TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 04:51
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 234

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 234

Nie wiem jak ty, ale ja zgodnie z sugestią naszych kochanych biskupów przez cały sierpień podjąłem pełną abstynencję od napojów alkoholowych. Nie żebym jakoś szczególnie się raczył na co dzień, ale powiem ci, że jak byłem u moich staruszków i trochę im pomagałem na poletku, którego za żadne skarby nie chcą się pozbyć, to miałem wielką ochotę na takie chłodne piwko, ale wytrwałem - głos Maćka w słuchawce telefonicznej zabrzmiał wyjątkowo dumnie.

- I co, dzwonisz do mnie żeby się pochwalić? Ty wiesz, że takie wyrzeczenia to powinny być typu „niech nie wie lewica, co czyni prawica”, bo inaczej to już odebrałeś swoją nagrodę - Mateusz gasił poczucie dumy przyjaciela, chyba wyłącznie dlatego, aby odwieść jego uwagę od faktu, że on niestety takiego wyrzeczenia, choć ludzi zachęcał, sam nie podjął.

- No nie wiem, czy do końca masz rację, bo w wypadku sierpniowej abstynencji to chyba chodzi również o to, aby pokazać, że jest ona możliwa i dać przykład! - żachnął się Maciej. - Poza tym, nie dzwonię żeby się chwalić, ale pomyślałem sobie, że miałbyś ochotę na kieliszek jakiegoś dobrego czerwonego wina, na przykład Amarone, ale widzę, że ochoty nie masz, więc... - i tu Maciej zawiesił głos pozwalając przyjacielowi zareagować.

- No... ale chyba ja nie zasłużyłem, bo w tym roku z rozpędu gdzieś tam jakąś lampkę wina wypiłem - Mateusz zamiast skwapliwie namówić kolegę, by odwiedził go z butelką czerwonego, pokornie przyznał się do swojego niedopatrzenia, czy może bardziej straconej okazji, aby coś dobrego dla problemu zrobić.

- Aha! Tu cię boli - roześmiał się Maciej. - Wstydź się! No, ale myślę, że w przyszłym roku się poprawisz, a z butelką Amarone skoczę do Piotrka... Żartowałem! Piotrek spośród nas wybrał najlepszą cząstkę i jest całkowitym abstynentem, a nawet członkiem krucjaty. No dobra, będę za jakąś godzinkę i przenocuję u ciebie, tylko nie jak ostatnio, że nawet pościeli nie było i musiałem spać w śpiworze - odgrażał się Maciej.

- Normalnie nie mogę! Całe życie będziesz mi to wypominał, a przecież to nie moja wina, że nie mam gospodyni i akurat zrobiłem pranie, a ty przyjechałeś bez zapowiedzi - żachnął się tym razem Mateusz.

- A, to teraz u kolegi się trzeba wcześniej anonsować - Maciej z przekąsem przeciągnął ostatnie słowo. - Może coś mi umknęło? Czyżby kolega został jakimś kanonikiem albo prałatem i w związku z tym zmieniła się parafialna „etykieta”? Już nie można po przyjacielsku wpaść, tylko trzeba „anonsować wizytę”? Już się nie da czegoś wrzucić na ruszt, tylko „spożywa się posiłek wieczorny”? - w najlepsze nabijał się Maciej.

- Oczywiście, że nie zostałem żadnym kanonikiem i nic się nie zmieniło ciećwierzu jeden, tylko jak wpadasz bez uprzedzenia i zawsze możesz to robić, to może się zdarzyć, że pościel się suszy po praniu, a lodówka jest pusta. Niemniej zawsze jakoś zaradzimy. W każdym razie dzisiaj pościel jest gotowa, więc przyjeżdżaj z tym Amarone, bo trzeba je otworzyć przynajmniej 40 minut przed spożyciem, a nie mam zamiaru siedzieć do późna. Jutro rano wyjeżdżamy na dzień skupienia z ministrantami - powiedział Mateusz.

- Ty to umęczysz tych chłopaszków, ledwie się rok szkolny zaczął, a ty jakiś dzień skupienia - żartobliwie ganił go Maciej.
- No właśnie dlatego, że dopiero się rok zaczął i nie mają jeszcze za wiele nauki, mogę ich wyrwać na całą sobotę - tłumaczył się Mateusz. - Dobra! Pogadamy, jak przyjedziesz.

- No to „nara” - powiedział Maciej.

- Ty wiesz, że ja nie cierpię tego słowa „nara”? - zapytał go zniesmaczony Mateusz.

- Wiem. Wiem, jak bardzo ci „nie pasi” to słowo - odpowiedział ze śmiechem Maciej używając kolejnego słowa, którego Mateusz nie cierpiał, ale natychmiast później się wyłączył nie pozostawiając koledze szans na komentarz.

Mateusz miętoląc w ustach jakieś nieszczególnie przychylne słowa pod adresem przyjaciela poszedł na drugi koniec korytarza i wyciągnął z komody komplet czystej pościeli i zaniósł ją do pokoiku za kuchnią, który służył mu jako pokój gościnny dla tych, którzy zatrzymywali się na jeden wieczór. W przypadku gości, którzy zostawali na dłużej, albo rekolekcjonisty miał do dyspozycji całe mieszkanie w wikariatce, które pozostało wolne od czasu, kiedy Darek został przeniesiony. Co prawda, od paru miesięcy Mateusz był sondowany przez wikariusza biskupiego do spraw kapłańskich odnośnie potrzeby przydzielenia mu wikariusza i Mateusz niezmiennie odpowiadał, że daje sobie radę, ale ostatnio oprócz pytania o przydzielenie mu dodatkowego księdza, pojawiła się również sugestia, że być może będzie poproszony o pomoc w instytucjach centralnych. Nie zostało mu jednak powiedziane, o co chodzi, czy o kurię, czy o seminarium, czy może o Caritas, a on sam nie miał pojęcia, w czym mógłby być użyteczny. Jego włoskie studia z komunikacji społecznej, jak dotąd były zbyt wąską specjalnością, aby pracować na poziomie diecezjalnym, a teraz po tylu latach, to w ogóle sobie nie wyobrażał, o co mogło chodzić. W każdym razie nie był już tym młodym rozdygotanym emocjonalnie księdzem, którego takie „sondowanie” mogłoby pozbawić snu. Dzisiaj mógł spokojnie powiedzieć, że był gotowy na wszystko, a także na odwrotność wszystkiego. Póki co tematu konkretnego nie było, więc i głowy sobie nie bandażował, przed jej rozbiciem. No i mieszkanie wikariusza ciągle służyło jako mieszkanie gościnne. Ale Macieja „położy” w pokoiku przy kuchni, co mu zawsze bardziej odpowiadało, ze względu na bliskość... lodówki. Mateusz zawsze się z niego śmiał, bo nawet podczas ich skromnych upichconych na szybko kolacji Maciej zawsze jadł mało, podkreślał, że musi dbać o siebie, uważać, a potem w nocy minimum dwa razy pojawiał się w kuchni przy lodówce. 

Przybycie do Strzywąża zajęło Maciejowi nieco więcej czasu niż zwykle, ale około dwudziestej rozległo się pukanie.

- Co ty przyjechałeś rowerem? - zapytał Mateusz otwierając drzwi.

- No jeszcze na łeb nie upadłem - odpowiedział Maciej wymieniając niedźwiedzia z kolegą. - Masz, otwórz, przelej, zdekantuj, czy jak tam to się mówi, żeby było szybko gotowe i dotlenione - dodał z uśmiechem wciskając Mateuszowi butelkę wina.

- A tak poważnie mówiąc, to co tak długo? - zapytał Mateusz przelewając wino z butelki do dekantera.

- Aha! - Maciek cmoknął ze zrozumieniem - czyli to jest ten dekanter, wygląda jak flakon napęczniały od dołu... Wyjechałem trochę później, bo się zamyśliłem.
- Nad czym? - Mateusz nie patrzył na kolegę i niejako automatycznie zadał pytanie w sposób, który wydawał się nie domagać odpowiedzi. Tymczasem Maciej jakby zupełnie tego nie zauważył i też wpatrzony w czerwony płyn schodzący po szklanych ścianach pojemnika zaczął z przejęciem tłumaczyć przyczynę swego zamyślenia.

- Wiesz, jak mi powiedziałeś o tym wyjeździe z ministrantami, to tak mi trochę poszło po ambicji, bo ja za wiele czasu chłopakom nie poświęcam.
- Ja też, niestety - wtrącił Mateusz i w tym momencie jakoś mocniej doszedł mu do świadomości oczywisty przecież fakt, że jakby miał wikariusza, to ten pewnie by mógł więcej czasu poświęcić ministrantom i choćby scholce.

- No tak, a potem się dziwimy, że nie ma powołań - Maciej poskrobał się po głowie, a był to u niego jasny sygnał, że skończyły się żarty i kpiny, a rozmowa wchodzi na poważne tory.

- A ja słyszałem, że na pierwszy rok zgłosiło się całkiem sporo chłopaków - powiedział Mateusz.

- No tak, ale z mojej parafii żaden. A z twojej?

- Z mojej też nie.

- I cię to nie martwi? - spytał Maciej i zanim Mateusz zdążył coś wyartykułować, mówił dalej. - Czytałem gdzieś na blogu, że jest w Polsce taka parafia, gdzie od 250 lat nie było żadnego powołania. Ani jednego, wyobrażasz sobie? I nie jest to jakaś parafia dziwna, jest to normalna parafia, gdzie wielu pobożnych ludzi regularnie uczestniczy w niedzielnej Mszy, jest tam nawet klasztor sióstr zakonnych. I tyle tylko, że w tej parafii od 250 lat nikt nie zdecydował się zostać księdzem.

- Może tam się coś dziwnego wydarzyło? - dociekał Mateusz.

- No właśnie, coś takiego miało miejsce. Podobno na początku XX wieku proboszczem był tam bardzo pobożny i pełen pomysłów ksiądz, ale z jakichś przyczyn ludzie go nie zaakceptowali, a wręcz odrzucili. I ponoć umarł tam w odrzuceniu i samotności, bo do końca wytrwał, że tak powiem, na posterunku. A w chwili śmierci musiało mu być tak ciężko, że wypowiedział coś w rodzaju przekleństwa: „żeby z tej parafii przez sto lat nie było żadnego księdza”. I podobno już dziewięćdziesiąt lat minęło i powołań nie ma. Mimo, że bardzo mocno się tam o powołania modlą - zakończył Maciej i zapadło milczenie.

- Trochę słabo, że tak przeklął swoją parafię w chwili śmierci, ale z drugiej strony, do czego musiał być doprowadzony. No i przed nim też długo nie było, więc to może nawet nie jest kwestią jego słów - powiedział w końcu Mateusz.

- No tak, ale powiem ci, że ta historia mocno dała mi do myślenia. U mnie też już dawno nie ma powołań, bardzo dawno. Modlimy się, ale chyba coś jest nie tak z rozeznawaniem i z pielęgnowaniem. Albo mamy jakiś taki zbiorowy grzech na sumieniu wobec jakiegoś księdza z przeszłości? Powiem ci, że jak czasami dojdzie do mnie z całą ostrością, jak Pan Bóg o nas księży się troszczy i jak chroni naszej godności, to jak sobie pomyślę, jak ja sam w sobie czasem jej nie szanuję, to mnie ciarki przechodzą. 

Jeremiasz Uwiedziony


Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!