TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 08 Września 2025, 02:32
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLVI

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLVI

Mateusz patrzył przez okno i widział sporą grupę ministrantów zbierających się na cotygodniowe sobotnie spotkanie. Wszyscy z ciekawością cisnęli się wokół jego nowego samochodu. Auto co prawda nie było nowe, bo miało już pięć lat, ale było doskonale utrzymane, no i licznik wykazywał zaledwie siedemdziesiąt tysięcy przejechanych kilometrów. Tadek Rogoźniak, od którego odkupił samochód, a właściwie nie tyle odkupił, co odkupywał, bo gwoli prawdy nie zapłacił jeszcze nawet złotówki, rzadko jeździł samochodem osobowym, ponieważ w swojej produkującej palety firmie najczęściej poruszał się znacznie cięższymi środkami lokomocji.
Auto było rzeczywiście śliczne i sam Mateusz nie mógł się na nie napatrzeć i codziennie rano, tuż po modlitwie, no ze dwa razy chyba nawet przed modlitwą, wyglądał przez okno, aby się upewnić, że cała akcja z kolędy u Rogoźniaków mu się nie śniła. Ale każdego ranka widział na podwórku obok swojej starej pandy, wyglądające jak nowe BMW. Właśnie ta nazwa. Jak on się kiedyś zarzekał, że nigdy, przenigdy nie kupi sobie żadnego zagranicznego auta, ale to było jeszcze w seminarium i nikt się nie spodziewał, że kilkanaście lat później nasz kraj nie będzie w stanie produkować żadnej własnej marki. Potem się zarzekał, że na pewno nie kupi Mercedesa, ani BMW, bo to marki zbyt luksusowe. No i proszę! A teraz BMW 320 stoi na jego podwórku!
- Jestem właścicielem dwóch samochodów! – powiedział głośno do siebie, bo rzeczywiście tak było. – Boże! Co za burżuj ze mnie... – westchnął i zaczął powoli ubierać kurtkę i czapkę, aby się udać do salki przy wikariatce na spotkanie z ministrantami.
- Ale sobie ksiądz brykę sprawił! – zaczęli się przekrzykiwać ministranci i lektorzy.
- Proszę księdza, widzę że automat! Ale szkoda, że nie ma nawigacji! Przyciemniane szyby! Tapicerka w skórze, super! –  chłopaki dokładali coraz to nowe spostrzeżenia.
- Proszę księdza, to „nówka”, czy używane? – zapytał stojący nieco z boku Konrad, jeden z najstarszych lektorów wychowywany przez mamę i babcię, bo ojciec zmarł, kiedy chłopak był jeszcze mały. Konrad nie mieszkał w Strzywążu, ale w oddalonych o dwa kilometry Pęcinach. I był niesłychanie solidny, nigdy nie opuszczał zbiórek ani wyznaczonych Mszy Świętych, choć był jednym z najstarszych w grupie, właściwie ostatnim ze swojego rocznika. Jego rówieśnicy przychodzili czasami w niedzielę, ale nigdy na zbiórki. Konrad skończył technikum samochodowe i był na pierwszym roku studiów, Mateusz dokładnie nie pamiętał jakich, ale był chłopcu szczerze wdzięczny za to pytanie, bo mógł przynajmniej powiedzieć, że auto było używane.
- Wygląda jak nowe, prawda? – uśmiechnął się Mateusz. – Ale ma już pięć lat.
- Pięć lat? –  chłopaki nie mogli uwierzyć. - No to miał ksiądz farta, wygląda super, pewnie warte z pięćdziesiąt baniek – zauważył, któryś z chłopaków.
- Jeśli ma pięć lat, to na giełdzie albo na Allegro można takie wyszukać za 40 tysięcy, ale kto wie, czy nie bite ze dwa razy, a to wygląda na bezwypadkowe – powiedział rzeczowo Konrad. Mateusz już miał nawiązać do ceny i wytłumaczyć w jaki sposób nabył samochód, ale nie zdążył.
- Mój ojciec mówił, że Rogoźniak dał księdzu to auto za darmo, ale ponoć ma ksiądz mu załatwić rozwód kościelny – powiedział jeden z ministrantów, co wszyscy przywitali gromkim śmiechem, głównie z powodu owego „za darmo”, choć Mateusza przeraziła druga część wypowiedzi. Kiedy wreszcie przestali się śmiać zaczął wyjaśniać.
- Wiesz co Kuba? To co powiedziałeś podobne jest do starego kawału, w którym przybiega facet do domu i mówi, że słyszał w telewizji, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają rowery. No i okazało się, że rzeczywiście na Placu Czerwonym, ale nie rozdają rowery, tylko je kradną. Masz rację w tym, że samochód sprzedał mi pan Rogoźniak. No i częściowo w tym, że za darmo.
- Co? Naprawdę za darmo? - ministranci absolutnie nie chcieli uwierzyć.
- W pewnym sensie i chwilowo, bo jeszcze nic mu nie dałem – uśmiechnął się Mateusz.
– Ale oczywiście będę musiał zapłacić. Bardzo dobra cena, na raty, ale zapłacę za samochód. Natomiast z tym rozwodem kościelnym to dopiero dowaliłeś! Po pierwsze dlatego, że pan Tadek bardzo kocha swoją żonę, a ona jego, a po drugie, bo nie istnieje rozwód kościelny – tłumaczył, ale chłopaków druga część jego wywodu nie interesowała.
- A co to znaczy: za dobrą cenę? – pytali.
- Tajemnica handlowa, ale jeśli pan Tadek ujawni, to się nie obrażę – śmiał się Mateusz.
- Niech ksiądz nie świruje, ile ksiądz musi zapłacić? - dopytywali się chłopcy.
- Umówiliśmy się na 25 tysięcy i to jest bardzo dobra cena, zwłaszcza, że mogę płacić w mniejszych ratach – wyjaśnił wreszcie Mateusz, który sam nie mógł jeszcze uwierzyć, że bez żadnego targowania Tadek Rogoźniak zaproponował mu tak niską cenę.
- No to naprawdę mało – autentycznie zdziwił się Konrad kręcąc głową.
- Tyle to ksiądz z tegorocznej kolędy zapłaci – powiedział Kuba, a Mateusz pomyślał, że w domu u Kuby to muszą często rozmawiać o księżach, bo chłopak często się zdradzał różnymi wypowiedziami.
- Z tegorocznej kolędy i z następnych dziesięciu lat pewnie też, dwie trzecie zebranych ofiar idzie na budowę kościoła Jakubie – powiedział. – Ale powoli dam sobie radę.
- No jakby ksiądz takich śmiesznych pieniędzy nie uzbierał, to by był wstyd – powiedział z przekąsem Kuba.
- Na początek sprzedam moją pandę, myślę, że jakieś dziesięć do piętnastu tysięcy za nią wezmę – zażartował Mateusz, a wszyscy chłopcy wybuchnęli śmiechem.
- Najlepiej niech ją ksiądz po prostu da Rogoźniakowi za beemkę i będziecie kwita
– powiedział jeden z lektorów.
- Świetny pomysł, że też na to nie wpadłem – kontynuował w konwencji żartu Mateusz. – Chociaż moja panda może mieć już większą wartość jako zabytek, muszę to przemyśleć. Dobra, idziemy na zbiórkę, a po zbiórce dla chętnych przejażdżka Biernym Miernym, ale Wiernym – uśmiechnął się Mateusz i ruszył do salki. Chłopcy jeszcze się ociągali i zaglądali przez szyby do wnętrza samochodu nie przestając komentować i Konrad skorzystał z okazji, aby podejść do księdza.
- Poważnie chce ksiądz sprzedać pandę? - zapytał przyglądając się staremu autu.
- Konrad, ja szczerze mówiąc boję się sprzedaży tego samochodu, bo często się psuje, a nie chciałbym nikomu podrzucać takiej puszki Pandory – powiedział.
- Wie ksiądz, ja lubię dłubać w autach, jestem po technikum... No i powiem szczerze, że myślę o babci, bo jeszcze rok temu to chodziła do kościoła nawet zimą, pieszo, ponad dwa kilometry... Ale w tym roku ciągle choruje, autobusów mało jeździ przez Pęciny i chyba będę musiał jakiegoś grata kupić, żeby ją czy to do kościoła, czy do lekarza podrzucić. Więc jakby ksiądz za dużo nie chciał to...
- Konrad, człowieku! Z największą przyjemnością dam ci to auto w prezencie i jeszcze ci zostawię ubezpieczenie na cały rok, bo dopiero co opłaciłem – Mateusz nie mógł opanować radości i euforii, która go opanowała.
- Za darmo, to tak trochę głupio – słabiutko opierał się Konrad, ale Mateusz już widział radość w jego oczach.
- Jak to głupio? To co ja mam powiedzieć o cenie, jaką mi Rogoźniak zaproponował? Nawet nie gadaj głupot. Po zbiórce dam ci kluczyki i jak odpali, to możesz jechać, dokumenty spiszemy w poniedziałek. Bylebyś babcię do kościoła co niedzielę przywoził 
- uśmiechnął się Mateusz.
- Nawet częściej! – zarzekał się chłopak.
– No i obiecuję, że nie będę szarżował.
- O to akurat wcale się nie martwię – wybuchnął śmiechem Mateusz. – Tym się ledwo jeździ, nie da się szarżować.
- A, to się jeszcze okaże – odgrażał się Konrad. – Niech no tylko położę moje ręce na tym silniku i zawieszeniu, zobaczy ksiądz!

***

Godzinę później dwóch chłopaków, którzy mieli prawo jazdy i zapewnili go, że jeździli już samochodami z automatyczną skrzynią biegów, co nie było dziwne, bo ich rodzice zawsze mieli dobre auta, zrobili kilka rund jego samochodem wożąc po kolei wszystkich ministrantów. Akurat w tym momencie przyszedł stary Maliński i z niedowierzaniem, a może z politowaniem kręcił głową.
- Ksiądz to długo tym autem nie pojeździ, Proboszczu. A przecież jest stara zasada, powinien ksiądz wiedzieć, że żony, szczoteczki do zębów i samochodu się nie pożycza. A zwłaszcza samochodu i to takim łebkom – nie mógł się nadziwić.
- Co do żony i szczoteczki to się zgadzam panie Maliński, ale z autem to bez przesady. Nie żebym nie szanował i nie doceniał gestu Rogoźniaka i pana udziału w tym wszystkim, ale TEN samochód, zwłaszcza przez sposób, w jaki się u mnie znalazł, będzie służył całej parafii. No co się pan tak patrzy? No pewnie, że głównie proboszczowi! Ale nie tylko.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!