Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXX
Mateusz usiadł w swoim ciągle pustym, pozbawionym mebli salonie, wpatrując się na przemian w buzujący w kominku ogień i przepiękny krucyfiks będący od niedawna jedyną ozdobą gołych, ceglastych ścian. Obydwa te rozpalające serce, a także ciało obiekty jego zachwytu były pamiątkami z zakończonej wczoraj pierwszej kolędy w jego parafii. To znaczy kominek był już wcześniej, ale znakomicie wysuszone kilkuletnie drewno było podarunkiem jednego z parafian, który od kilku lat przeszedł na ogrzewanie gazem, a jak się okazało, miał pełną szopę drewna. I pewna jego część przypadła Mateuszowi w udziale. Mateusz tak się ucieszył z tego drewna, że wcale nie chciał wziąć koperty z ofiarą, ale rodzina się upierała, że te dwie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego: ofiara to jedno, a prezent w postaci kilku kubików drewna to zupełnie inna para kaloszy. Cóż, Mateusz nawet się szczególnie nie opierał. A przepiękny, ręcznie rzeźbiony i mający przynajmniej z setkę lat krucyfiks? To z kolei prezent od pani Kolasińskiej. Pani Kolasińska ma 87 lat i jak mu opowiedziała, z czasów wojny pozostały u nich w domu zbierane po różnych ruinach krzyże, które jej ojciec, z wykształcenia i zawodu stolarz pieczołowicie odnawiał i konserwował.
- Wie ksiądz, myśmy się kilka razy przeprowadzali i to był taki kontrast w tych naszych mieszkaniach, jak się widziało te wstrętne, rozpadające się peerelowskie meblościanki i jedyne piękne i wartościowe przedmioty w pokojach i w kuchni, a nawet w korytarzu, to były te stare krzyże przez tatusia odrestaurowane. Ale niestety naszym dzieciom i wnukom to te krzyże się wydawały za duże do ich mieszkań... Ach, mój Boże! Krzyże im nie pasowały do wystroju – wzdychała pani Aniela. - I tak wszystkie u mnie się zostały i ja je po kolei każdemu kolejnemu proboszczowi daję w prezencie. I widzicie, proboszczu, ten jest ostatni. Najpiękniejszy. I ja jestem przekonana, że ksiądz mnie pewnie pochowa. Taką z resztą miałam z Panem Bogiem umowę. Jak ksiądz Zenon tu już był te dziesięć lat, to nawet zaczęłam się martwić, że może już nie zdążę tego ostatniego krzyża podarować, bo wcześniej to tu się księża trochę częściej zmieniali, no, ale jak widać, Pan Bóg jest wierny – zakończyła pani Kolasińska, a Mateusz ciągle jeszcze nie mógł się krucyfiksem nacieszyć. Tak się obawiał tej kolędy, a okazała się bardzo udaną, co potwierdził mu również ksiądz wikariusz, który wyjechał na ferie. Mateusz nawet się złapał na tym, że chętnie wysyłał wikariusza na wolne. Jakby podświadomie ciągle jeszcze się nie pogodził z faktem, że nie jest na parafii sam, że ma współpracownika. Ksiądz Darek oczywiście nie miał nic przeciwko i chętnie wyjeżdżał, choć raczej nie do rodziców, co mu sugerował Mateusz, jak na dobrego proboszcza przystało. No, ale to już był sprawa ks. Darka, gdzie wyjeżdżał, zaś Mateusz cenił sobie te chwile i dni samotności. Miał też przeczucie, że te spokojne dni wkrótce dobiegną końca.
„Ciekawe, jak tam sobie poradził Stefan w Pokrzywicach... Styczeń bez kolędy dla księdza w parafii musi być przynajmniej dziwny” - pomyślał Mateusz i sięgnął po telefon komórkowy, bo trzeba przyznać, ciekawość zżerała go od dobrych kilku dni.
- Szczęść Boże, witaj Stefanie! Właśnie siedzę w ciepełku przed kominkiem i pomyślałem, że może wpadłbyś na kawę... Pewnie się nieźle nudzisz, co? Bez kolędy chyba trochę głupio...
- Hmm, no cześć Mateusz, a wy już skończyliście? - zapytał niemrawo Stefan.
- Tak, przedwczoraj. Wysłałem młodego na ferie, a sam się wygrzewam, wiesz jeden z parafian podarował mi trzy kubiki świetnego drewna opałowego... – powiedział Mateusz i niemal natychmiast ugryzł się w język, ale było już za późno.
- No tak! A potem mówisz, że wcale ci się tak wszystko nie udaje! - rozpoczął Stefan.
- Mnie przez dziesięć lat nikt nie podarował nawet jednej taczki miału, ba! Raz mi nawet ukradli dwie tony węgla! A ty pierwszy raz, kościół budujesz-nie budujesz i jeszcze ci drewno do kominka dają – zrzędził Stefan, a Mateusz patrząc na krucyfiks wiązał sobie wirtualne węzełki w pamięci, aby broń Boże nie wygadać się kiedyś Stefanowi, że krzyż też dostał podczas kolędy.
- Rany Boskie, ale jesteś zrzęda, Stefan, poważnie! Daj spokój, co? To przyjedziesz na herbatkę, czy nie? - zapytał.
- Nie mogę...
- No, co masz do roboty? Przecież po kolędzie nie chodzisz...
- No właśnie, że chodzę...
- Jak to chodzisz? - zdumiał się Mateusz. - Przecież mówiłeś, że..
- No i tak, jak mówiłem, tak zrobiłem. Powiedziałem, że kolędy nie będzie i przez tydzień był spokój, wiem, że coś tam szemrali, ale był spokój. A potem przyszła jedna rodzina i powiedzieli mi, że mieli mały pożar, pomalowali no i że chcieliby, żebym poświęcił. Co miałem zrobić? Poszedłem. Potem przyszła druga rodzina, że się dziecko urodziło, jeszcze nie będą chrzcić, bo chorowite, żebym poszedł pobłogosławić. No przecież dzieciątku nie odmówię. A potem zaczęli przychodzić zapraszać wszyscy. No mówię ci, myślałem, że oszaleję! Więc na Trzech Króli ogłosiłem, żeby już nie przychodzili mnie zapraszać tylko normalnie wyznaczyłem program, no i chodzę... I co się śmiejesz pacanie? - warknął w słuchawkę Stefan słysząc niczym nie skrępowany śmiech Mateusza.
- Stary, przepraszam, ale nie mogę... - mówił Mateusz zanosząc się od śmiechu. - Ale cię przechytrzyli, widzisz? Co byśmy sobie nie myśleli, że nas nie lubią, że koperty ich denerwują i się nimi zasłaniają, że niby tylko po nie chodzimy, to jednak ludzie potrzebują księdza i Bożego błogosławieństwa – powiedział Mateusz już poważnie.
- I wiesz, co ci powiem? Jak widzę po ofiarach, to są przynajmniej 25% wyższe niż rok temu. Mówię ci, bo ja sobie wszystko rozpisuję co roku... - pochwalił się Stefan. - Chyba ich tak będę co roku straszył...
- Nie, no nie przesadzaj. Jeszcze raz byś taki numer odpalił, to raczej taczki – uśmiechnął się Mateusz.
- A propos taczek, a ciebie nie chcą wywieźć za ten kościół, co jest jak fatamorgana? Pamiętam, że Zenka to na kolędzie pytali w każdym domu. Jakby się umówili. Ciebie nie pytali? - drążył wyraźnie zainteresowany Stefan.
- Pytali. W każdym domu, przynajmniej na początku – odpowiedział Mateusz.
- A później?
- Później to ja się zacząłem pytać.
- O co? - zdziwił się Stefan.
- Wiesz, prawie cała moja parafia, tak z 80% to są rodziny przesiedleńców zza Buga, wiesz? I nawet jeżeli ci, którzy coś jeszcze pamiętali, już pomarli, to ich dzieci i wnuki ciągle trwają w takim, jakby to powiedzieć, kulcie? Trwają w kulcie jednej miejscowości - Kołymki. I wiedzą o niej wszystko. Opowiadają, jakie były malowidła w kościele, jaki sufit, ambona, wieża, ile dzwonów... Na oczy nie widzieli, a opowiadają, jakby przez całe życie chodzili do tego kościoła... I ja w każdym domu, zanim mnie zapytali, jak tam budowa, to ja ich o kościół Wniebowstąpienia w Kołymkach i oni mi od razu z takim rozmarzeniem i tęsknotą, że się wychodzić nie chciało. I sobie pomyślałem, że tam pojadę i zobaczę ten kościół, czy może co z niego zostało... Może teraz jakieś fantazje uprawiam, ale będę próbował odkręcić ten projekt, który Zenek miał, bo to jest nowoczesna bryła i nie widzę szans, aby tych ludzi jeszcze do tego projektu rozpalić. Ale jakbym powiedział, że będzie kościół taki, jak w Kołymkach, to, chłopie, ogień!
- Ciekawe... A jak to przyjmie Zenek, a zwłaszcza nasz nowy biskup? - interesował się Stefan. - Pewnie wpakowali już sporo pieniędzy w ten projekt...
- Więc słuchaj, Zenek mi powiedział, że projekt zrobił jego przyjaciel, właściwie za jedną niedzielną tacę i bynajmniej się nie obrazi, jak go nie zrealizujemy. Więcej. On się cieszy, że znowu go może komuś sprzedać, a jeśli się uda to kasę, którą wziął od Zenka, zwróci. A najlepszy był Ksiądz Biskup. Fakt, że jest nowy, ale mówię ci, doskonale zorientowany. Wiesz co mi powiedział? „Księże, w ten Strzywąż to ponoć już wszyscy zwątpili, że tam jakiś kościół powstanie. Jakkolwiek ksiądz chce to przeprowadzić, to o ile nie wyjdzie z tego jakiś meczet, ma ksiądz moje błogosławieństwo”. No więc poszedłem za ciosem i w niedzielę, jako pokolędowe refleksje zaproponowałem, że w długi weekend w maju zorganizujemy pielgrzymkę na Wschód i odwiedzimy Kołymki. Wyobraź sobie, że nie mając konkretów, ani ceny, ani środka lokomocji, ani planu, mam już dwa pełne autobusy chętnych. Nawet będę musiał kogoś wykreślić, żeby jakich dwóch, trzech architektów zabrać, którzy mi później coś na wzór tego kościoła w Kołymkach zaprojektują – zakończył Mateusz.
- Wiesz co? Ja już nic nie powiem. Idę na kolędę. Może mi dadzą jakieś wiaderko miału.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!