TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 10:05
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) część XCIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) część XCIII

Święta pokazały po raz kolejny, że w przypadku Księdza Proboszcza sprawdza się nieprawdziwa jeśli chodzi o wino (a przynajmniej źle zrozumiana) zasada, że „im starsze tym lepsze”. Choć wszyscy koledzy się dziwili, Mateusz nie miałby nic przeciwko pracy z Księdzem Proboszczem przez kolejne lata, jeśli byłaby taka konieczność. Naprawdę współpraca przebiegała bez najmniejszych wstrząsów: starszy kapłan był autorytetem i punktem odniesienia, cieszył się wielkim szacunkiem wszystkich parafian, młodszy mógł realizować wszelkie pomysły, a nawet cieszyć się większą ilością czasu wolnego (gwoli prawdy zawsze były to skrawki czasu) niż w poprzednich latach, kiedy Proboszcz był o wiele bardziej sprawny. Jednak to, co się wydarzyło bodajże drugiego dnia stycznia było wielkim zaskoczeniem nawet dla Mateusza. Do Proboszcza przyszli czterej panowie z Rady Parafialnej i byli to najbardziej zaufani ludzie, od kilkunastu lat zaangażowani w życie parafii. Niektórych z nich Ksiądz Proboszcz znał jeszcze ze swojej pierwszej placówki. W poprzednich latach Mateusz miał nieszczęście nieco posprzeczać się z „patriarchami”, jak ich nazywali inni członkowie Rady, i kilka razy zdarzyło się nawet, że potrafili oni ugrać z Proboszczem pewne sprawy przeciwko Mateuszowi. Ale to były dawne czasy. W każdym razie jeden z „patriarchów” był na Święta u wnuczki w Dublinie i zobaczył jak tam zbiera się tacę w kościele, spodobało mu się to i z pozostałymi kolegami udali się z propozycją do Proboszcza.

- Niech sobie Ksiądz Proboszcz wyobrazi, że tak jak u nas, gdzie mamy cztery przejścia pomiędzy rzędami ławek, wychodzi ośmiu mężczyzn z koszyczkami, ukłon przed ołtarzem i ruszają po ofiary. Księże! W minutę, dwie cały kościół jest obsłużony, pod chórem układają wszystkie koszyczki jeden na drugim, i jeden z nich, w procesji z darami, niesie ofiary do ołtarza – zakończył z błyskiem w oku pan Stanisław.

- Wie ksiądz, skończy się to brzęczenie monet przez pół Mszy i to „Bóg zapłać, Bóg zapłać” aż do ,,Baranku Boży” – dopowiedział pan Marian.

- Ja już nawet widziałem takie koszyczki w Castoramie, co się tak fajnie jeden na drugi nakładają, bo te nasze stare to już nic nie warte – wtrącił pan Józef.

- A ja chętnie te koszyczki, Księże Proboszczu, dla parafii ufunduję – dorzucił pan Jarek, właściciel firmy Jarex.

- Widzę żeście panowie już prawie zdecydowali... - powiedział Proboszcz z uśmiechem.

- Ależ absolutnie nie, Księże Proboszczu, to tylko taka nasza propozycja, jako świeccy troszczymy się...

- Oczywiście, oczywiście – przerwał panu Józefowi Ksiądz Proboszcz. - Ale powiem wam, że mi się ta propozycja podoba, bo po pierwsze, rzeczywiście nie będzie się ludzi rozpraszać podczas Modlitwy Eucharystycznej, a po drugie, przestaniecie się kłócić, kto idzie z tacą, bo koszyków starczy dla wszystkich – uśmiechnął się Proboszcz widząc nieco spurpurowiałe oblicza swoich „patriarchów”.

- Jeszcze tylko zaczekajcie, zapytamy księdza Mateusza, co on na to – powiedział Ksiądz Proboszcz, a oczy wszystkich radnych spoczęły na nim pełne zdziwienia.

- Żartuje Ksiądz? – spytał pan Marian.

- Chyba nie musi Ksiądz Proboszcz wikarego o zgodę pytać – dorzucił pan Józef z grymasem niedowierzania na twarzy.

- Nie muszę, ale chcę, moi panowie, bo my tu pracujemy zespołowo - odpowiedział Proboszcz i już dzwonił po Mateusza, który zaraz zbiegł na dół.

- O widzę, że całe nasze starszeństwo się zgromadziło, witam panów – powiedział Mateusz ściskając dłoń każdego z mężczyzn. - O co chodzi Księże Proboszczu?  

Kiedy Proboszcz przedstawił całą sprawę Mateusz oczywiście okazał się zwolennikiem nowej inicjatywy, choć i on był nieco zdziwiony tą konsultacją.

- Dobre! Który z panów to wymyślił? - spytał.

- My wszyscy razem – skromnie odparł pan Stanisław, choć nie mógł się powstrzymać z dopowiedzeniem, że to on „przywiózł” ten pomysł z Irlandii. O całym przebiegu rozmowy Mateusz dowiedział się później od pana Jarka i ten fakt jeszcze bardziej utwierdził go w przekonaniu, że z Proboszczem to teraz nawet „konie kraść”.

Ale była też i druga strona medalu. Siły nie zawsze dopisywały Księdzu Proboszczowi i dzisiaj był tego kolejny przykład. Kiedy o 20.30 Mateusz skończył swoje kolędowanie na ul. Koszykowej, przed bramą czekał na niego ministrant, który chodził z Księdzem Proboszczem.

- Księże Mateuszu, Ksiądz Proboszcz poczuł się trochę słabo i odwieźli go do domu, a ja tu czekam na księdza. Mam dla księdza dziesięć numerów, do których Proboszcz nie zdążył i prosił, żeby ksiądz podjechał na Wróblewskiego – powiedział ministrant wręczając Mateuszowi dużą zaklejoną kopertę z kartami rodzin.

- Coś poważnego z Księdzem Proboszczem? - zapytał.

- Nie, nie, powiedział, żeby się ksiądz nie martwił – odpowiedział chłopak.

- No to idziemy dalej - jęknął Mateusz do swoich ministrantów. - Mam nadzieję, że do dziesiątej skończymy, a potem odwiozę was do domów. Nie będzie za późno?

- A gdzie tam księże, nie ma sprawy, my się dopiero rozkręcamy – powiedział jeden z chłopców i ruszyli w kierunku samochodu.

Rzeczywiście, prawie im się udało. Kilka minut po dziesiątej Mateusz porozwoził ministrantów i kiedy o 22.30 dotarł do siebie był naprawdę zmęczony: sześć godzin w szkole, pogrzeb i sześć godzin na kolędzie. Nawet przez chwilę zastanawiał się, czy nie pominąć wieczornego prysznica i nie rzucić się do łóżka. 

„Ale przecież jeszcze brewiarz” - pomyślał, więc najpierw dokonał wieczornej toalety, a potem już w szlafroku usiadł w fotelu z brewiarzem. Nie pamiętał, czy doszedł do kantyku Symeona, bo zasnął i obudził go dzwonek telefonu stacjonarnego. Otworzył oczy i poczuł przechodzący po plecach dreszcz chłodu. W wilgotnym szlafroku przespał, jak się okazało, dwie godziny, bo była prawie pierwsza. Mateusz wstał i podszedł do stolika z telefonem.

- Słucham, ksiądz Mateusz – powiedział do słuchawki.

- Proszę księdza, przepraszamy za godzinę, ale ojciec nam umiera, może ksiądz przyjechać?

- Proszę mi powiedzieć nazwisko i ulicę – powiedział Mateusz, chociaż aż go korciło, żeby zapytać, czy chory jeszcze żyje, bo przez całe swoje kapłaństwo był u chorego w nocy może z pięć razy i zawsze „chory” był martwy od dobrej godziny, kiedy przyjeżdżał, ale w porę ugryzł się w język.

- Kalinowscy na ul. Wróblewskiego 14 – padła odpowiedź.

- A nie było u was dzisiaj kolędy? - zapytał jeszcze Mateusz.

- Kolęda? Myśmy nic nie wiedzieli – odpowiedział nieco skonfundowany męski głos.

- Będę za pięć minut – odpowiedział Mateusz i odłożył słuchawkę.

Kiedy jechał samochodem, starał się myśleć o spoczywającym w bursie Jezusie, żeby durne myśli nie nastawiły go negatywnie do chorego i jego rodziny. Kiedy wszedł do mieszkania, a właściwie domu chorego, mężczyzna, który otworzył mu drzwi, a wcześniej do niego dzwonił, natychmiast wyszedł z pokoju zostawiając go samego z chorym. Mateusz nawet nie wiedział, czy chory jest przytomny, a światło było bardzo słabe. Nie pierwszy raz Mateusz widział takie rzeczy: cała chałupa, ba! willa, ładnie oświetlona, a u chorego ojca czy babci, jakaś stara żarówka czterdziestka, albo i mniej.

- Księże proszę tutaj usiąść, blisko mnie - powiedział słabym głosem mężczyzna. 

- Jak się pan czuje? - zapytał Mateusz siadając obok, nieco zdziwiony, bo stan mężczyzny nie wyglądał na tragiczny.

- Wie ksiądz co? Szczerze mówiąc nie umieram – powiedział i zamilkł. Mateusz nie wiedział, co powiedzieć, a bał się, że jak już się odezwie, to nie ukryje rozczarowania, że się go wzywa po nocy w sytuacji takiej jak ta.

- Pewnie się ksiądz zdenerwuje, że bez potrzeby wezwałem. Ale powiem księdzu dlaczego. Widział ksiądz ten tam, to mój syn. Chyba już w nic nie wierzy, a Kościoła nienawidzi. Czyta różne bzdury i mnie tu podrzuca codziennie coś złego na Kościół i na księży. Nie czytam tego generalnie, ale czasami... I wie ksiądz co? Zasiał we mnie to ziarenko niepewności. Mówił, że po kopertę to ksiądz na pewno przyjdzie, a „jak będziesz umierał to ja tu będę przy tobie, a ksiądz na pewno nie!”. No i dzisiaj księdza po kolędzie nie wpuścił, Proboszcz chyba chodził. I ja dlatego powiedziałem, że się kończę i dzwoń po księdza. Żeby mu udowodnić. Po pierwsze będę miał kolędę, a po drugie niech się głupek przekona! On nie wierzył jeszcze wtedy, jak ksiądz powiedział, że będzie za pięć minut! Głupek!

 

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!