TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 16 Kwietnia 2024, 23:58
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część XCVI

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część XCVI

Mateusz wszedł do pokoju przygotowanego dla niego przez księży jezuitów i zdziwił się, że nawet miał swoją łazienkę. Ale taki przywilej należał się tylko rekolekcjoniście, jak się okazało, bo zanim dotarł do siebie, na korytarzu dogonił go pan Zarzycki, radny - wyjadacz, co to go prosił o „mleczko, bo dla nich na pokarm stały za wcześnie” i pytał, czy nie dałoby się „oczywiście za dopłatą” dostać pokoju z łazienką, bo w przeciwnym wypadku będzie musiał korzystać ze wspólnej, a wolałby tego uniknąć. Mateusz odesłał go do jezuitów, choć był niemal pewien, że nic z tego nie będzie, co mu zresztą powiedział. Ale pan Zarzycki był przekonany, że „na pewno coś się uda załatwić”. 

„Kto wie, ile rzeczy ten pan w swoim życiu «pozałatwiał» pod różnymi rządami?” - pomyślał Mateusz odkładając wiklinowy koszyk z telefonami komórkowymi polityków na stolik pod oknem, jak najdalej od łóżka, bo być może któryś z aparatów nie został wyłączony. Już miał się skierować do łazienki, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi.

- Proszę! - powiedział Mateusz spodziewając się rozczarowanego radnego Zarzyckiego, ale zza drzwi wychyliła się głowa pana Adama Gieronia, pomysłodawcy tych rekolekcji, którego również zdążył poznać na spotkaniu w Ratuszu.

- Proszę księdza, wiem, że była umowa, ale mam pilną potrzebę rozmowy – wyjaśnił postawny radny z przepraszającą miną.

- Ale panie Adamie, naprawdę nie można wytrzymać nawet jednego wieczoru bez telefonu? - zapytał Mateusz święcie przekonany, że chodzi mu o wykonanie rozmowy telefonicznej.

- Nie, nie, proszę księdza, ja nie chcę nigdzie dzwonić. Ja mam potrzebę rozmowy z księdzem – odpowiedział Gieroń.

- Ach, ze mną, ależ oczywiście, nie było żadnej umowy o zakazie rozmowy z rekolekcjonistą – uśmiechnął się Mateusz.

- No tak, ale była ta sugestia na kartkach z programem, żeby zachować milczenie, więc nie wiedziałem... - tłumaczył się nieśmiało polityk.

- Proszę pana, podczas rekolekcji z kapłanem można porozmawiać zawsze, o ile akurat nie jest przy ołtarzu, oczywiście. Ale widzę, że pan jakoś tak mocno zdyscyplinowany w stosunku do tego, co się panu na kartce napisze – zażartował Mateusz. - A korzystając z okazji, proszę mi powiedzieć, jeśli pan może, czy rzeczywiście dostajecie instrukcje, czy esemesy od waszych władz, czy rzeczników, na temat stanowisk, jakie macie zajmować w konkretnych sprawach? Proszę siadać – Mateusz podsunął panu Gieroniowi krzesło i sam usiadł naprzeciwko. 

- Księże, ja jestem w polityce pierwszą kadencję i to tylko na poziomie lokalnym, więc trudno mi powiedzieć, jak to wygląda w przypadku polityków, którzy na co dzień mają do czynienia z prasą. My mamy pewne ogólne wytyczne i, szczerze mówiąc, i tych wystarczy aby skomplikować człowiekowi życie. Nie wyobrażam sobie, aby codziennie dostawać jakieś wytyczne, zwłaszcza jeśli miałyby się zmieniać diametralnie – odpowiedział radny.

- Dziękuję panu za to wyjaśnienie. A teraz słucham, o czym chciałby pan porozmawiać – zachęcił Mateusz.

- Hm, księże dużo rzeczy byłoby do podzielenia się, tak na poziomie życia osobistego jak i społecznego, że tak powiem. Zauważył ksiądz, że mówię jak... polityk? - zapytał nagle pan Gieroń.

- No, w sumie nawet jeśli to dopiero pierwsza kadencja, to jednak jest pan politykiem – próbował uspokoić go Mateusz.

- Księże, to jest właśnie jedna z tych rzeczy, o których chcę porozmawiać. Bo ja siebie coraz mniej lubię... Gdy słyszę siebie samego, jak mówię do księdza o moim życiu w wymiarze osobistym i społecznym to normalnie śmiać mi się chce z samego siebie, bo kiedyś bym powiedział „w domu i w robocie”. A teraz to są poziomy! – drwił sam z siebie pan Gieroń. - A to jedna z mniej istotnych rzeczy, które mnie we mnie denerwują. No bo przecież cała ta historia z tymi „ustawionymi” przetargami, to mi śmierdziała na odległość! Ale ponieważ nie znałem szczegółów, nie brałem udziału w żadnych negocjacjach, więc po prostu cicho siedziałem. Ale śmierdziało na odległość!

- A czemu pan cicho siedział? - zapytał Mateusz.

- Nie wiem. Ale powiem księdzu tak. Kiedy się wchodzi w politykę, nawet na tak niskim szczeblu jak u nas, to się wchodzi w pewną strukturę, nie chcę mówić w układ, ale w pewne powiązania i zależności, które istnieją od lat. I od pierwszego posiedzenia rady, na które idziesz i myślisz, że będzie nas tam kilkadziesiąt osób z podobnymi możliwościami, przekonujesz się, że jesteś zielony, że nie masz żadnych kontaktów i w pojedynkę nic nie załatwisz. Nic z tego, co szczerze obiecywałeś swoim wyborcom nie załatwisz. A jeśli twoje ugrupowanie jest w mniejszości, w opozycji, to już w ogóle nie ma o czym mówić.

- No właśnie, co wtedy, jaki ma sens bycie w takiej radzie, w takim układzie, w którym nie ma pan żadnych szans na zrealizowanie swoich zobowiązań wobec wyborców? - zapytał Mateusz.

- Wie ksiądz, na początku się myśli, że przecież nawet ludziom wybranym z innych list też musi zależeć na dobru tego miasta. Moi i ich wyborcy mogą się różnić wyznawanymi wartościami, ale przecież my tu nie stanowimy prawa, etyki, tylko próbujemy gospodarzyć miastem, a chyba wszystkim zależy, na, no nie wiem, szkołach, przedszkolach, żeby dziur nie było w ulicach... Więc myślisz sobie, jestem sam, jestem zielony, nie mam ,,pleców”, ale razem z innymi coś dobrego zrobimy. I czasami oni wręcz cię w tym utwierdzają, przechodzimy na ty, zaczynamy coś radzić, planować...

- Czyli można coś zrobić razem dla społeczności, pomimo politycznych różnic?

- Ciągle mam nadzieję, że można, ale zanim jeszcze coś się zrobi... Proszę księdza, po paru tygodniach pojechaliśmy z kilkoma radnymi z partii rządzącej do województwa, coś załatwić. I jak zobaczyłem, jak tam jeden człowiek wykręca numer, nie wiem do kogo, i mówi: „jak nie rzucicie iluś tam milionów tam i tam to wam nogi z tyłka powyrywam” odkłada słuchawkę i mówi do nas: „załatwione”, to nie powiem, ale zaczynasz rozumieć, co to znaczy mieć władzę. I zaczynasz myśleć, że też byś tak chciał. A jeszcze koledzy radni mówią: „Widziałeś? Tak się sprawy załatwia!”. I potem wracamy do siebie, no i są te przetargi i niby nikt nic nie mówi, nikt nikogo nie namawia, ale wiadomo, że te miliony z góry przyjdą, jak się przetargi „właściwie” ułożą. A ponieważ osobiście żadnych przekrętów nie widziałem, a z drugiej strony chcę, żeby te miliony z góry przyszły, no to siedzę cicho... I to jest właśnie proszę księdza największy problem. Bo wygląda na to, że bez takich kompromisów to się nie da. 

- Czyli mówi pan, że żeby cokolwiek mógł zrobić coś dobrego, trzeba najpierw udawać, że się nie widzi tego, czego się nie powinno widzieć – skwitował Mateusz i autentycznie żal mu się zrobiło tego radnego, bo widział, że jego dylematy nie są wcale udawane.

- Powtarzam księże, jestem w tym dopiero od nieco ponad roku, ale tak mi to wygląda. I naprawdę widzę, nawet po sobie, jak pociągająca jest władza. Jak to łatwo jest wyobrazić sobie siebie samego w tym pokoju w województwie i przez telefon rozdysponowywać miliony i patrzeć na zachwycone gęby leszczów z prowincji. Widzę, jak to działa na moich kolegów. A przede wszystkim widzę, że jak my, że tak powiem, nie „załatwimy czegoś” dla tych z województwa, regionu, to z budżetu nie dostaniemy nic ponad grosze, które muszą nam dać, a których nie starcza na bieżące sprawy, a co tu dopiero mówić o inwestycjach. I koło się zamyka. Co mam zrobić? Zrezygnować? Rzucić to w jasną cholerę? Czy starać się „ugrać” jak najwięcej dla mojego miasta, nie patrząc, czy jest to do końca uczciwe? Proszę mi powiedzieć, co ksiądz zrobiłyby na moim miejscu. I proszę pamiętać, że dwa lata temu jeden radny opowiedział dziennikarzowi o jakichś przekrętach, radnego już nie ma, komisje nic nie wykryły, a przez dwa lata województwo omijało nas jak trędowatych: żadnych inwestycji, żadnych pieniędzy. Co mi ksiądz radzi?

- Muszę panu powiedzieć, że przede wszystkim, to dziękuję Panu Bogu, że prawo kanoniczne wprowadza takie wewnętrzne ograniczenie, że my księża nie możemy korzystać z biernego prawa wyborczego, nie możemy kandydować, Bogu niech będą dzięki - odpowiedział z uśmiechem Mateusz. - Ale co ja mam panu doradzić?

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!