Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLVII
Droga do Strzywąża była praktycznie pusta i Mateusz powoli jechał swoim nowo nabytym samochodem i co tu ukrywać, delektował się jazdą. Coś takiego jest w mężczyźnie, no i księża raczej nie są od tego wolni, a na pewno on nie był od tego wolny, że technologia, zwłaszcza ta na czterech kołach, działa na nich w taki sposób, jak pewnie kiedyś działała przejażdżka na koniu przez prerię. To poczucie wolności i pełnej kontroli nad tym, co mnie wiezie. Musiał przyznać, że jednak BMW to było coś zupełnie innego od wszystkich samochodów, które dotychczas posiadał. No a przesiadka z kilkunastoletniej pandy do, co prawda pięcioletniego, ale bardzo mało „wyjeżdżonego” pojazdu z niemieckiej fabryki, była skokiem jakościowym porównywalnym do przesiadki z hulajnogi na motocykl. Przyglądał się na przemian drodze przed sobą i pięknie wykończonej desce rozdzielczej, dyskretnie podświetlonej. Nawet kolor podświetlenia mógł zmienić. Właśnie pomyślał, że może sprawdzi, jakie jeszcze opcje kryje w sobie komputer pokładowy, ale szybko stwierdził, że lepiej takie rzeczy lepiej sprawdzić na postoju. Spokojnie więc popatrzył na pustą drogę przed sobą i pomyślał, że chyba powinien podjechać do Tadka Rogoźniaka jeszcze raz podziękować mu za auto i zapytać, na kiedy spodziewa się otrzymać pierwszą wpłatę. Tak naprawdę chciał go zapytać o coś jeszcze. Od kiedy ministrant postawił tezę, że Mateusz dostał samochód za darmo, bo rzekomo miał załatwić „rozwód kościelny” Rogoźniakowi, ta sprawa nie dawała mu spokoju. Bo Kuba sobie tego nie wymyślił, musiał to od kogoś usłyszeć. Być może taka plotka „chodziła” po wsi, albo komuś zależało, aby „chodziła”. Albo, tego również Mateusz nie wykluczał, rzeczywiście mogły być jakieś problemy w małżeństwie Rogoźniaków, choć do tej pory nie miał takich sygnałów. Rogoźniakowie chodzili do kościoła co niedzielę i wyglądali na dobraną, kochającą się parę, ale przecież tak samo wyglądali Kostowscy do owej pamiętnej soboty, kiedy pani Kostowska wyjechała na szkolenie i z niego nie wróciła, ku rozpaczy swojego męża.
Mateusz postanowił sobie, że po prostu pojedzie do Tadka i powie mu szczerze to, co usłyszał od ministranta. Zadowolony ze swojej decyzji Mateusz chciał nawet depnąć mocniej w pedał gazu, gdy nagle poczuł mocne uderzenie w tył samochodu, które sprawiło, że głowa odbiła mu się od zagłówka, ale pas bezpieczeństwa natychmiast się usztywnił utrzymując jego korpus blisko oparcia. Raczej bez trudu opanował auto, choć krew się w nim zagotowała: chyba tylko on miał takiego pecha, że kilka dni po nabyciu auta, bezwypadkowego, ktoś go stuknął na prostej, pustej drodze, parę kilometrów od domu. Mateusz zjechał na bok i w krótkiej modlitwie poprosił Pana Boga o spokój serca i o to, aby osobom w samochodzie, który na niego najechał, nic się nie stało.
- Proszę Cię, Panie Boże, żebym nie wyszedł na materialistę, który martwi się o swoje cacko... - mamrotał półgłosem szybko wysiadając z auta, aby sprawdzić, co naprawdę się stało.
- Ach, to wielebny takim autem teraz jeździ? Strasznie przepraszam, ale zmieniałem stację w radioodbiorniku i nie zauważyłem, że mi tak prędkość wzrosła – tłumaczył się udając zakłopotanie... stary esbek Skalnicki. Mateusz myślał, że za chwilę go rozszarpie, bo twarz Skalnickiego wyrażała wielką radość.
- Pewnie mi pan nie wierzy – Skalnicki kontynuował z głupim uśmieszkiem – ale to naprawdę przypadek. Chyba pan nie myśli, że ja tak specjalnie – mówił, ale jego twarz wręcz demonstrowała, że chciał, aby na przekór temu, co mówił Mateusz nie miał najmniejszych wątpliwości, że zrobił to specjalnie.
- Ależ skąd! - próbował się opanować Mateusz. - Na pewno nie zrobił pan tego specjalnie, wypadki, jak to się mówi, chodzą po ludziach.
- Widzę, że pan nie myśli źle o bliźnim – mówił Skalnicki z tym cynicznym wyrazem przekonania, że obydwaj wiedzą dobrze, że słowa sobie, a prawda sobie. - Ja to myślałem, że wielebni to na osiołkach, jak ich szef, albo w najlepszym wypadku to na pandach, się poruszają, a tu proszę, taka niespodzianka. Ale pewnie, jak wielu innych koleżków po fachu, tego ma pan gdzieś ukrytego u znajomych, albo u mamuśki, a po wsi tym gratem jeździ, żeby tłuszcza nie marudziła.
- Nie! Ten to jest grat do jeżdżenia po wsi, a w ukryciu to mam Maybacha. Chyba pan nie myśli, że dałbym się panu przyłapać. To co, spisujemy przebieg wypadku, czy dzwonię po policję? - zapytał już bez uśmiechu Mateusz.
- Ależ, przecież my z jednej wsi, nie będziemy policji wzywać. Ja mam ten formularz, o widzi pan? Nawet już mam wpisane swoje dane i... o! Pana dane też mam już wpisane! Mateusz Zielnik, tak? - bezczelność Skalnickiego była bez granic. Gdyby Mateusz miał jakiekolwiek wątpliwości, że Skalnicki celowo w niego uderzył, to ten pozbawił go ich definitywnie.
- Masz pan tupet... - powiedział tylko Mateusz i nie odezwał się już ani słowem do końca spisywania protokołu zdarzeń. W jego aucie tylko zderzak był wgnieciony, natomiast peugeot, którym jechał Skalnicki, był o wiele mocniej uszkodzony. Mateusz co prawda pamiętał Skalnickiego w mercedesie, ale widać esbekowi było szkoda swojego najlepszego auta na te sztuczki. Bez słowa Mateusz zabrał podpisany dokument i odjechał prosto do Rogoźniaka.
- Panie Tadku – powiedział po wejściu do domu Rogoźniaka – co prawda przyjechałem z zupełnie inną sprawą, ale przykro mi powiedzieć, że pana piękne bezwypadkowe autko niestety zaliczyło pierwszą stłuczkę – Mateusz patrzył na swego rozmówcę przepraszająco.
- To już nie jest moje autko, tylko księdza – uśmiechnął się wreszcie Rogoźniak. - A szczerze mówiąc, to już mnie Maliński uprzedził, że jak to on powiedział, ksiądz nie umie poszanować auta. A co się stało? - zapytał zapraszając jednocześnie Mateusza gestem do zajęcia miejsca przy stole.
- A nie chce pan zobaczyć? - zapytał Mateusz. Kiedy wyszli przed dom i Rogoźniak zobaczył w sumie niewielką szkodę, machnął ręką.
- Się ksiądz nie martwi, szkoda jest niewielka, pójdzie jeszcze z mojego ubezpieczenia – powiedział i ponownie zaprosił Mateusza do domu. Kiedy już usiedli przy stole Mateusz opowiedział, co się stało.
- A niech go szlag trafi! - krzyknął na koniec Rogoźniak czerwony ze złości. - A to gnój jeden!
- Panie Tadku, nie ma co kląć, tylko się grzeszy, a szkoda przez takiego bęcwała sobie biedy napytać u Pana Boga – powiedział spokojnie Mateusz.
- Ale jak można mieć taki tupet? - pytał zdumiony Rogoźniak.
- Dokładnie o to samo zapytałem. Wygląda na to, że ten człowiek nie cofnie się przed niczym. Ale przecież my też nie możemy pozwolić się szantażować wariatowi – powiedział Mateusz.
- Po tym numerze, co księdzu zrobił, to by trzeba było pójść na policję, ale będzie słowo księdza przeciw jego słowu, żadnych świadków. A on ma mocne plecy w policji, proszę księdza. Od zawsze. Zmieniają się ekipy, a Skalnicki ze wszystkimi za pan brat. Więc nawet, mówię księdzu, szkoda nerwów – powiedział Tadeusz.
- Ja nawet nie miałem zamiaru iść z tym na policję, bo przeczuwałem, że on jest tu nietykalny – powiedział Mateusz. - No nic, na razie nie pozostaje nic innego, jak tylko wzmożona czujność i o plebanię i o samochód, no i o plac budowy kościoła.
- Tak jest, jakby ksiądz czegoś potrzebował, to proszę śmiało dzwonić. Maliński już dawno mówił, żeby dzwon na kościółku zrobić na pilota i jak tylko coś się u księdza złego dzieje, to włączy ksiądz dzwony i pół wsi się zaraz zleci. Trzeba tak zrobić i to jak najprędzej. Ale mówił ksiądz, że miał jakąś inną sprawę do mnie, o co chodzi? - przypomniał sobie niespodziewanie Rogoźniak.
- Przede wszystkim chciałem zapytać, kiedy mam panu, panie Tadku, wpłacić pierwszą ratę za samochód – uśmiechnął się Mateusz.
- Aha! I pewnie chce ksiądz coś utargować, bo auto bite? - zaśmiał się Tadeusz.
- Taki numer to by mi nie przyszedł do głowy...
- Ksiądz się nie martwi, będzie miał ksiądz parę groszy, to ksiądz da, pośpiechu nie ma. I po to tylko ksiądz przyjechał?
- Szczerze mówiąc jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałem pana zapytać. A małżonki nie ma?
- Wysłałem ją do fryzjera – uśmiechnął się Rogoźniak i Mateusz był absolutnie pewien, że dojrzał w tym uśmiechu tyle miłości do żony, że nie miał zamiaru dalej drążyć tematu. Rogoźniak, jego zdaniem, bardzo kochał żonę. - Wie ksiądz, mam taki sposób: jak widzę, że moja Małgoś trochę przygnębiona, to mówię: Kochanie! Jedź do fryzjera, zrób sobie włosy, ale pamiętaj, że ja ci je dzisiaj w nocy mocno potargam – Rogoźniak nagle zorientował się, że być może wchodzi w zbyt intymne szczegóły i aż się zaczerwienił. Mateusz uśmiechnął się, bo znalazł kolejne potwierdzenie, że w małżeństwie Rogoźniaków jest bardzo dobrze.
- A czemuż to małżonka miała by być przygnębiona? - zapytał jeszcze na wszelki wypadek.
- Księże, długo by gadać, ale wszystko przez tego porąbanego fejsbuka – zasępił się Tadek Rogoźniak.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!