TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Sierpnia 2025, 18:17
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXVIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXVIII

Święta dostarczyły Mateuszowi licznych tematów do rozmyślań, głównie pozytywnych. Jakkolwiek w dalszym ciągu znakomita większość parafian okazywała mu nieufną obojętność, a może obojętną nieufność, to jednak trzeba przyznać, że podczas świątecznych Mszy Świętych mały kościółek Świętej Magdaleny pękał w szwach i przynajmniej w tych momentach konieczność budowy nowej świątyni była aż nadto ewidentna. Na pewno będzie musiał w przyszłym roku świąteczny porządek uzupełnić o jeszcze jedną Mszę. No i koniecznie wypatrzeć jakiegoś kandydata na nadzwyczajnego szafarza Komunii Świętej, albo szukać jakiegoś księdza do pomocy na okres świąteczny. Frekwencja w kościele na pewno przekroczyła 60% i z tego Mateusz bardzo się cieszył. Podobnie jak z tego, że odczuwał wzmożoną uwagę podczas kazań. Nie od początku tak było: po Ewangelii ludzie siadali w ławkach, coś tam sobie poprawiali, rozglądali się, na dobrą sprawę cichy szmer i drobne odgłosy nie znikały ani na moment. Po tych kilku miesiącach różnica była odczuwalna. Kiedy już siadali na chwilę zapadała tak głęboka cisza, że aż Mateusz czekał kilkanaście sekund zanim zaczął mówić. Taka była piękna ta cisza ludzi czekających na słowo. Co jeszcze pięknego widział Mateusz w swoich parafianach? Prawie nikt się nie spóźniał i nikt nie wychodził z kościoła, zanim po ostatniej zwrotce śpiewanej pieśni nie uklęknęli i nie wyrecytowali trzykrotnie wezwania: „Niechaj będzie pochwalony...”. 

Oczywiście było mu też i trochę przykro, nie tylko z powodu kiepskiej frekwencji na wieczerzy wigilijnej, na którą zaprosił wszystkich, którzy byli samotni, czy może tylko we dwoje, a chcieli spędzić ten szczególny wieczór w większym gronie. Być może rzeczywiście nie było w parafii zbyt wielu samotnych, albo przeżywanie tej wieczerzy jest bardzo związane z gronem rodzinnym, summa summarum przyszły trzy osoby, ale kolacja wigilijna była fantastyczna dzięki niespodziance, jaką mu zgotował kolega Maciej zapraszając wszystkie najbliższe mu osoby. Jeszcze jednym przykrym akcentem była nieliczna grupka osób, które po Mszach przyszły do zakrystii z życzeniami.

- Najwyraźniej jeszcze sobie niczym nie zasłużyłem na większą miłość, czy choćby życzliwość moich parafian – powiedział półgłosem Mateusz gapiąc się na przemian w ekran komputera i w leżącą przed nim tzw. rozpiskę kolędy z poprzedniego roku, którą podrzucił mu wcześniej jego poprzednik.

- Powiem ci szczerze, że co roku zmieniałem kolejność, więc nie musisz się jakoś szczególnie tym sugerować, ale przyda ci się abyś przynajmniej miał pojęcie, ile rodzin, co i jak – tłumaczył mu Zenek.

- No, ale chyba z kartotek też się jakoś da zorientować, co? - pytał Mateusz.

- Widzę, że jeszcze nie ogarnąłeś kancelarii – odpowiedział Zenek marszcząc brwi.
– Wiesz, ja to za bardzo nie byłem dobry w tej całej biurokracji, więc jak sięgniesz do tych kartotek to tam raczej będzie ci ciężko się połapać. Powiem ci szczerze, że ja to wolałem na kolędzie z ludźmi porozmawiać, niż zapiski robić w dokumentach... No, ale masz tę rozpiskę z ilością rodzin na każdy dzień, dasz sobie radę! Muszę lecieć! - rzucił Zenek i szybko zamknął drzwi za sobą.

Mateuszowi rozpiska się nie podobała. Owszem, w niecałe trzy tygodnie było po kolędzie, ale chodząc od 9.00 rano, nawet Zenek to przyznał, w domu byli tylko dyżurni, a większość rodzin, albo w pracy, albo w szkole. Zenek powiedział mu też, że choć było na terenie parafii sporo niewielkich gospodarstw, to właściwie już nikt nie pracował tylko w gospodarstwie, ludzie łączyli to z jakąś pracą poza domem. I Mateusz czuł, że przynajmniej tę pierwszą kolędę musi rozłożyć w czasie i rozpoczynać każdego dnia nie wcześniej niż o 16.00. Myślał nawet o tym, aby poprosić o zgłoszenie, choćby telefoniczne, tych rodzin, które w całości od rana są dostępne, aby odciążyć popołudnia i wieczory, ale po doświadczeniu z wigilijną wieczerzą sam czuł, że zgłoszeń pewnie będzie niewiele. Niemal z ulgą pośród tych dylematów usłyszał pukanie do drzwi. Energicznie wstał od starej ławki, która służyła mu za biurko i poszedł otworzyć drzwi?

- Ksiądz Dziekan? - szczerze zdziwił się Mateusz wpuszczając do środka jednego z najstarszych kapłanów z sąsiedztwa.

- Niezapowiedziana kolęda, księże Mateuszu, musi ksiądz podlecieć do sąsiadów po lichtarzyk – uśmiechnął się Ksiądz Dziekan.

- Proszę usiąść, zaraz zrobię kawę – zaproponował Mateusz.

- Księże, kawę to może  wypijemy następnym razem, bo ja tylko na chwilę, spieszę się na kolędę, parafianie czekają – powiedział przepraszająco Dziekan.

- Już Ksiądz Dziekan zaczął? Ja dopiero ślęczę nad programem i nijak nie mogę tego ugryźć – pożalił się Mateusz.

- To tylko za pierwszym razem takie dylematy są, potem niestety wkrada się trochę rutyny i co roku program sam się układa, a właściwie, jak w moim przypadku, jest dokładnie taki sam. Jakbym na przykład nie wyznaczył kolędy 29 grudnia w Prątkowicach, to nie wiem, jaki marny koniec by mnie czekał – śmiał się starszy kapłan.

- To co księdza do mnie sprowadza? - zapytał Mateusz, który nawet pomyślał, że może jakieś skargi na niego były do Dziekana, choć nie miał pojęcia, o co ewentualnie.

- Czy ksiądz się przyjaźni z księdzem Stefanem?

- Z księdzem Stefanem z Pokrzywic?  - zapytał Mateusz, a Ksiądz Dziekan potwierdził skinieniem głowy. - Znam go ze spotkań kapłańskich i tutaj naszych dekanalnych, ale przyznam się szczerze, że przyjaźń to absolutnie za duże słowo. Ja chyba nawet z nim jeszcze nie miałem dłuższej wymiany zdań.

- No właśnie to jest problem, od Stefana wyciągnąć słowo, to naprawdę wielka sztuka – powiedział wzdychając Ksiądz Dziekan. - Ale ksiądz jest mu najbliższy wiekiem i stażem kapłańskim, a mam sygnały od ludzi, że ksiądz Stefan zachowuje się dość dziwnie. Na przykład ogłosił, że w tym roku zastanawia się, czy w ogóle pójdzie po kolędzie. Ludzie się martwią, bo wie ksiądz jak to jest, narzekają na wszystko, ale sobie nie wyobrażają, żeby nie było księdza po kolędzie. Nie chciałbym jechać do Stefana osobiście, żeby nie czuł jakiejś presji z góry i pomyślałem o tobie, przepraszam, chciałem powiedzieć o księdzu – poprawił się Dziekan.

- Nic nie szkodzi, Księże Dziekanie, śmiało można mi mówić po imieniu, mój ojciec byłby mniej więcej w Księdza wieku – uśmiechnął się Mateusz, któremu nieszczególnie podobała się misja, o którą prosił go Dziekan. - Ale odnośnie tych odwiedzin Stefana, to nie wiem, czy to dobry pomysł, jestem w dekanacie dopiero od kilku miesięcy...

- Ale jest ksiądz najbliższy mu wiekiem – wtrącił Ksiądz Dziekan – i to, że jest ksiądz tu nowy, to może nawet i lepiej...

- No to postaram się w najbliższych dniach podjechać... - zaczął Mateusz.

- Księże, proszę pojechać dzisiaj - poprosił Ksiądz Dziekan. - Chodzi o to, żeby on jednak tę kolędę wyznaczył i jeszcze w niedzielę przed Nowym Rokiem ogłosił. I tak jeszcze po kolędzie dzisiaj nie chodzisz – Ksiądz Dziekan znowu mimowolnie przeszedł na „ty” - więc możesz podjechać na kilka minut.

- Dobrze, w takim razie zaraz jadę – powiedział bez entuzjazmu Mateusz.

- To ja lecę, bo pewnie już mnie wyglądają - powiedział Dziekan, który jednak zaczekał, aż Mateusz wyjdzie z plebanii razem z nim. - Niech się ksiądz dobrze spisze!

Wiekowa panda tym razem nie robiła żadnych psikusów i po 20 minutach Mateusz stał przed drzwiami plebanii w Pokrzywicach. Nie był tu jeszcze, bo według dekanalnej rozpiski nie przypadła mu w udziale nawet spowiedź adwentowa u Stefana.

- O Mateusz! - raczej bez entuzjazmu powitał go Stefan. - Wejdziesz?

- No, na chwilę, wiesz, przejeżdżałem... - tłumaczył się nieco głupkowato Mateusz.

- Dobra, dobra, na pewno cię Dziekan przysłał, bo mu ludzie donieśli, że w tym roku kolędy nie będzie. I nie będzie! Chodź na kawę – Stefan ruszył przodem, a Mateusz w milczeniu za nim. Plebania była urządzona skromnie, ale funkcjonalnie.

- Więc nie próbuj mnie tutaj nawracać, bo ja decyzję podjąłem. Tak mi krwi napsuli moi parafianie w tym roku, że nie będę ich prześladował moją obecnością w ich domach – powiedział zdecydowanie Stefan, kiedy już usiedli w małym saloniku.

- Powiem ci szczerze, że ja też jestem przerażony kolędą, a ludzie u mnie bardzo nieufni i dziwni jacyś. Nawet mi się nie udało...

- Tobie się coś nie udało? - przerwał mu gwałtownie Stefan – Tobie? Nawet mnie nie rozśmieszaj. Przecież tobie się wszystko udaje. Wiesz, jak cię nazywają koledzy? Król Midas! Czegokolwiek byś się nie dotknął zamienia się w złoto, wszystko ci się udaje! Taki wspaniały i mądry kapłan! I teraz jeszcze ta szopka z tym gratem, którym jeździsz... Wzór ubóstwa!  A ja jestem Midas na odwrót. Mnie się wszystko w gówno zamienia! Więc daruj sobie wszelkie rady, bo między nami a wami, wiesz, zionie przepaść!

 Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!