubi, nie wiadomo co ona lubi – matka nie dawała za wygraną. Irina nic nie mówiła, ale jak tylko uwolniła się z ramion ojca poszła do kuchni i stanęła za matką i mocno ją objęła od tyłu. Wciągnęła w nozdrza zapach jej włosów, ten sam od zawsze. Nie mogła się nadziwić, że pomimo upływu tylu lat, tylu reklam w telewizji coraz to nowych i lepszych szamponów, jej matka od czasów komuny używała ciągle tego samego. Dało jej to ukojenie, bo pozwalało myśleć, że to ciągle ta sama mama, która czesała jej każdego ranka włosy, odprowadzała ją na Roraty do kościoła i potem do szkoły. Gdyby zapach był inny to pewnie bardziej by się kojarzył z matką z ostatnich lat, wiecznie niezadowoloną z życiowych wyborów Iriny.
- Kocham cię mamo – powiedziała Irina, ale ponieważ mama ani drgnęła, jeszcze przez dłuższą chwilę nie wypuszczała jej z ramion.
- Irinko, oczywiście zjesz z nami obiad? - zapytał tato. - Jest niedziela, jest rosół, tak jak lubisz.
- No już mnie zostaw – powiedziała wreszcie mama, która przypomniała sobie, że ma być twarda wobec swojej jedynaczki, uwolniła się z jej ramion i odwróciła w kierunku Iriny bacznie się jej przyglądając. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Dziękuję mamo, ty to potrafisz podnieść człowieka na duchu. Już zupełnie zapomniałam, że kiedyś potrafiłaś mi wmówić, że jestem najlepsza ze wszystkich i najpiękniejsza i ja ci nawet wierzyłam. Mam nadzieję, że przynajmniej rosół wychodzi ci tak jak dawniej - powiedziała Irina i zdjęła kurtkę, którą natychmiast przejął tato i powiesił na staromodnym wieszaku w przedpokoju.
- O nie kochanie, u mnie się nic nie zmieniło, ani rosół, ani miłość i wiara we własne dziecko. To u ciebie się wszystko pozmieniało. A co to w ogóle się stało, że cię do nas przyniosło? - mama znowu świdrowała ją wzrokiem.
- Kochanie, możesz się uspokoić? - zwrócił się do niej mąż. - Zamiast się cieszyć, że Irinka nas odwiedziła, to ciągle marudzisz. Mnie tam zupełnie nie interesuje dlaczego przyszła, tylko cieszę się, że nie będę musiał siedzieć tylko z tobą. A jak Irinka będzie chciała się z nami podzielić, tym co u niej, to sama nam powie.
- Ty to tylko „Irinka, Irinka”! Przypominam ci, że ona już od dawna nie jest dzieckiem, sama powinna mieć już jakieś dzieci – matka nie potrafiła się opanować.
- Jedno jest pewne, że jakbym miała swoje dzieci, to na pewno bym im nie dała ruskiego imienia. Wiesz jak teraz na mnie patrzą niektórzy, kiedy słyszą moje imię? Jak się przedstawiałam jednemu gościowi, to mi powiedział, żebym spieprzała do tego debila Putina – Irina nie podarowała sobie tej dygresji, prawdziwej zresztą, mimo że znała powód z jakiego rodzice ochrzcili ją takim imieniem i wiedziała, że nie miał nic wspólnego z jakimś rusofilstwem.
- Gdybym mogła przewidzieć przyszłość, to nie tylko nie dałabym ci takiego imienia, ale chyba wcale bym... - matka w ostatniej chwili powstrzymała się od tego co chciała powiedzieć, choć i tak wszyscy się domyślili i zapadła kłopotliwa cisza. Irina przez moment rozważyła możliwość sięgnięcia po kurtkę, ale wiedziała, że to znowu oddaliłoby ją od rodziców na kilka lat. A tego nie chciała. No i miała niesamowitą ochotę na domowy rosół.
- Wiesz co mama? Masz szczęście, że mam ochotę na rosół, bo bym się już zabrała z powrotem – powiedziała i zobaczyła ulgę na twarzy obojga rodziców. - Pomóc ci w czymś?
- Przepraszam kochanie – powiedziała matka i ukradkiem wytarła oczy. - Już wszystko mam gotowe. Siadajcie.
- O tutaj Irinko, to jest twoje miejsce – ojciec odsunął krzesło naprzeciw okna, na którym zawsze lubiła siadać jako dziecko i obserwowała, co dzieje się na zewnątrz, aby gdy tylko zobaczy jakąś koleżankę albo kolegę wyskoczyć jak z katapulty bez względu na moment posiłku. Była zawsze taka żądna życia, przygody, relacji...
- Szczerze mówiąc – Irina po pierwszej łyżce obłędnie pysznego rosołu wpadła w dobry nastrój, - to nie wybierałam się dzisiaj do was.
- To co robiłaś na osiedlu? - zapytała mama.
- Byłam na Mszy i pomyślałam, że skoro jestem w tych stronach to wpadnę i do was – powiedziała Irina nie zwracając uwagi na dźwięk łyżki uderzającej o podłogę. Jej mama aż zastygła z wrażenia, a ojciec też zamilkł. Irina wstała, podniosła z podłogi łyżkę mamy, włożyła ją do zlewozmywaka i z szuflady wyciągnęła czystą i podała mamie. Usiadła i zjadła kolejnych kilka łyżek rosołu z makaronem i nie bez przyjemności wsłuchiwała się w ciszę, która zapadła.
- Mama, twój rosół w dalszym ciągu jest zjawiskowy! - powiedziała uśmiechając się do rodziców.
- Byłaś na Mszy? - mama wreszcie odzyskała mowę. - Mam nadzieję, że nie zaczęły się znowu jakieś marsze kobiet i wyzywanie księży...
- Mamo, spokojnie. Byłam normalnie na Mszy. Nie na proteście, czy na prowokacji... - w tym momencie Irina się lekko zakrztusiła, bo przypomniała sobie, że na początku jednak była prowokacja z tą apostazją, no ale dzisiaj na Mszy była w zupełnie innej roli.
- Córeczko, czyżbyś się nawróciła? - matka spojrzała na nią z nadzieją. Irina chciała natychmiast zaprzeczyć, ale coś sprawiło, że tego nie zrobiła.
- Wiesz mamo, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale kto wie, jak to będzie dalej – powiedziała wreszcie ponownie zajmując się talerzem z rosołem.
- A wiesz, że mamy tego nowego księdza od niedawna? Niestety księdza Piotra, który tyle remontów porobił odwołali nagle, jakby coś przeskrobał, bardzo go szkoda, bo dużo robił, a mało mówił – powiedziała mama.
- A mnie się bardziej podoba ten Mateusz – tato odłożył łyżkę i wytarł usta serwetką. - Od razu widać, że on chce być z ludźmi, a nie jak Piotr, co miał swoje wąskie grono, a reszta była publicznością. Ale ludzie myślą, że Mateusz wygryzł Piotra, bo parafia wyrobiona i trochę go lekceważą. Nikt mu nie chce pomagać – zakończył i ponownie sięgnął po łyżkę.
- A wy, tato, pomagacie mu? - zapytała Irina.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!