Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.336
Pierwsze spotkanie w gronie kapłańskim w nowym dekanacie miało dość ożywiony przebieg, chociaż początki bynajmniej tego nie zapowiadały. Pretekstem było organizowane po raz pierwszy – jak się później okazało – tzw. spotkanie sprawozdawcze po konferencji dziekanów, ks. Szczepan miał przekazać kolegom to wszystko, o czym debatowali wraz z innymi dziekanami i Radą biskupią.
Wcześniej czynił to podczas jakiegoś odpustu, bądź imienin. Z tego, co Mateusz zdążył się zorientować, jego nowy dekanat był jednym z tych, które z wielką gorliwością skorzystały z pretekstu pandemii, aby właściwie zupełnie zawiesić spotkania kapłańskie, zarówno te związane z posługą sakramentalną podczas rekolekcyjnych spowiedzi, jak i te towarzyskie. Nie było łatwo wybudzić się z tego przydługiego letargu i – jak poinformował Mateusza jego sąsiad, ks. Robert, jeszcze się nie zdarzyło, aby jakakolwiek okazja zgromadziła wszystkich księży. Podobnie było i tym razem, w dość sporej sali na plebanii u ks. dziekana pojawiło się 9 księży, podczas gdy dekanat był całkiem liczny, bo licząc razem z wikariuszami i seniorami było ich ponad 20.
- Słuchajcie, dzisiaj tylko suche ciasteczka – zagaił ks. Szczepan i spoglądając na Mateusza dodał: - Mamy tu pewne wypracowane i dobre zwyczaje. Na niektórych spotkaniach mamy kawę i ciastka suche, na innych prawdziwe wypieki, a jeszcze na innych obiad czy kolację. Tak tu zawsze było i w sumie wszystkim to pasuje.
- Ale jakbym, ot tak z własnej inicjatywy, na jakimś spotkaniu chciał zamiast suchych ciastek zaproponować coś więcej, to chyba nie będzie to strasznym przestępstwem? - zażartował Mateusz.
- Ale pamiętaj kolego, że to nie jest taki mini-dekanacik, jak ten, w którym byłeś poprzednio, tutaj jest ponad 20 księży – całkiem poważnie zauważył ks. dziekan patrząc na Mateusza.
- Jak się chce postawić, to jego sprawa – włączył się w rozmowę ks. Robert.
- Ważne jest, żebyś się nie pomylił w dół, typu suche ciastka zamiast kolacji – dodał rzucając znaczące spojrzenie w kierunku ks. Damiana siedzącego dokładnie naprzeciw niego, który zupełnie zignorował swojego kolegę.
- Ja tam uważam, że dobrych zwyczajów lepiej nie zmieniać – zakończył wątek ks. dziekan Szczepan. - Słuchajcie, ktoś może wie, dlaczego pozostałych nie ma? - pytał.
- Ty jesteś dziekanem, tobie powinni się wytłumaczyć - zauważył ks. Robert. - Z tego co ja wiem, to Romek i Zbyszek mają w poniedziałek swój wolny dzień, więc wcale im się nie dziwię, że woleli go spędzić inaczej, z wikariuszy to pewnie niektórzy mają lekcje w szkołach, poza tym, doskonale wiesz, że po pandemii idzie nam to jak krew z nosa.
- Właśnie, trzeba będzie trochę towarzystwo pogonić, nie wiem, czy w ogóle jest sens zagłębiać się teraz w te wszystkie treści, skoro jest nas dzisiaj mniej niż połowa...
- Nie ma kworum - zaśmiał się Damian. - Słuchajcie, a ktoś z was był na tym filmie o ks. Janie Kaczkowskim? Bo ludzie chcą, żebym zorganizował parafialny wyjazd do kina właśnie na tego „Johnnego”. Co sądzicie?
- Ja byłem i nawet zamieściłem swoją recenzję na Facebooku – powiedział ks. Grzegorz, jedyny wikariusz obecny na spotkaniu u dziekana.
- Czytałem – z przekąsem stwierdził ks. Robert. - A właściwie to zacząłem czytać, ale po pierwszym słowie sobie odpuściłem. Nie lubię wulgaryzmów w słowie pisanym. Więc musisz nam, a przynajmniej mi powiedzieć, coś tam napisał - pokreślił.
- W sumie to zacząłem takim słowem, bo pomyślałem, że to niektórych zainteresuje, przykuje ich uwagę, aby przeczytać wpis w całości – Grzegorz lekko się zaczerwienił i rzucił kontrolne spojrzenie na dziekana, który spoglądał na niego zdziwiony.
- Jakie to było słowo? - zapytał.
- Krzywa po łacinie – wyjaśnił mu od razu Robert.
- Ale to tak... pod adresem kogoś, czy jak? - nie do końca zrozumiał go ks. dziekan Szczepan.
- Tak tytułem wstępu. Krótko i zwięźle na powitanie. No, ale co było dalej, czy jakieś nawiązanie do tej „krzywej” nastąpiło, to już musi ks. Grzegorz powiedzieć, bo jak powiedziałem, w moim przypadku jego strategia, by tym słowem przykuć uwagę, odniosła przeciwny skutek – zakończył Robert, a oczy wszystkich ośmiu księży skierowały się ku ks. Grzegorzowi.
- Pomijając wstęp, to napisałem, że każdy powinien zobaczyć ten film, bo mi osobiście on uzmysłowił, że tym czego ludzie najbardziej od nas potrzebują, to jest nasz czas – spokojnie odpowiedział Grzegorz już nieco pewniejszym tonem.
- I musiałeś zobaczyć ten film, żeby sobie to uzmysłowić? Ty, czego was teraz w tym seminarium uczą? - Robert w sposób przesadny demonstrował swoje zniesmaczenie.
- Dajmy już spokój temu Grzegorzowi, pewnie ma jakieś swoje kody z młodzieżą, natomiast może rzeczywiście porozmawiajmy o filmie, bo ja też już go widziałem – powiedział Mateusz.
- I co sądzisz? - zapytał Szczepan.
- Przede wszystkim musicie wiedzieć, że ja za polskim kinem nie przepadam delikatnie mówiąc, ale ponieważ wiedziałem, że będą nas ludzie o ten film pytać, więc się wybrałem. I uważam, że jak na polski film jest bardzo dobry, dobrze się go ogląda. Oczywiście, w bardzo niekorzystnym świetle jest przedstawiony biskup ks. Kaczkowskiego...
- Jeśli to ten, o którym myślę, to chyba sobie trochę zasłużył – wtrącił się Damian.
- Pewnie tak, ale w tym filmie reprezentuje jakby cały Kościół hierarchiczny, więc robi to mocne wrażenie. Zwłaszcza, że scenarzysta wkłada mu w usta słowa, które przykuwają uwagę – Mateusz uśmiechnął się i mrugnął do ks. Grzegorza, który odpowiedział porozumiewawczym skinieniem głowy. - A poza tym, co jest smutne, ale pewnie zamierzone, główny bohater działa w kompletnej samotności, gdy chodzi o innych kapłanów, nie ma tam nikogo. Samotny, biały żagiel. Ale doskonale wiemy, że jeżeli powstaje film o dobrym księdzu, to musi mieć w tle złych księży albo pustkę.
- Jak się czyta komentarze pod recenzjami tego filmu, to właściwie wszyscy piszą, że takich księży nam trzeba, albo że takich księży już nie ma – włączył się w rozmowę ks. Krystian, który do tej pory siedział w milczeniu. - Nawet mi było trochę smutno, bo jedna z moich parafianek, która zresztą bardzo fajnie się angażuje w parafię i wiele rzeczy robimy razem, napisała coś w stylu, że „chciałabym, żebyśmy mieli takiego księdza” - zakończył.
- No, w końcu ty hospicjum nie założyłeś – zauważył Damian.
- Nie, broń Boże nie porównuję się do ks. Kaczkowskiego i do tego, co na różne sposoby wycierpiał, czy do jego hartu ducha, że do końca się nie poddał, tylko działał. Nawet jeśli, nie podzielam jego niektórych wyborów i osądów, to mam wielki szacunek, naprawdę. Ale chodzi mi o to, że choćby ta moja parafianka, która wydaje mi się bardzo mnie szanuje i docenia moją pracę, tak jak ja doceniam jej wielki wkład w życie parafii, pisząc taką recenzję, że takich księży nam trzeba, jakby dodała na przykład, „ale my też mamy dobrego księdza, który wiele dla nas robi”, to przecież nic by śp. Kaczkowskiemu nie ujęła, a może wtedy i inni recenzenci by zauważyli, że to nie jest tak, że po Johnnym jest pustka – zakończył Krystian i przez chwilę zapanowała cisza.
- Ale chyba zgodzicie się ze mną, że takim głównym przesłaniem filmu jest to, że ludzie najbardziej potrzebują, abyśmy my księża dali im nasz czas? - Grzegorz przerwał milczenie, jakby chciał jeszcze raz obronić swój wpis na portalu społecznościowym.
- Jest to jeden z głównych przekazów, ale też są i inne. Choćby historia tego chłopaka, który jest narratorem i widzimy jak od kryminalisty przeszedł drogę do bycia szefem kuchni w jednej z najlepszych restauracji, jest też, przynajmniej dla mnie, krytyka sądownictwa, oczywiście szpila w Kościół instytucjonalny, no i przekaz dyżurny od wielu lat, że ksiądz jest dobry, jeśli zajmie się głównie działalnością charytatywną, najlepiej w porozumieniu z Jurkiem Owsiakiem i w kontraście do swoich przełożonych. To wszystko też tam jest. Ale, powtarzam, film jest bardzo dobry i sam chętnie bym parafian zawiózł do kina, a potem z nimi o filmie porozmawiał – podsumował Mateusz.
- Wiesz co ci powiem Grzesiu? - Damian zwrócił się bezpośrednio do najmłodszego w towarzystwie. - Ja jeszcze nie byłem na tym filmie, ale się tak zastanawiam nad tym, co mówisz, że ludzie najbardziej potrzebują, żebyśmy im dali czas. I wiesz, ja naprawdę jestem domatorem, rzadko się ruszam z domu, co nie znaczy, że nie bywam na wsi, zawsze otwieram drzwi plebanii, nigdy nikomu nie zarzuciłem, że przychodzi poza godzinami kancelaryjnymi... Jestem cały czas dla nich! Ale tak naprawdę mam takie wrażenie, że ludzie wcale nie potrzebują mojego czasu. Potrzebują zaświadczenia, żeby być chrzestnym, chcą zamówić Mszę Świętą za zmarłych, już nawet do chorych praktycznie mnie nie zapraszają, choć wałkuję temat podczas każdej kolędy i nie tylko. Zastanawiam się, czy to tak przez pandemię się stało, czy może już wcześniej, ale nawet na pielgrzymki czy wycieczki to nie udaje się zebrać ludzi na małego busa. Nawet jak jest za darmo. I powiem szczerze, że nie wiem jaki błąd popełniam, bo może to tylko ja tak mam, nie wiem. Ale gdy rozmawiam, pytam, czy może coś jest do zmiany, poprawienia, to nikt nie ma zastrzeżeń. Mało tego, jak półtora roku temu ksiądz biskup zaproponował mi zmianę i się zgodziłem, to zebrali prawie 100 % podpisów, żebym tylko nie odchodził i nawet biskup musiał wymięknąć. O co w tym wszystkim chodzi?
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!