Jasna i ta druga strona księżyca część LXIV
Wszystko przebiegło tak, jak Mateusz myślał. Kolega, który miał problem z rozpoczęciem kolędy od rodziny śpieszącej się, by odwieźć córkę na zabieg chemioterapii, ale mieszkała na drugim końcu ulicy, nie miał najmniejszych problemów z wybraniem się w odwiedziny do dziewczyny leżącej w szpitalu w Poznaniu. Wręcz bardzo się ucieszył, kiedy Mateusz zadzwonił do niego z propozycją takiej wyjazdowej kolędy.
- Dzięki serdeczne Mateusz, że wpadłeś na ten pomysł. Nawet sobie nie wyobrażasz jak podle się czułem po tym, jak im odmówiłem. Wiesz, naprawdę byłem święcie przekonany, że zdążę przed ich wyjazdem, to po pierwsze. A po drugie, to muszę ci powiedzieć, że byłem faktycznie wkurzony, oczywiście nie na nich. Ale najpierw dyrektorka przetrzymała mnie w szkole, znasz naszą dyrektorkę, nie?
- Chyba ten sam typ, co nasz wice – odpowiedział Mateusz.
- Pewnie tak, tylko nasza pani jest do tego wyjątkowo złośliwa. Albo może jestem przewrażliwiony. Faktem jest, że za każdym razem, kiedy widzi, że się spieszę, zawsze ma mi coś do powiedzenia. I odwrotnie: kiedy idę powoli, sam się zatrzymuję i pytam, co słychać, zbywa mnie i ucieka. No więc owego dnia spieszyłem się na kolędę i oczywiście mnie zatrzymała, że niby musimy porozmawiać o dyżurach podczas ferii. Więc mówię jej, że zgadzam się na każdy dzień, a teraz muszę lecieć, bo mam kolędę, a ona na to, że nie, że muszę wejść i ustalić, no i nie było innego wyjścia. Dolatuję potem z jęzorem na wierzchu na plebanię i widzę, że ministranci się pobili o to, kto ma iść z którym księdzem. Mówię im żeby się pogodzili, żeby sobie podali rękę, a oni, że nie. No to wysyłam obu do domu i wydzwaniam za zmiennikami. Później, zanim jeszcze brat i ojciec tej Malwiny, co miała jechać na chemię do mnie podeszli, najpierw przyszedł jakiś gość, którego pierwszy raz na oczy widzę i mówi, że mam najpierw jechać do nich, bo on później ma gości. Więc ja mu na to, że mnie goście nie przeszkadzają, że pomodlimy się razem i nie zajmę im dużo czasu. A on do mnie, że jednak jego gościom ksiądz może przeszkadzać, rozumie ksiądz – mówi mi – to wszystko ludzie wykształceni, poważni, na dyrektorskich stanowiskach, nie chciałbym, żeby później się ze mnie wyśmiewali, albo żeby sprawy kościelne zdominowały mi wieczór. Więc mówi, że albo przyjdę teraz, albo mam się wcale nie pokazywać, a ministranci mają nie dzwonić na klatce schodowej na jego piętrze. Na takie słowa ledwo zdzierżyłem, żeby czegoś nie przywalić z grubej rury. Ale się powstrzymałem i powiedziałem tylko, że inni też czekają i nie mogę się dostosowywać do każdego z osobna, zwłaszcza, że plan kolędy znany był od miesiąca. No i gość stwierdził, że jak nie, to nie! I żebym mu później nie wpisywał w kartotekę, że księdza nie przyjmuje po kolędzie. No i dokładnie wtedy podeszli ci od Malwiny, i wiesz, ja nawet ich nie mogłem spokojnie wysłuchać, więc powiedziałem, żeby się nie martwili, że na pewno zdążę, że innym odmówiłem i w ten deseń. Dopiero później, kiedy już byłem u nich skumałem, że to była poważna sprawa… Sam myślałem, jak im to wynagrodzić, no i teraz ty dzwonisz… jasne, że pojadę z tobą i jeszcze raz, dziękuję – zakończył wówczas ich rozmowę ksiądz Robert.
Kolęda w szpitalu była super. Jak ludzie w okolicznych salach się dowiedzieli, że jest ksiądz po kolędzie, to później musieli jeszcze dwa piętra oblecieć. Dzięki Bogu, że Robert wziął całą paczkę obrazków. Tak więc, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mateuszowi zdarzało się ostatnio zamyślać nad tym, z jaką łatwością przypina się łatkę księżom, nieraz z powodu jednego głupiego zdania. I potem takie słowa często żyją swoim życiem. Są powtarzane z ust do ust, bo ten temat jest zawsze ciekawy i taki ksiądz nawet nie wie, kiedy uderzą go z siłą tsunami. Mateusz pamiętał z któregoś filmu, gdzie ksiądz oskarżany o jakieś niecne postępowanie (w tym filmie nawet słusznie) zadał za pokutę osobie oskarżającej go publicznie, aby weszła na dach wysokiego budynku i rozpruła poduszkę z pierzem. Potem kiedy ta osoba przyszła znowu, mówiąc, że uczyniła, co ksiądz polecił, powiedział: „A teraz idź i pozbieraj te wszystkie pióra“. Tak, czasami nie ma szans, aby odkręcić porozpowiadane wszem i wobec historyjki i nie dotyczy to oczywiście tylko księży. Z Robertem się udało, choć kto wie, czy zła opinia już nie poszła w świat, a wiadomość o ich szpitalnej kolędzie pewnie już tej pierwszej wieści nie dogoni.
***
Po pięknej ceremonii odpustowej, jak zwykle wszyscy księża z dekanatu zebrali się na wspólnym obiedzie, zaproszeni przez miejscowego proboszcza. Mateusz lubił te wspólne obiady i lubił też obserwować księży i przysłuchiwać się temu, co mówili. Przy takich obiadach wychodzą wszystkie kapłańskie bolączki, ale też i radości. Człowiek postronny mógłby się wiele dowiedzieć o życiu księży przy takiej okazji, choć jak znał życie, ludzie zwróciliby uwagę przede wszystkim na to co jedli, co pili i dlaczego tak dużo. Mateusz pamiętał, jak jedna pani gospodyni u znajomego proboszcza narzekała:
- Najbardziej mnie denerwują ci księża, co jeszcze dobrze nie zdążą zjeść rosołu, a już mnie wołają i pytają: „A jakaś kawa to będzie?“ A ja się denerwuję, bo jeszcze dobrze drugiego dania na stół nie przyniosłam, a ci już o kawę i ciasto!
Mateusz śmiał się, kiedy to słyszał, ale dzisiaj właściwie nikt się nie spieszył. Jeszcze przed końcem posiłku księża rozpoczęli wymianę informacji na temat planowanych dni spowiedzi wielkopostnych w parafiach dekanatu i każdy pieczołowicie wypełniał kolejne kartki kalendarza. Jeden z księży wychodzi do innego pokoju z kolegą. Pewnie prosi o sakrament pokuty. Inny opowiada, że pojechał na spowiedź do stałego konfesjonału w tym tygodniu, a dyżur miał w zeszłym. Widać jak mu z tego powodu przykro, a przecież nie stracił tego czasu, bo zawiózł dzieci na basen. A w zeszycie obecności na dyżurze będzie miał wpisane wielkimi drukowanym literami NIEOBECNY i przez tych kilka minut, zanim inny kapłan nie usiadł do konfesjonału, oczekujący ludzie pewnie psy na nim wieszali. I mieli rację, ktoś może powiedzieć, ale przecież nie zrobił tego specjalnie. Też człowiek, może zapomnieć, każdemu może się zdarzyć.
- Mieszkasz już w nowej plebanii? – pytają jednego z proboszczów.
- Jeszcze nie, ale jak wszystko dobrze pójdzie, to w tym roku uda się zamieszkać – odpowiada kapłan.
- No co ty się tak ślimaczysz? – żartują koledzy.
- Jak mi pożyczysz sto tysięcy, to kończę natychmiast – nie pozostaje dłużny ksiądz budowniczy.
Inny kapłan ogłasza swój wyjazd na kolejną pielgrzymkę. Widać, że niektórzy chętnie by pojechali, inni jako typowi domatorzy, nie wykazują większego zainteresowania. Każdy jest inny. Każdy zaangażowany w życie parafii, ale przecież nie wolny od osobistych pasji i marzeń. Często zresztą te marzenia jakimś dziwnym trafem pokrywają się z parafialnymi projektami.
- Słuchajcie, ja jeszcze muszę lecieć do urzędu, siedźcie sobie, a ja się żegnam – mówi jeden z kapłanów wstając od stołu. I to wystarczy, żeby wszyscy spojrzeli na zegarki i jeden po drugim zaczęli wstawać. Ktoś ma kancelarię, ktoś spowiedź, ktoś umówioną parę małżeńską. Ktoś wróci do domu i się zdrzemnie? Być może, ale nieliczni. Choć akurat Mateusz taki miał plan, bo kiepsko spał ostatniej nocy, a dzisiaj był jego dzień wolny. W tej chwili poczuł, że telefon wibruje mu w kieszeni, odszedł więc na bok i odebrał.
- Proszę księdza, możemy się zobaczyć? – powiedział głos w słuchawce.
- Przepraszam, a z kim mam przyjemność? – odpowiedział Mateusz lekko poirytowany tym, że tak często ludzie nawet się nie przedstawią.
- Ksiądz mnie raczej nie zna, nazywam się Kępińska i bardzo potrzebuję rozmowy.
- To kiedy chciałaby się pani spotkać? – zapytał Mateusz, prosząc Boga, by to nie było dzisiaj.
- Wie ksiądz, ja tu jestem pod plebanią…
- Pani Kępińska, ale ja jestem na odpuście w parafii św. Walentego – jęknął Mateusz.
- Ale to nic nie szkodzi, ja tu chętnie poczekam, nawet czterdzieści pięć minut, bo mi bardzo zależy.
- Nie powie mi pani, o co chodzi?
- To nie jest sprawa na telefon. To ja zaczekam, dobrze?
- Dobrze, już wyjeżdżam – powiedział Mateusz, myśląc, że przecież nie mógł przespać walentynkowego popołudnia i zaśpiewał w duchu „Uparcie i skrycie, och życie kocham cię, kocham cię nad życie…“
Jeremiasz Uwiedziony
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!