Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXV
- Naprawdę zrobiłeś w kościele imprezę po Wigilii Paschalnej? - nie mógł się nadziwić Maciek.
- Naprawdę! I człowieku nie wyobrażasz sobie, jaki to był sukces! - gorączkował się jeszcze na samo wspomnienie Mateusz.
- I Pan Jezus się nie zdenerwował, że Mu w kościele jakieś imprezy urządzasz? - zażartował Maciej.
- Nie tylko Jezus się nie zdenerwował, w końcu On też był kiedyś na weselu w Kanie Galilejskiej, ale nawet Najświętszy Sakrament się nie zdenerwował – odpowiedział Mateusz parafrazując anegdotę o proboszczu, który nie chciał młodej parze urządzić przyjęcia weselnego w kościele, właśnie ze względu na obecność w nim Najświętszego Sakramentu. – Poza tym, tak naprawdę cała agapa miała miejsce przed kościołem, wiesz jaka nasza Magdalenka jest mała. Ale zimno było jak jasna cholera! Kawę i herbatę trzeba było dwa razy dorabiać.
- I nikt nie marudził? Że co to za wymyślanie, imprezy przy kościele? - dopytywał się Maciej.
- A co ty koleżko, zazdrościsz, że na taki pomysł nie wpadłeś? - uśmiechnął się Mateusz.
- Zazdrościć nie zazdroszczę, ale wiesz, u mnie ciągle jeszcze procesja rezurekcyjna jest dopiero rano...
- Nieee! Naprawdę? - Mateusz zdziwił się, bo jakoś nigdy o tym nie rozmawiali, a Maciej był wielkim zwolennikiem pięknej liturgii i Mateusz wiele się od niego nauczył.
- Wiesz, wszyscy mówili, że na wsi to się nie uda, że ludzie przyzwyczajeni, że kto to wytrzyma tak długo w kościele i to po nocy... No, ale skoro tobie się udało, to może i ja spróbuję w przyszłym roku... Naprawdę nikt ci nie marudził? - zapytał raz jeszcze.
- Szczerze mówiąc to w Niedzielę Zmartwychwstania ludzie przychodzili z pretensjami, dlaczego nie ogłosiłem tydzień wcześniej, że będzie poczęstunek i wspólne dzielenie się życzeniami przy ognisku, bo też by przyszli – śmiał się Mateusz. - I to były jedyne pretensje po wszystkim. Bo przez cały Wielki Tydzień to rzeczywiście miałem mnóstwo marudzenia...
- Jak to przy ognisku? - Maciej znowu złapał go za słowo.
- No, w sumie tak wyszło, że było przy ognisku. Bo na liturgię światła strażacy rozpalili potężne ognisko, zresztą tak ich prosiłem i wiesz, wszyscy byli w szoku, bo Zenek to palił ogień w takiej miseczce w kruchcie kościółka, więc kto stał trzy metry dalej, ognia nie widział. A myśmy zrobili ognisko, że płomień był na dwa metry. No i strażacy ten ogień podtrzymywali, oczywiście nieco mniejszy, przez całą liturgię, a po procesji znowu rozjarali ostro, więc te placki, kawy i życzenia to były właściwie przy ognisku. I dzięki Bogu, bo było pierońsko zimno.
- No i dobrze, bo dzięki temu...
- Aha, Maciej, przepraszam, że ci przerywam, ale później zapomnę, a to ci muszę opowiedzieć. Więc jak to ognisko było na zewnątrz i my też, to w kościółku zostało parę osób, w tym moi znajomi z trójką dzieci, bo coś przeziębione były. No i słuchaj, w kościele było absolutnie ciemno. No i wyobraź sobie, kiedy wchodzę do kościoła z zaświeconym paschałem, cisza absolutna i ciemność absolutna, słyszę jak najmłodszy dzieciak tych moich znajomych, będzie miał niecałe trzy lata, zaczyna sprawdzać obecność: „Isia jesteś? Jesteś Helenka? Mama jesteś?” A po krótkiej chwili: „Ale ciemno! Zamykam oczy, otwieram oczy, to samo.” A potem najlepsze: „Patrz, mama, ksiądz idzie, niesie światło!” No mówię ci, poczułem, jak rzadko kiedy, że robię to, co do mnie należy – opowiadał Mateusz, któremu aż się ciepło robiło na sercu na samo wspomnienie. - Ale, przerwałem ci, co chciałeś powiedzieć?
- No chciałem powiedzieć, że owszem zimno było w Święta, no i ten śnieg, ale przynajmniej dzięki temu mogliśmy wyskoczyć na te dwa dni na narty! Ja już straciłem nadzieję, że w tym sezonie jeszcze mi się uda poszusować, a tymczasem się udało! No i wreszcie ty też spróbowałeś, jak to jest na deskach. Fakt, jeździsz jak łamaga i jesteś zagrożeniem dla całej Białki Tatrzańskiej...
- Odwal się, dobra? Powinieneś mi być wdzięczny, że się dałem namówić, bo samemu by ci się nie chciało jechać! I dziękować, że mnie staremu koniowi jeszcze chce się próbować takich sportów ekstremalnych – powiedział udając nadąsanego Mateusz.
- Wdzięczność, to w najlepszym wypadku powinna być wzajemna, bo tą swoją pandą to byś mógł sobie pojechać do lasu pod Strzywążem, a pewnie i stamtąd byś musiał wrócić na pieszo – śmiał się Maciej.
- I tu się kolego mylisz, bo moja stara, poczciwa panda ma napęd na cztery koła!
- Żartujesz? - zdziwił się Maciej.
- Mówię całkiem poważnie, sam się zdziwiłem, ale mi mówili mechanicy. Więc po tych śniegach, to sobie pomykam całkiem spokojnie. Żeby jeszcze ten silnik był trochę młodszy... - powiedział Mateusz, który tak naprawdę był wdzięczny przyjacielowi, że zabrał go do Zakopanego.
- Mateusz, widzisz te dwie kobiety, co właśnie coś kupiły przy barze i się rozglądają za wolnym miejscem? - zapytał Maciej.
- Weź przestań się rozglądać za kobietami, wstydu nie masz? - zaperzył się Mateusz.
- No właśnie o to chodzi, że to one się na nas gapią i właśnie tu idą.
- Tak, tak, akurat - powiedział z niedowierzaniem Mateusz zwracając wzrok w kierunku baru i nagle zobaczył tuż przed sobą tackę z jedzeniem, a za tacką ładną kobietę.
- Przepraszam, czy możemy się do panów przysiąść? - zapytała pani z rozbrajającym uśmiechem i zanim Mateusz powiedział cokolwiek, Maciej już ściągał ich kurtki i czapki z wolnych krzeseł.
- Ależ proszę bardzo, cała przyjemność po naszej stronie – uśmiechał się Maciej.
- Widziałyśmy panów na stoku, naprawdę świetnie panowie jeżdżą, zwłaszcza pan – powiedziała kobieta do Macieja. Kobiety ustawiły swoje talerze na stole i zaczęły jeść.
- Smacznego – powiedzieli niemal równocześnie Mateusz z Maciejem.
- Dziękuję. A w ogóle to ja jestem Sabina – powiedziała kobieta.
- A ja Bożena – dodała druga, która zdecydowanie mniej się uśmiechała i wyglądała na trochę chorowitą.
- Maciej, a to mój kolega Mateusz – Maciej wyręczył Mateusza.
- Bardzo nam miło – powiedziała Sabina uśmiechając się. - Tutaj prawie wszyscy w rodzinnych gronach, albo w większych ekipach, więc my z koleżanką zawsze musimy się do kogoś doczepić, bo straszny tłok w restauracjach i barach.
- A my jesteśmy...
- Gejami? - wyrwało się Bożence, która wpadła w słowo Mateuszowi. - Wiedziałam!
- Ale nam to wcale nie przeszkadza – wtrąciła się Sabina patrząc z przyganą na Bożenę, podczas gdy Mateusz i Maciej dławili się ze śmiechu.
- Drogie panie, my absolutnie nie jesteśmy gejami, niech nas Pan Bóg broni! - powiedział trzęsąc się ze śmiechu Maciej.
- No to dzięki Bogu, od razu widać, że normalne chłopaki – powiedziała z ulgą Sabina. - A ty Bożenka, to jak coś palniesz, to ja normalnie nie wiem. Nie gniewacie się, co?
- Ależ skąd... – odpowiedział Mateusz, który już chciał powiedzieć, że są księżmi, ale Maciej kopnął go pod stołem w nogę.
- No my już się zbieramy – powiedział Maciej - ale pewnie się jeszcze spotkamy. Długo zostaniecie?
- My do końca tygodnia, a wy? - zapytała Sabina, a w jej głosie dźwięczała nadzieja, że oni też się zatrzymają jeszcze kilka dni.
- Może uda mi się jakoś zmazać tę plamę z tymi gejami? - zapytała Bożena.
- Będziemy jeszcze jutro i tutaj przyjdziemy na kolację – odpowiedział Maciej nie dopuszczając do głosu Mateusza.
- Świetnie! Postaramy się być pierwsze i zająć stolik – powiedziała z uśmiechem Sabina, a Maciej już ciągnął za sobą Mateusza.
- To do jutra – rzucił Maciej i wypchnął Mateusza za drzwi.
- Co ty się wygłupiasz? - powiedział już na zewnątrz Mateusz. - Mogliśmy od razu powiedzieć, że jesteśmy księżmi, a nie jakieś flirty...
- Ale ty jesteś zestresowany – powiedział Maciej. - A nie przychodzi ci do głowy takie pytanie, jak to jest, że taka Sabina, przecież śliczna kobieta, przyjeżdża na narty z koleżanką, też nie najgorszą i się rozglądają za chłopami? Gdzie te chłopy są dzisiaj, że takie kobiety są same? Przy piwie? Przy komputerach? Ja tego nie rozumiem – powiedział Maciej.
- Ja też nie rozumiem – odpowiedział Mateusz - ale przecież nie będę zamiast tych przy piwie, czy tych przy komputerach zajmował się kobietami - dodał.
- A ja tak! I ty też! - powiedział Maciej.
***
Kiedy następnego wieczoru weszli do gospody, kobiety już machały do nich rękami od stolika pod ścianą. Musiały przyjść znacznie wcześniej, żeby go zająć. Maciej i Mateusz podeszli, przywitali się i zanim usiedli, rozpięli swoje kurtki.
- Ja pierniczę! - wyrwało się Bożence, a jej koleżanka Sabina pozostała bez słów na widok ich czarnych koszul z koloratkami.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!