TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 19:11
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca)-część CXXXIV

Jasna i ta druga strona księży(ca)-część CXXXIV

Piesza pielgrzymka to nigdy nie był gorący temat w Strzywążu. Owszem, było zawsze kilkanaście osób, może nawet do dwudziestu, które można nazwać starymi pielgrzymami i one rzeczywiście od wielu lat chodzą na Jasną Górę z różnymi grupami. Bo parafia w Strzywążu jako taka nigdy swojej grupy nie miała, ani też nigdy nie stanowiła nawet części jakiejś większej grupy. I dlatego, kto chciał iść na pielgrzymkę ze Strzywąża po prostu zapisywał się tam, gdzie miał jakichś znajomych. Mateusz na obecnym etapie swojego duszpasterstwa, z rozkręcającą się na poważnie budową kościoła nie miał zamiaru niczego zmieniać. Ale pod koniec lipca wpadł do niego Darek.

- Mateusz, jak tam tatowe koparki się spisują? - zapytał.

- Jak złoto! Pozdrów tatę i powiedz, że jestem jego dozgonnym dłużnikiem – odpowiedział Mateusz, bo rzeczywiście ekipa podesłana przez pana Bernarda, tatę Darka, zrobiła świetną robotę, właściwie można było zacząć wylewać fundamenty.

- Na razie mu jeszcze nie dziękuj, bo to dopiero początek – uśmiechnął się Darek. - Jak mu nie podpadniesz, to on ma zamiar być takim drugim Kluską, wiesz?

- Kluską? - nie zrozumiał Mateusz.

- No wiesz, tym byłym biznesmenem od Optimusa, co ponoć ufundował przynajmniej pół sanktuarium w Łagiewnikach
- odpowiedział Darek.

- Ach TEN Kluska! No ja mu nie będę przeszkadzał – wybuchnął śmiechem Mateusz. - A poważnie, co cię do mnie sprowadza?

- Wpadłem po drodze, wiesz, nie chcę ci zawracać głowy, ale mój kolega wikariusz jest zakręcony na punkcie pielgrzymki pieszej na Jasną Górę, a że nasza parafialna grupa wymiera, postawił sobie za punkt honoru przywrócenie jej do życia. Ma chłopak do tego smykałkę, ja go nawet podziwiam, bo jak mi przyjdzie ochota, żeby pójść gdzieś pieszo, to natychmiast się kładę plackiem i czekam aż mi przejdzie, zresztą znasz mnie – uśmiechnął się Darek.

- No pamiętam, jak cię chcieli ministranci na haratanie w gałę, że tak polecę obowiązującą terminologią, namówić, a propo, jak się im wtedy wywinąłeś? - zapytał Mateusz.

- Powiedziałem, że chętnie, ale w ramach wzajemnego rozwijania zainteresowań zaprosiłem ich NAJPIERW na słuchanie muzyki poważnej. Zapuściłem im Wielką Mszę h-moll Bacha, usiadłem w fotelu, zamknąłem oczy, a kiedy otworzyłem, po ministrantach nie było śladu – Darek przypomniał ze śmiechem epizod z ich półrocznej współpracy.

- Ty to masz sposoby z górnej półki... - Mateusz pokręcił z uznaniem głową. - No, a co z tą pielgrzymką?

- No właśnie, mój współwikariusz, notabene też Mateusz, wyszukał kilka miejscowości, które do tej pory nie miały żadnej grupy i do żadnej nie należały...

- Jak Strzywąż – wszedł w słowo Mateusz.

- No właśnie! Więc tu masz plakat do wywieszenia w gablotce, oczywiście jeśli się zgadzasz, żeby twoi parafianie szli razem z naszymi – powiedział Darek podając Mateuszowi starannie przygotowany plakat w formacie A3.

- Plakat extra – powiedział Mateusz - widać chłopakowi zależy.

- Mogę powiedzieć, że ręczę za niego. To właściwa mieszanka pobożności i humoru.

- No dobra! Paru ludzi tutaj pielgrzymuje, może to i dobry pomysł, żeby zaczęli się identyfikować z jedną grupą. Ale, niczego nie obiecuję, wiesz to jest Strzywąż, i jak ktoś od piętnastu lat chodzi na przykład z franciszkanami, to prędzej wcale nie pójdzie, niż zgodzi się na inną grupę. Ale ogłoszę i zachęcę – obiecał Mateusz Darkowi, który już machał mu ręką na pożegnanie.

W pierwszą niedzielę po ogłoszeniu zgłosili się sami starzy pielgrzymi, żeby wysondować, o jaką grupę chodzi i nie chcieli od razu podjąć decyzji, ale co Mateusza zupełnie zbiło z tropu, pytali go przede wszystkim o coś innego.

- A ksiądz pójdzie z nami?

- Ja? - Mateusz przypomniał sobie, że lekarz nakazał mu więcej ruchu i że zaczął nawet trochę biegać, ale to było... cztery lata temu.

- No ksiądz proboszcz! Skoro mamy być taką oficjalną grupą ze Strzywąża, to przecież wypada, żeby nasz ksiądz był z nami - przekonywała go Maria Poziemska, która była na pielgrzymce przynajmniej trzydzieści razy.

- Ale, pani Mario, to nie będzie grupa tylko ze Strzywąża, po prostu Strzywąż będzie małą cząstką większej grupy, która ma swojego księdza przewodnika, o! Też się nazywa Mateusz, tylko jest ode mnie znacznie młodszy i na pewno sprawniejszy – Mateusz ucieszył się, że znalazł jakieś łagodne wymówienie. - Poza tym jestem sam na parafii, jak sobie pani to wyobraża, że pójdę na pielgrzymkę i zamknę kościół?

- No, a w tamtym roku, to w tej grupie, gdzie ja szłam, to był taki ksiądz Jurek Talomon. No i z jego parafii to nawet i dziesięć osób nie było, ale on szedł – upierała się Poziemska. - I mu się parafia nie zawaliła, a też wikarego nie ma.

- No tak... Ale ksiądz Jurek to już tam jest wiele lat i ma wszystko poustawiane... A u nas budowa, widziała pani, wszystko ruszyło... A poza tym, widzi pani tę listę? Nikogo nie ma, nawet pani się jeszcze nie zapisała, więc nie ma co tutaj kombinować
- próbował zamknąć dyskusję Mateusz, choć duch pielgrzyma aż zawył w jego sercu. W końcu na pielgrzymce zrodziło się kiedyś jego powołanie.

- Musi ksiądz trochę więcej pijaru w to włożyć – powiedziała spokojnie Poziemska patrząc na pustą kartkę.

- Czego?

- No pijaru, nie wie ksiądz? Jak to nasi politycy robią, a właściwie nic nie robią, tylko ten pijar, takie świecenie oczami - tłumaczyła Poziemska, a Mateusz śmiał się.

- I pani chce, pani Poziemska, żebym ja też świecił oczami i ściemniał? - dopytywał.

- Nie, ja chcę, żeby ksiądz zrobił dobry pijar - upierała się kobieta.

- No przecież jest piękny plakat, widziała pani w gablotce? - zapytał Mateusz.

- Widziałam, ładny, ale nie do nas.

- Jak to nie do was?

- My ani tego księdza nie znamy, niech on nawet będzie Mateusz, w końcu nie jednemu psu Burek; ani jego grupy. Ale jakby nasz ksiądz Mateusz ogłosił, że diabeł przeszkadza w budowie, a przeszkadza tak? Mówią po wsi, że esbek Skalnicki po urzędach lata i kontrole będzie nam tu jakieś ściągał.

- A to nawet nie wiedziałem, że już gdzieś był – Mateusz spoważniał, bo nie była to dobra wiadomość.

- Czyli diabeł przeszkadza. Jak ksiądz ogłosi, że idziemy do Matki Bożej, żeby o nasz kościół się modlić i diabła pogonić i że ksiądz sam osobiście podejmie ten trud, to kto wie? - zawiesiła głos Poziemska.

- No to zrobimy tak, pani Poziemska. Zrobimy ten dobry pijar, jak pani mówi i jeżeli będzie... piętnaście osób z naszej parafii na liście to ja będę szesnasty. Znajdę jakiegoś księdza na zastępstwo i pójdę. Ale piętnaście osób musi być – powiedział stanowczo.

- Ja nawet się księdzu zgodzę na dwadzieścia osób – uśmiechnęła się Poziemska, a wychodząc dodała. - Proszę mnie zapisać i moją córkę Jolę. To jest nas dwie, na razie. A ksiądz niech zacznie trochę spacerować, bo kondycja się przyda. Z Panem Bogiem.

Tego samego wieczoru Poziemska jeszcze raz się odezwała, tym razem telefonicznie.

- Niech no ksiądz jeszcze dopisze trzy osoby: chłopaka mojej córki i moje dwie siostrzenice. To już nas jest cztery na liście – powiedziała z zadowoleniem.

- Pięć. Jest was pięć: pani, pani córka, jej chłopak i dwie siostrzenice, to razem jest pięć – poprawił ją Mateusz.

- Proszę księdza, liczyć to ja umiem, ale jestem uczciwa. Chłopaka mojej Joli nie liczę, bo on nie z naszej parafii. A ma być dwadzieścia osób z NASZEJ parafii, tak czy nie?

- No tak, to jest was na razie tylko cztery – uśmiechnął się Mateusz, który nie spierał  by się o przynależność parafialną chłopaka.

- Jakby ksiądz co potrzebował, śpiwór, materac, czy jaki mały namiot, to my wszystko mamy – powiedziała jeszcze Poziemska przed pożegnaniem się.

- Jak mi będzie potrzebny, to się zgłoszę.

W poniedziałek Mateusz zdjął piękny plakat przygotowany przez przewodnika grupy i przygotował inny, podobnych rozmiarów, choć zdecydowanie mniej udany, gdzie zamieścił informację o zapisach na pieszą pielgrzymkę w intencji budowy kościoła i ochrony tego projektu przed zakusami diabelskimi. Z jednej strony wspomnienia pielgrzymkowe i szansa kolejnego po wyjeździe do Kołymki dłuższego integrującego pobytu choćby z drobną częścią jego ludzi bardzo go pociągała. Z drugiej trochę się bał, że fizycznie źle się to dla niego skończy, no i żal było tych praktycznie dziesięciu dni, kiedy można było korzystając ze świetnej pogody iść dalej z budową. Lada dzień miał otrzymać ostatnie potrzebne pozwolenia. Ostatecznie przestał się nad tym zastanawiać wiedząc, że sprawa jest jasna: będzie 20 osób, wyruszy na pielgrzymkę, a budowa nie zając.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!