Jasna i ta druga strona księzy(ca) część LXXX
- Proszę księdza, chciałabym porozmawiać – powiedziała cicho Marzena. Mateusz przyjrzał się jej i wyczytał jakiś smutek w jej oczach. Pomyślał, że może lepiej zakończyć najpierw dyżur w parafialnej kancelarii, a potem z nią porozmawiać.
- Marzenko, jeżeli możesz poczekać dziesięć minut, to ja przyjmę jeszcze te dwie panie, które czekają w kolejce, a potem mam tyle czasu, ile tylko zapragniesz. Co ty na to? – zapytał.
- Świetnie – odpowiedziała bez entuzjazmu. – To wejdę jeszcze do kościoła a potem zapukam do księdza, dobrze?
- Oczywiście. Wiesz co? Pomódl się też za pewne małżeństwo, bo sypie im się wszystko – poprosił Mateusz mając świeżo w pamięci rozmowę z małżonkami, którzy przyszli prosić go o pomoc w stwierdzeniu nieważności małżeństwa. Aż go ciarki przechodziły na myśl, z jakim chłodem mówili o swoim małżeństwie w totalnym rozkładzie już po dwóch latach. No ale wyglądało na to, że Pan Bóg tam nie mieszkał, natomiast jedna z mam, czyli teściowa, aż za bardzo mieszkała i mieszała.
- Proszę, szczęść Boże, słucham panią – powiedział Mateusz do kobiety po sześćdziesiątce, która weszła do kancelarii.
- Czy ksiądz prosił o modlitwę za małżeństwo mojego syna? – zapytała kobieta marszcząc brwi.
- Pani syna? – zdziwił się Mateusz. – Nie mam pojęcia, droga pani, ale często proszę różnych ludzi aby modlili się za innych, akurat dzisiaj miałem taką parę i uważam, że trzeba się za nich dużo modlić – wyjaśnił.
- Jeśli chodzi o Norberta i Gracjanę, to to jest właśnie mój syn i jego żona – odpowiedziała kobieta patrząc na Mateusza, który jakoś tak się skurczył pod tym wzrokiem, bo rzeczywiście właśnie tę parę miał na myśli. – I proszę, niech ksiądz nic nie wymyśla i nic nie rozgłasza!
- Ależ ja nic nie rozgłaszam, proszę pani. Przeciaż nie podałem imion, tylko prosiłem o modlitwę za pewne małżeństwo…
- Tutaj już się nie ma co modlić, tylko trzeba jak najszybciej załatwić to unieważnienie – zawyrokowała kobieta, a Mateusz z trudem uspokoił swoje nerwy.
- Proszę pani, zawsze trzeba się modlić. Przyznam się, że dziwi mnie, że pani jako mama nie widzi potrzeby modlitwy za małżeństwo swojego syna – powiedział Mateusz przypominając sobie własną mamę i jej usta, które bezgłośnie recytowały kolejne Zdrowaśki.
- Modliłam się z całego serca, aby mój syn nie żenił się z tą kobietą i Bóg mnie nie wysłuchał, a widzi ksiądz jak to się skończylo. Wyszło na moje, tego ślubu miało nie być! W każdym razie: nie wiem co ksiądz ma zamiar zrobić z tym fantem, oprócz tego, że ksiądz prosi obcych ludzi o modlitwę – powiedziała kobieta z akcentem na obcych, – ale ja przyszłam powiedzieć, że znalazłam adwokata, który się wszystkim zajmie i sam przygotuje wniosek do Trybunału kanonicznego. Więc ksiądz właściwie ma to z głowy – powiedziała kobieta niemal z radością, jakby oznajmiała Mateuszowi, że zdejmuje z niego jakiś straszny ciężar.
- Cóż, to my się będziemy po prostu dalej modlić – odpowiedział i było mu smutno: to była matka. Pani wyszła bez słowa ustępując miejsca ostatniej petentce.
***
Marzena weszła do pokoju i usiadła na fotelu składając ręce na kolanach.
- Słucham Marzenko, co cię do mnie sprowadza – zachęcił Mateusz stawiając przed nią pudełko z ciastkami. Marzena sięgnęła po ciastko, ale cofnęła rękę, jakby sobie przypomniała, że nie wolno jej jeść słodyczy.
- Czyżby jakaś dieta? – zapytał z uśmiechem Mateusz.
- Nie, tak tylko muszę uważać, a poza tym nie mam za bardzo apetytu – odpowiedziała. – Księże Mateuszu, zastanawiam się, czy pójść na pielgrzymkę, bo mam... bo mam... jakby pretensje do Pana Boga. Ale niesłuszne – zapewniła szybko.
- No do mnie to musisz jak do krowy, bo inaczej nie zrozumiem – powiedział Mateusz. – O co masz do Niego pretensje?
- Wie ksiądz, że się spotykałam z jednym chłopakiem? – zapytała Marzena.
- Nie, nic nie wiedziałem, ani też cię nigdy z nikim nie widziałem – odpowiedział zaskoczony Mateusz.
- No właśnie, bo on chodzi do tego samego ogólniaka co ja, ale mieszka w innej parafii, dojeżdża – wyjaśniła.
- Popatrz, popatrz, nie miałem pojęcia, że masz chłopaka! – uśmiechnął się szczerze Mateusz, bo Marzena była dobrą i mądrą dziewczyną i w sumie dziwił się, że żaden chłopak się na niej nie poznał.
- Właściwie to on nigdy nie był moim chłopakiem, a już tym bardziej nie jest nim teraz, bo postanowił pójść do seminarium – wyrzuciła z siebie dziewczyna i dopiero teraz Mateusz zrozumiał, co ją trapi. Zdał sobie sprawę, że to już trzecia osoba w ostatnim czasie, która mówi mu o chłopaku, który coś zostawia i idzie do seminarium. Najpierw kolega ksiądz stracił organistę, który stwierdził, że służyć Bogu muzyką to za mało, a inny proboszcz stracił kucharza, który zapragnął przygotowywać strawę duchową. Ale w tamtych przypadkach koledzy cieszyli się z tych powołań, z Marzenką było chyba inaczej.
- Nie rozumiem Marzenko. To on był twoim chłopakiem czy nie? – zapytał.
- Nie. Nie. Właśnie dlatego mówię, że mam pretensje do Pana Boga niesłusznie. Bo Rafał nigdy nie był moim chłopakiem – mówiła coraz głośniej, jakby samą siebie chciała przekonać – nigdy z jego ust nie padła żadna deklaracja, nigdy nie zachował się dwuznacznie. Nawet mnie nigdy nie pocałował inaczej niż tylko w policzek, jak każdą inną przyjaciółkę.
- Aha, czyli po prostu jest takim dobrym przyjacielem – podpowiadał Mateusz.
- Tak, ale proszę księdza, on jest taki DOBRY, taki opiekuńczy i taki... SZARMANCKI. Ile razy mnie odprowadzał do domu... Jak coś mi nie wychodziło, miałam doła, dzwoniłam do niego to wszystko zostawiał i przyjeżdżał. I zawsze taki uśmiechnięty, po prostu takie słonko! Jestem przekonana, że on będzie świetnym księdzem... Tylko jak sobie pomyślę, że teraz będzie w tym seminarium, to już nie będzie mógł przyjechać jak będę miała doła... - mówiła Marzena przez łzy. – Ale cieszę się, że kiedyś będzie księdzem i będzie dyspozycyjny dla wszystkich, jak zawsze był dla mnie, tylko... tylko... - dziewczyna szlochała coraz głośniej - Ja zawsze myślałam, że na księdza to idą tacy, co by się zupełnie nie nadawali do bycia mężem czy ojcem, a Rafał by się wspaniale nadawał i na ojca i na męża – Marzena już nie patrzyła na Mateusza, tylko mówiła jak w transie. – No i chyba już ksiądz rozumie, że chociaż on nigdy mi nie dawał żadnej fałszywej nadziei, żadnych złudzeń, to ja gdzieś tam w skrytości serca byłam przekonana, że to tylko kwestia czasu, że skoro spędzamy razem tyle czasu, skoro zawsze mi pomaga, to może i on mnie kocha. Że na pewno mnie kocha! Tak jak ja jego... A tu nagle seminarium! – powiedziała i zamilkła.
- Nigdy wcześniej o tym nie wspominał? – zapytał Mateusz.
- Nie. To znaczy on bardzo dużo mówił o swoim księdzu, że świetnie pracuje, że taki z powołania, ale ja mu też dużo opowiadałam o księdzu... No właśnie... Myśmy dużo o księżach rozmawiali! – powiedziała Marzena, jakby zupełnie zaskoczona swoim odkryciem. – Ale nic nie mówił, że się wybiera do seminarium i on naprawdę byłby świetnym mężem!
- Myślisz, że Pan Bóg sobie wybiera takich niedorajdów, co nie są zdolni do założenia własnej rodziny? – zapytał Mateusz. Marzena spojrzała na niego, jakby go widziała pierwszy raz w życiu.
- W sumie, to ksiądz też by się nadawał na ojca – powiedziała i zaczęła znowu płakać. – Jaka ja jestem głupia!
- Nie Marzenko, nie jesteś głupia, po prostu zakochałaś się w chłopaku, który był dla ciebie dobry, był wolny i wierzyłaś, że narodzi się z tego głębokie uczucie. Miałaś do tego prawo. Ale chłopak był z tobą uczciwy. Wcale się nie dziwię, że takiego dobrego i uczciwego, gotowego do pomocy, Pan Bóg też sobie upodobał i powołał – powiedział Mateusz.
- Prosze księdza, ja też się nie dziwię. Wcale. Skoro ja się na nim poznałam, to Pan Bóg miał się nie poznać? Ja tylko się tak dziwnie czuję, jakbym z Bogiem rywalizowała. Jakby Rafał jakaś inną dziewczynę sobie wybrał, to nie wiem, czy bym to przeżyła, ale tu przecież nie chodzi o dziewczynę. I po prostu nie wiem, czy z tymi wszystkimi uczuciami mogę pójść na pielgrzymkę – powiedziała już spokojnym głosem Marzena.
- Ja myślę, że z tymi wszystkimi myślami ty POWINNAŚ pójść na pielgrzymkę – odpowiedział z uśmiechem Mateusz, myśląc o tych organistach, kucharzach, a nawet potencjalnych ojcach, jak podkreśliła Marzenka, których Pan Bóg sobie upatruje. Ten ma dopiero gust! Nawet takiego niedoszłego kierowcę tira ja on!
Jeremiasz Uwiedziony
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!