TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 10:45
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) ?część LXX

Jasna i ta druga strona księży(ca) ?część LXX

Że niezbadane są wyroki Boże i ścieżki Jego, zupełnie inne od ludzkich, Mateusz wiedział od dawna, niemniej za każdym razem, kiedy doświadczał tego na własnej skórze, zachwycał się jak dziecko. Tak było i tym razem. Pan Bóg znowu zabrał mu coś, co zbyt egoistycznie i posesywnie uważał za swoje, a potem oddał mu o wiele więcej i piękniej, niż to sobie mógł wyobrazić. Zawsze tak było, a jednak za każdym razem inaczej. Tym razem zaczęło się od Liturgii Wigilii Paschalnej, którą – jak mu się wydawało – świetnie przygotowali z organistą i młodzieżą w jego parafii, a tymczasem w ostatniej chwili musiał pojechać wspomóc starszego kapłana w pobliskiej wiosce. A tam liturgia była, delikatnie mówiąc, minimalistyczna. Ale tuż po niej natknął się na tego mężczyznę przywalonego jakimś bólem, któremu przypadła do gustu Mateuszowa homilia i z którym przegadał pół nocy siedząc pod drzewem, jak nie przymierzając Jezus z Nikodemem. I czuł się tak potrzebny. Pan Zbigniew cierpiał z powodu żony chorej na stwardnienie rozsiane w końcowym etapie, a jeszcze bardziej niż cierpienia małżonki, dobijał go fakt, że nie mógł spędzać z nią tyle czasu, ile by chciał, ponieważ ktoś musiał zarabiać na utrzymanie dzieci, z których jedno też dotknięte było rzadką chorobą. Cóż mógł mu powiedzieć Mateusz? Niewiele, ale słuchał go, zadawał pytania o szczegóły, o to, jak się poznali z żoną, o najpiękniejsze momenty z czasów kiedy była jeszcze zdrowa i pan Zbigniew opowiadał z błyszczącymi oczami. Kiedy właściwie opowiedział mu już wszystko, podzielił się najświeższym problemem. Jako zawodowy kierowca pan Zbigniew miał w najbliższy czwartek wyruszyć w pielgrzymkę autokarową z księdzem Kazimierzem na beatyfikację Jana Pawła II
do Rzymu. Choć żal było mu zostawić żonę na prawie siedem dni, to jednak to były spore pieniądze, które mógł zarobić i nie mógł z nich zrezygnować. 

- A poza tym, kto nie chciałby jechać na beatyfikację? – pytał retorycznie.

- Zgadzam się z panem, panie Zbigniewie, ja też bardzo bym chciał jechać na beatyfikację, ale niestety nie mogę. Mój Proboszcz ma badania komputerowe, na które czekał półtora roku i ktoś musi być w parafii – odpowiedział Mateusz, któremu na myśl, że nie będzie na beatyfikacji ukochanego Jana Pawła II aż łzy napłynęły do oczu i to nie po raz pierwszy. – Nawet pan sobie nie wyobraża, jak panu zazdroszczę, że pan tam będzie.

- Sęk w tym proszę księdza, że chyba jednak nie będę – odpowiedział zasępiony pan Zbigniew.

- Jak to pan nie będzie? – zdziwił się Mateusz.

- Kiedy nasz Proboszcz zasłabł i przewrócił się dzisiaj przed liturgią, to zaraz później ogłosił, że nie da rady pojechać do Rzymu, bo jak już ma umierać, to nie chce nikomu robić problemów gdzieś za granicą. I jak się ludzie zapytali, jaki ksiądz pojedzie za niego, to nie pozostawił złudzeń. Teraz już się żadnego księdza nie znajdzie. Że będzie tylko świecki pilot. I z miejsca z 15 osób się wypisało z listy. Bez księdza nie chcą jechać. Tak że cały wyjazd raczej się nie odbędzie. Mnie aż się nogi ugięły i dlatego tu siedziałem całą Mszę zamiast w kościele, bo teraz to już nawet na zastrzyki dla żony nie będzie – dokończył smutno Zbigniew.

Mateuszowi też się zrobiło przykro i rozmowa się zakończyła. Nie miał wówczas pojęcia, że poczciwy ksiądz Kazimierz znajdzie wyjście z sytuacji i to jakie wyjście! W Wielkanocny Poniedziałek pojawił się u Mateusza w parafii na rozmowę z Proboszczem.

- Wiem, że masz te badania i wikariusz musi być na miejscu. Ale pomyśl: na te pięć dni twojej nieobecności odwołam Msze u siebie. I tak byłyby ze dwie babki maksymalnie, bo reszta z tych, co chodzą codziennie do kościoła chce jechać na beatyfikację. A te dwie babcie zapakuję do samochodu i wezmę ze sobą do waszego kościoła – tłumaczył. – Ja odprawię Mszę, kiedy ty będziesz na badaniach, a twój wikariusz pojedzie z moją grupą na beatyfikację. Szkoda tych ludzi, co prawda tylko połowa jest z mojej parafii, a reszta trochę z łapanki, ale ja jeszcze nigdy nie zorganizowałem dla nich żadnej pielgrzymki za granicę, nie chcę ich rozczarować. Zgódź się! Co ci zależy? Ja ci te Msze odprawię, a twój wikary na pewno chętnie pojedzie – przekonywał ksiądz Kazimierz Proboszcza, a Mateusz mało nie wyskoczył ze skóry.

- Pojechałby ksiądz z ludźmi, których ksiądz zupełnie nie zna? – zapytał go Proboszcz z naciskiem na słowo „zupełnie“.

- Szczerze mówiąc, to przynajmniej jedną osobę znam – uśmiechnął się Mateusz – kierowcę, pana Zbigniewa, a to już dużo.

- No cóż Kaziu, przecież ci nie odmówię. Jak się nie boisz puścić swoich wiernych z moim wikariuszem to ja też się nie boję powierzyć ci mojego kościoła na tych kilka dni – zakończył z uśmiechem Proboszcz, a Mateusz w sercu wył z radości. Jak to sobie Pan Bóg znowu wykombinował. Kiedy już się pogodził, że nie ma żadnych szans na wyjazd na beatyfikację, oto co się dzieje! Czyż można się opierać woli Bożej, kiedy wydaje się, że zabiera a potem oddaje tysiąckrotnie więcej?

***

Rzeczywiście, grupa, której miał przewodzić duchowo składała się z osób absolutnie mu nieznanych, oczywiście poza panem Zbigniewem, który był tak wdzięczny Mateuszowi za „uratowanie“ beatyfikacyjnego wyjazdu, że zrobiłby dla niego wszystko i bardzo mu pomagał w prowadzeniu grupy. A niejednokrotnie trzeba było księdza wręcz bronić przed niektórymi osobami, o których powiedzieć, że były świętsze niż sam papież, nie oddawało w pełni ich pobożności. Mateuszowi dostało się między innymi za kilka słów komentarzy na temat wina czy kawy w kulturze włoskiej. Na szczęście pan Zbigniew natychmiast spacyfikował wojownicze prozelitki, tłumacząc, że jednak ksiądz może sam zdecydować o proporcjach duchowości i kultury w swoich wystąpieniach. Choć jedna z nich do końca nie rezygnowała z prób „wyegzorcyzmowania“ Mateusza. W grupie znalazło się też wielu wspaniałych pielgrzymów, którzy sprawili, że wspólne zmierzanie ku Rzymowi i sam pobyt w Wiecznym Mieście był cudowny. Mateusz poczuł się trochę jak zupełnie młody ksiądz, który rozpoczyna wielką przygodę pośród ludzi, których musi poznać i pokochać. I dać się pokochać. Był duch modlitwy i radości, zrodziły się nowe przyjaźnie, były twarze, z których nigdy nie znikał uśmiech. Niektórych rozmów podczas nocnego czuwania nigdy nie zapomni, tyle w nich było otwartości i zaufania. Ale Mszę Świętą beatyfikacyjną przeżywał w samotności, choć w sektorze pełnym kapłanów z całego świata. Tak, miał to szczęście, aby po raz kolejny, być w centrum historii. I to wtedy, kiedy stracił jakąkolwiek nadzieję, że będzie tam obecny.

***

Przymknął na chwilę oczy i znowu widział w wyobraźni ten moment, najbardziej wzruszające doznanie religijne i mistyczne w jego dotychczasowym życiu, kiedy kilka lat wcześniej, stał tu na Placu Świętego Piotra w Rzymie, podczas pogrzebu Jana Pawła II, i wiatr, a może Wiatr, z trzaskiem zamknął Księgę Pisma Świętego rozłożoną na skromnej trumnie Papieża – Polaka. Kiedy otworzył oczy zobaczył odsłaniający się portret beatyfikacyjny Jana Pawła II i łzy popłynęły mu strumieniem, jakby wszystko się w nim rozpuściło. Obraz nieżyjącej już mamy, która owego niezapomnianego październikowego dnia 1978 roku wpadła do domu bez tchu, tak się spieszyła, bijąc się w piersi i krzycząc: „Polak papieżem! Polak papieżem!“ Potem wyświetlały się przed nim niczym w kalejdoskopie wyjazdy na kolejne spotkania z Janem Pawłem II
podczas jego pielgrzymek do Polski, na które sam nie wiedział, czy jeździł bardziej dla Papieża, czy dla dziewczyn, w których się podkochiwał. A potem ten Papież go uwiódł naprawdę! Słowa, które wszyscy znają: „Nie lękajcie się otworzyć drzwi Chrystusowi“ dla Mateusza miały wymiar specjalny. Bał się powołania! Bał się przyznać, że Jezus dobija się do jego serca. Bał się kapłaństwa. I ten Papież mówił, jakby tylko do niego: „Nie lękaj się otworzyć drzwi Chrystusowi!“ Mateusz mu uwierzył i dlatego dzisiaj stał i patrzył na ten olbrzymi napis na kolumnadzie Berniniego „Spalancate le porte a Cristo“, czyli „Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi“, patrzył na obraz Jana Pawła II, na ten uśmiech i płakał. I chciał krzyczeć: „Patrzcie na mnie! Ja otworzyłem i jestem szczęśliwy!“

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!