TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 14:58
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXX

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXX

Siedzieli ponownie w ich luksusowym autobusie i od kilku godzin podróżowali właściwie bez żadnej animacji. Mateusz jedynie poprowadził poranne modlitwy, a zaraz po nich autokar wypełnił się najpierw cichym szmerem rozmów, a potem coraz głośniejszym gwarem. Dwa duże, plazmowe telewizory, które tyle rozrywki im dostarczyły podczas drogi do Kołymki były wyłączone, a nawet gdyby jeden z czterech, tak pieczołowicie wybranych przez Mateusza, filmów przeznaczonych na drogę powrotną był odtwarzany i tak nikt by nie zwrócił nań uwagi. Mateusz siedział na fotelu pilota obok kierowcy i z zamkniętymi oczami przysłuchiwał się rozmowom toczącym się za jego plecami. Czasami nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Na miejscu proboszcza od razu po powrocie zaproponowałbym taki mini-podatek. Niech każda rodzina co miesiąc da 10 złotych. Od tego chyba nikt nie zbiednieje – proponował ktoś podniesionym głosem.

- A będziesz chodził po wsi i zbierał te pieniądze od ludzi? - zapytał ktoś inny.

- Ja to nie za bardzo - tłumaczył się zmieszanym głosem pomysłodawca – bo ludzie mi nie dadzą.

- A czemu mieliby ci nie dać?

- Bo by myśleli, że przepiję. Sam bym sobie nie dał – odpowiedział szczerze pomysłodawca prowokując salwę śmiechu.

- Jakby takie przekręty się miały zdarzyć, to ja nie ręczę za siebie – gdzieś z tyłu dobiegł tubalny głos kowala Malińskiego i śmiechy ucichły w jednej chwili. - Ale pomysł nie jest głupi – dodał z uznaniem Maliński i gwar rozgorzał na nowo.

Najgłośniej było mniej więcej na środku autokaru, gdzie znajdowały się dwa rzędy foteli zwróconych przodem do siebie z małym stolikiem po środku. W drodze do Kołymki zajmowali je najbardziej rozrywkowi uczestnicy pielgrzymki, którzy w każdej wolnej chwili grali w karty. Ale kiedy wsiadali do autokaru przed drogą powrotną, przy stoliku stanął Maliński i wzrokiem odesłał wcześniejszych pasażerów w inne rejony autokaru, a przy stoliku zaproponował miejsce trzem architektom i inżynierowi.

- Wy tu sobie już panowie możecie dyskutować i coś szkicować, a tych karciarzy to porozsadzam jak pani dzieci w szkole, będziemy mieć więcej spokoju – powiedział Maliński z uśmiechem, a karciarze, choć miny mieli nieszczególne, bez słowa przysiedli się do swoich żon.

Właśnie przy tym stoliku przez całą drogę toczyły się dyskusje na temat projektu ich nowego kościoła, a także jak można pomóc malutkiej wspólnocie w Kołymce, aby ich świątynia nie legła w gruzach. Mateusz miał jeszcze w pamięci Mszę Świętą, którą odprawił w drugim dniu pobytu w Kołymce z udziałem miejscowych wiernych. Chociaż pani Magdalena zakrystianka mówiła, że jest ich zwykle około 15 osób, na Mszę zaproponowaną przez Mateusza w środku tygodnia przybyło prawie 50 osób.

- Niektórych bezbożników to ja w kościele nie widziała chyba ze dwadzieścia lat – mówiła pani Magdalena przyglądając się ukradkiem z zakrystii. - Ale widzę też, że niektórzy pospraszali rodzinę i to nawet z daleka przyjechali – kiwała z uznaniem głową.

A ludzie się podzielili na dwie niemal równe grupy. Patrząc z zakrystii Mateusz widział po prawej stronie swoich parafian, a po lewej miejscowych. Obie grupy spoglądały na siebie z ciekawością, ale też i z pewną dozą nieufności. Widać było, że miejscowi do kościoła ubrali się odświętnie, mężczyźni pod krawatem, a kobiety wszystkie w sukienkach albo spódnicach. Natomiast Mateuszowi parafianie niekoniecznie i chyba nie tylko dlatego, że byli w podróży, bo jak po drodze mieli nocleg w Częstochowie i poszli wieczorem na kolację do restauracji, to większość wystroiła się jak należy, czyli lepsze ubrania mieli ze sobą.

- Proszę księdza, ale te dresiorze to chociaż na Mszę by się mogli inaczej ubrać – pani Magdalena wydawała się czytać w jego myślach. Ciekawe, że w Polsce jego parafianie na Eucharystii i tak wyglądali znacznie lepiej, niż w wielu miejskich parafiach, gdzie swoboda stroju nieraz wręcz przeszkadzała w skupieniu. Tutaj, na Wschodzie, jego parafianie znaleźli się na drugim biegunie. Chyba tak się nawet trochę poczuli, bo tuż przed Mszą Nowacka wpadła do zakrystii z karteczką, na której miała wypisane propozycje pieśni.

- Jak ksiądz widzi, wpisałam też te trzy nowe, co to ksiądz nas niedawno nauczył, ludzie wszyscy znają – pani Nowacka uśmiechała się najwyraźniej dumna ze swojej inicjatywy.

- Pani Natalio, ale jak zaśpiewamy te nowe pieśni, to przecież ci miejscowi nie będą mogli się włączyć... A nie lepiej tak jak wczoraj? „Z dawna Polski” i tego typu? - pytał Mateusz.

- No, ale ja właśnie myślałam, że warto też i pokazać, że my, no wie ksiądz, przecież oni na pewno się spodziewają, że my z Zachodu i wie ksiądz... - pani Natalia znacząco kiwała głową.

- Pani Natalio, jaki Zachód? My ze wsi też jesteśmy... Niech no pani da mi tę kartkę – powiedział Mateusz i wypisał wszystkie tradycyjne pieśni z nadzieją, że miejscowi będą mogli się włączyć w śpiew. Skonsultował się jeszcze z zakrystianką, która z powątpiewaniem przyznała, że mogą znać, ale raczej śpiewać nie będą, bo Msze są zwykle recytowane. Okazało się, że pani Magdalena była całkowicie w błędzie. Miejscowi znali wszystkie pieśni i o wiele więcej zwrotek niż Strzywążanie. Po Mszy Nowacka podeszła do Mateusza z przeprosinami.

- Proboszczu, ale palnęłam z tym pieśniami, miał ksiądz rację. Zawstydzili nas z tym śpiewem – mamrotała kręcąc głową i rumieniąc się.

- Pani Natalio, nie ma problemu, proszę się nie martwić, przecież wiem, że pani chciała dobrze. No dobra, idziemy na ten posiłek – powiedział Mateusz poklepując panią Nowacką po przyjacielsku i wszyscy porozchodzili się do rodzin, bo jak się okazało miejscowi uparli się, że ich ugoszczą. Każda z dziesięciu rodzin zaprosiła po pięć osób. I najwięcej w autokarze było rozmów właśnie na temat tych przyjęć.

- Boże, ale jaki smalec mieli! Na cebulce i słonince, jak kiedyś moja babcia robiła – zachwycał się Zbyszek Rolny.

- Patrzcie, jakie my są durne: tutaj bieda aż piszczy, ale w tej biedzie ludzie radzą sobie jak mogą i jedzenie mają wszystko domowe, smaczne. Może nie jest szczególnie urozmaicone, ale choćby te kartofle! Tak się ożarłem tych kartofli, jakbym tydzień nic nie jadł! A nie jak to badziewie co kupujemy w tych naszych supermarketach – dopowiadał ktoś inny.

- I jak sobie pomagają! Ja się trochę podpytałem mojego gospodarza i on mi mówił, że na przykład ogórki kiszone to wszyscy mieli od tego samego człowieka. Pyrki znowu od kogo innego, a ten co nas gościł to ma kaczki. Biednie żyją, ale bardziej solidarnie od nas – opowiadał Rolny.

- A wyście bimberek też mieli? – zapytał ktoś ściszonym głosem.

- Wszystko słyszę! - wrzasnął na cały głos Mateusz i gwar umilkł.

- Myśmy też mieli bimberek, ale dla mnie był za mocny i Kowalski musiał wypić mój kieliszek – powiedział po chwili ciszy Mateusz wywołując salwę śmiechu i najwyraźniej poczucie ulgi, bo z tego co wiedział, to w swojej gościnności chyba wszyscy gospodarze poczęstowali gości jakimiś nalewkami, ale chyba też nikt nie przesadził. Mateusz przeszedł się wzdłuż autokaru zatrzymując się co chwilę i żartując z ludźmi, aż doszedł do stolika architektów.

- No i co panowie o tym myślicie? - zapytał.

- Proszę księdza, ja myślę, że nie będzie żadnych problemów, żeby zachować tę samą bryłę, na pewno trzeba będzie ją trochę powiększyć, ale wydaje mi się, że taka tradycyjna jednonawowa świątynia, to nawet będzie bardzo ekonomiczne rozwiązanie – powiedział jeden z architektów.

- Mnie się szalenie podoba to, że nie ma sufitu i te belki dachowe są na wierzchu – powiedział pan inżynier, - ale tutaj koledzy próbują mi wyperswadować, że to za duży upływ ciepła.

- No to będą musieli wyperswadować nam obu – uśmiechnął się Mateusz, - bo ja też bardzo lubię takie odkryte belki. Ale powiedzcie mi panowie, co możemy zrobić dla tego kościółka w Kołymce. Jak ludzie gruchnęli „Z dawna Polski tyś Królową” to myślałem, że się nam wszystko na łeb zawali.

- Rzeczywiście, księże, to będzie problem. Bo szkoda wydawać pieniądze na jakieś malowanie, czy inne dekorowanie. Tam potrzeba najpierw uratować konstrukcję i wzmocnić ją takimi specjalnymi stalowymi kluczami. Dzisiaj wszystko jest możliwe, ale wszystko kosztuje. Ja mam wszystko dość precyzyjnie wymierzone, bo jak wy jedliście obiad to my z Zenkiem i naszym gospodarzem z wozu strażackiego żeśmy wszystko pomierzyli – uśmiechnął się inżynier.

- Naprawdę? - autentycznie zdziwił się Mateusz, który nic o tym nie widział.

- Naprawdę. Wie ksiądz, ja mam dokładnie to samo przeświadczenie, o którym ksiądz mówił wczoraj w kazaniu. Że te dwa kościoły są połączone taka niewidzialną liną: jak tego w Kołymce nie uratujemy, to nie zbudujemy naszego w Strzywążu.

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!