TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 14:08
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXI

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXI

Mateusz otrzymywał coraz więcej znaków świadczących, że rzeczywiście budowa nowego kościoła nabierała tempa, choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że to dopiero początki początków. A znaki przychodziły bynajmniej nie tylko „z góry”, ale jeśli można tak powiedzieć również „z dołu”, czyli, innymi słowy, również diabeł zacząć merdać ogonem i przewracać to, co powinno stać. 

Jakkolwiek twórca poprzedniego projektu zgodził się bez problemu na jego wycofanie, a nawet istniała szansa na zwrot otrzymanego za projekt wynagrodzenia, to niestety pojawiło się kilka osób, od których ksiądz Zenek nabył materiały budowlane, a jeszcze nie zdążył ich w pełni spłacić. Największym problemem było jednak to, że te materiały albo ktoś przez kilka lat bezczynności porozkradał, albo uległy zniszczeniu na skutek działania czynników atmosferycznych. W tym drugim wypadku to działanie musiało być zaiste piorunujące, bo nie zostało po nich nawet najmniejszego śladu. Mateusz kontaktował się z Zenkiem, ale ten nie był zbyt pomocny i co najwyżej nieustannie przepraszał, że na zakupione materiały nie było żadnych faktur, bo tak było taniej. Ks. Zenek nie pamiętał dokładnie ani dostaw, ani ilości. Mateusz zaczął nawet podejrzewać, że niektóre partie materiału w ogóle nie były dostarczone, ale oczywiście nie miał na to żadnych dowodów. A rzekomi dostawcy domagali się pieniędzy. 

Z jednej strony w wiosce był wielki ferment w oczekiwaniu na pielgrzymkę do Kołymki, a ludzie znosili stare fotografie i szkice ich kościoła.

- Może sobie ksiądz popatrzeć, dokładnie sobie przemyśleć i z tymi architektami zacząć przygotowywać projekt, żeby rzeczywiście przypominał nasz kościół. Pewnie, nie będzie taki sam, ale żeby chociaż człowiek się w nim podobnie poczuł, czyli jak u siebie, jak u swojego Pana Boga - tak właśnie mówili: „u swojego Pana Boga”.

- A w naszej Świętej Magdalence nie czujecie się jak u siebie? - dopytywał Mateusz myśląc o ich drewnianym kościółku, gdzie przecież modlili się od 60 lat.

- Hmm, jakby tu księdzu powiedzieć... Jak u siebie, na nowym, to tak, ale nie jak na ojcowiźnie. Ale da Bóg, a my pomożemy, żeby znowu było jak na ojcowiźnie, przynajmniej w kościele - odpowiadali mu gospodarze podnosząc go na duchu zwłaszcza tą nieco „gierkowską” obietnicą pomocy. Mateusz miał też już trzech architektów, dwóch pochodzących ze Strzywąża i jednego, co prawda obcego, ale znajomego dwóch pierwszych i doświadczonego w projektowaniu kościołów. Wszyscy trzej zgodzili się też pojechać razem z nimi do Kołymki, więc od tej strony wszystko szło świetnie, wręcz musiał chłodzić entuzjazm.

Z drugiej strony byli panowie domagający się pieniędzy za materiały, po których ślad zaginął. Pieniędzy też nie było, więc ta sytuacja była tykającą bombą. Pojawił się też ponownie mężczyzna, którego posesja sąsiadowała z działką pod budowę nowego kościoła. Mateusz przypomniał sobie, jak kilka miesięcy wcześniej mężczyzna podwożąc go do domu sugerował, że wiele o nim wie, a nawet ośmieszył się ze swoimi podejrzeniami i oskarżeniami, że Mateuszowi odebrano prawo jazdy za jazdę po spożyciu alkoholu. Mężczyzna straszył wówczas Mateusza, że jeśli rozpocznie budowę nowego kościoła i tym samym zakłóci jego spokój, to tego gorzko pożałuje. Mateusz szybko zapomniał o epizodzie pochłonięty bieżącymi pracami, ale kiedy we wsi zaczęło być głośno, że już wkrótce budowa ruszy pełną parą, mężczyzna pojawił się pod kościołem po Mszy Świętej i kiedy już wszyscy wierni udali się do domu, podszedł do Mateusza, jakby chciał mu coś powiedzieć, ale zatrzymał się w połowie drogi  i wskazał dwoma palcami swoje oczy, a następnie Mateusza. Mateusz znał ten gest z filmów. Mężczyzna mówił poprzez ten gest: „I’m watching you”,  „obserwuję cię”. A ponieważ miał wyjątkowo lodowate spojrzenie Mateusza aż przeszły ciarki i poczuł się nieswojo. 

Po raz kolejny facet pojawił się po tym, jak gospodarze z własnej woli przeszli po wsi zbierając datki na nowy kościół. Przyszedł i powiedział do Mateusza, że taka zbiórka jest nielagalna i że on się zajmie tym, aby właściwe organy zajęły się proboszczem. Mateusz nic nie odpowiedział, bo o zbiórce nic nie wiedział i strasznie się na nadgorliwych mieszkańców zdenerwował. Zaprosił ich do siebie i spokojnie tłumaczył, że nie mogą podejmować takich inicjatyw bez jego wiedzy i że koniecznie trzeba utworzyć jakiś komitet budowy kościoła i wszystkie decyzje powinny być podejmowane podczas jego obrad. Gospodarze spuścili głowy i nie protestowali. 

W ten sposób Mateusz mógł ogłosić w niedzielę, że w poniedziałek odbędą się wybory do komitetu budowy i wszyscy chętni do kandydowania i głosowania są zaproszeni. Przyszło chyba z pół wioski. Mateusz powiedział, że potrzebują sześciu kandydatów i tylu też się zgłosiło i wszyscy przeszli pozytywnie, ba znakomitą większością głosów, przez głosowanie, aż zaczęło mu się wydawć, jakby oni to wszystko już wcześniej zaplanowali. Musiał przyznać, że wioska był niesamowicie zdyscyplinowana. Mateusz wykorzystał więc sytuację i poszedł za ciosem.

- Ponieważ nie mamy ciągle w naszej parafii Rady Duszpasterskiej, jak pamiętacie nikt nie przyszedł na spotkanie zawiązujące, a osoby które wybraliście do komitetu najwyraźniej cieszą się waszym zaufaniem, więc myślę, że dokoptujemy jeszcze dwóch szefów ochotniczych straży pożarnych, panią katechetkę i zelatorki Róż różańcowych i w ten sposób będziemy mieli też Radę Duszpasterską. Co wy na to? - zapytał z błyskiem w oku.

- No jak Ksiądz Proboszcz mówi, że to musi być, to co będziemy języki po próżnicy strzępić - powiedział pan Władysław z komitetu i wszyscy ochoczo skinęli głowami na znak zgody.  W ten sposób Mateusz miał wreszcie Radę Duszpasterską. Już miał z rozpędu utworzyć jeszcze jakieś ciało zajmujące się finansami, ale w porę pomyślał, że tego mogłoby być już za wiele. Poprosił więc o pozostanie nowej Rady Duszpasterskiej i rozwiązał zgromadzenie.

- Chciałem was jeszcze zapytać o tego pana, który mieszka tuż obok działki budowlanej pod kościół. Co to za jeden? - zapytał ostrożnie Mateusz i natychmiast zauważył, że po kilku męskich twarzach przebiegł cień niepokoju.

- A co, już się księdza czepiał? - zapytał pan Władysław marszcząc brwi.

- Nie, no nic się nie stało, ale tak mi się wydaje, że raczej jest nieprzychylny, no i na tę waszą nielegalną zbiórkę pieniędzy się skarżył i chciał gdzieś interweniować - Mateusz nie chciał opowiadać szczegółów.

- To jest pierońskie nasienie - powiedział pan Władysław, a widząc karcącą minę Mateusza bynajmniej nie wycofał się ze swoich twardych słów. - Proszę Księdza Proboszcza, to Marian Skalnicki, powiem krótko, taki sam esbek, jak jego ojciec.

- Ale nie można rzucać takich oskarżeń bez dowodów - powiedział Mateusz  - a już zwłaszcza obarczać dzieci grzechami ich rodziców, co to ma do rzeczy?

- Proboszczu, tutaj akurat nie ma takiej potrzeby, żeby obarczać dzieci grzechami rodziców, bo dzieci dość mają swoich grzechów. Ojciec tego Mariana, Zygmunt, to był urzędnik UB, którego nam tu nasłali zaraz po wojnie, aby nas przybyłych zza Buga pilnował i donosił o wszelkich rozruchach, czy nieprawomyślności. To przez niego kościół św. Magdaleny popadł w ruinę, bo co który ksiądz ruszył z pracami, to nasyłał ludzi z ministerstwa, a ci mówili, że zabytek i nie wolno dotykać. Dopiero ksiądz Zenek, jak się czasy zmieniły, mógł wreczcie zrobić jakiś remont. A Marian Skalnicki, czyli synek, też poszedł w ślady taty, do milicji, no ale teraz to jest wielki dziennikarz w jednym z tych lokalnych szmatławców. Nie wiem, czy się podpisać potrafi, a niby artykuły pisze. Moim zdaniem tylko mundur zmienił na garnitur, ale dalej robi to, co przedtem. I na niego trzeba księże naprawdę uważać. Bo potrafią w tym szmatławcu detektywa wynająć i tak długo depcze człowiekiowi po piętach, aż coś znajdzie. I wtedy, wie ksiądz, pierwsza strona - zakończył pan Władysław patrząc posępnie na Mateusza.

- Tak myślałem, że z tym panem to będą same problemy - westchnął Mateusz.

- Księże, jedna rada, niech ksiądz z nim nigdy nie rozmawia na osobności. I niech mu ksiądz absolutnie nie ufa. Ale też niech się go ksiądz nie boi. Jeszcze rok temu to chodził po wsi i mówił, że mu kaktus na ręce wyrośnie jak tu będzie nowy kościół. I, szczerze mówiąc, nikt by się z nim raczej nie założył, bo też wszyscyśmy już ostygli, a ten projekt kościoła, co wyglądał jak sala sportowa nikogo nie pociągał. Ale teraz sytuacja się zmieniła i ten stary esbek może już nigdy łapsk do kieszeni nie włożyć.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.


Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!