TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 08 Września 2025, 02:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLII

- No wchodź! Cieszę się, że przyjechałeś
– powiedział Mateusz zamykając drzwi za Maciejem.
- Proszę! Taki to pożyje! Ja się zastanawiam, co by na to powiedział papież Franciszek, że proboszcz się przy takim pięknym kominku grzeje... Nie wstyd ci? - Maciej podpuszczał Mateusza grzejąc dłonie tuż przy szybie kominka.
- Wiesz co? Daj se na wstrzymanie, bo nie jestem w nastroju.
- O Boże kochany! Mister Sukces jest załamany, bo pierwszy raz w życiu coś mu nie wyszło! Ojoj, co to będzie? Ani chybi popadnie w depresję! A kto wie? Może i w anoreksję?
- Przestań się wydurniać! - Mateusz rzeczywiście nie był w nastroju do żartów.
- To ty przestań! - również Maciej podniósł głos. - Ja cię chłopie nie poznaję, biadolisz jak baba! No co się stało? Że ci został kawałek fundamentu nie dokończony przed zimą? Że nie możesz się pochwalić, że wszystko zgodnie z planem? A nie, nie! Wiem, ty się nigdy nie chwalisz, fakty mówią za ciebie – perorował Maciej z przekąsem.
- Czekaj, niech no sobie przypomnę, jak byłeś u mnie na rekolekcjach, co ty tam wtedy mówiłeś. Jak to było... O! Już wiem. W Ewangelii nie ma słowa „sukces”! Pan Jezus nie posłał nas, abyśmy odnosili sukcesy, ale byśmy głosili królestwo Boże i miłość Boga! O! Tak mówiłeś! Czyżbyś sam w to nie wierzył? A może jednak tłumaczenie Ewangelii było złe i jednak znaleźli tam „sukces” i może przy okazji „tolerancję”? Ale wiesz co? Nawet jak znaleźli, to ja nie mam zamiaru tolerować takich twoich babskich fochów, bo cię jakiś stary esbek od watykańskich pachołków wyzwał i nie masz pieniędzy na budowę. Bo ja cię kocham jak brata, który przypadkiem urodził się z innych rodziców, a jak się kocha, to się z miłością prawdę mówi. I ja uważam, że zaczynasz fiksować. Wystarczy! Nie pierwszy raz i nie ostatni spotkała cię przykrość ze strony jakiegoś zawziętego bałwana. I kropka. Chyba ci nie muszę mówić, co Pan Jezus w temacie powiedział: Mnie prześladowali i was będą. I tu mam dla ciebie smutną wiadomość, Mateusz: nas jeszcze nie zaczęli! Bo te słowne „pieszczoty” ze strony Skalnickiego, to są ukąszenia komara, a nie prześladowania. Co do kościoła: chłopie, prawie nie masz długów i w półtora roku zrobiłeś więcej... Stop! Nie „zrobiłeś”, bo sam byś guzik zrobił! Zrobiliście z parafianami więcej niż poprzednik przez dziesięć lat! Powiedz mi, co zmieni fakt, że ten kawałek dokończy się na wiosnę?
- W sumie nic... - wykrztusił Mateusz zdziwiony taką tyradą przyjaciela.
- Precyzyjnie to określiłeś. Nic. Więc po co te miny? - zapytał Maciej.
Przez chwilę zapadło milczenie. Obaj próbowali się uspokoić. Mateusz czuł, że się czerwieni i nie było to efektem bliskości kominka. Było mu wstyd. Maciej miał absolutną rację. Jak zwykle.
- Przepraszam Maciej. Masz rację – powiedział. - Coś takiego jest we mnie, że jak do czegoś nie jestem przekonany, a potem jakoś się przekonam, to czasem staję się nie do wytrzymania. Chciałbym osiągnąć sto procent w najkrótszym czasie. Wiesz, jak jeszcze byłem w Italii, pewien mój znajomy był na wakacjach w Dolomitach. I miał urodziny. Przyszła do mnie jego bratowa i mówi, że chętnie pojechałaby do niego na te urodziny, ale sama z dziećmi boi się jechać osiemset kilometrów samochodem. No i mówi mi jeszcze, że jakbym ja pojechał, to by dopiero była niespodzianka. No i ja się tak zapaliłem do tej niespodzianki, że postanowiłem w niedzielę po trzech Mszach wziąć tę kobietę z dziećmi i pojechać w te Dolomity. Prawie ważniejszy byłem od samego jubilata... No i wyobraź sobie, że w niedzielę po Mszach kobieta przychodzi z tymi dziećmi, pakują się do auta, no i ona mi mówi, że załatwiła nocleg dla swojej rodziny i dla mnie też tam w Dolomitach. „Jak załatwiłaś?” - pytam. A ona mówi, że zadzwoniła do żony Maurizio. No, a ja do niej: „Ale chyba nie powiedziałaś, że ja przyjeżdżam, bo miała być niespodzianka!” A ona do mnie, że musiała powiedzieć, bo żona Maurizia absolutnie nie chciała, żeby ona jechała sama z dziećmi, no i musiała powiedzieć, że jedzie z don Matteo. Ja myślałem, że mnie tam na miejscu szlag trafi! Jak mogła powiedzieć! Przecież JA miałem być niespodzianką! Tak się strasznie wkurzyłem, że o mało co nie zostaliśmy w domu. Najpierw, bo ja pokazałem swoje niezadowolenie, a później, bo ona nie chciała jechać osiem, czy dziewięć godzin w samochodzie z „obrażoną primadonną”
- zakończył opowiadanie Mateusz.
- No popatrz, jak się kobieta na tobie od razu poznała! Ja potrzebowałem paru lat - zażartował Maciej.
- Wiesz, myślałem, że mam to już za sobą, że już nie odbieram wszystkiego tak osobiście, ale okazuje się, że jak tylko dam się ponieść, to jest dokładnie tak samo jak wtedy. Masz świętą rację. Prawie wpadłem w depresję, bo coś wyszło w 99 %, a nie w stu... Przepraszam Maciej i proszę cię, jeśli zobaczysz coś takiego u mnie jeszcze raz, strzel mnie w gębę, ok!? - Mateusz uśmiechnął się, bo myśl, że uświadomiono mu coś bardzo ważnego była bardzo miła. I fakt, że tak szybko to przyjął, była jeszcze milsza.
- Och, gdy chodzi o lanie w gębę, to na mnie zawsze możesz liczyć! - Maciej odwzajemnił uśmiech i poderwał się z krzesła. - Zaraz wracam, mam coś w aucie.
Maciej wrócił po chwili z butelką czerwonego wina.
- Popatrz, jak twój prawie brat troszczy się o ciebie! - powiedział pokazując etykietkę na butelce.
- Amarone! Musiałeś się wykosztować, nie trzeba było... - Mateuszowi aż oczy rozbłysły.
- Szczerze? Za darmoszkę. Miałem ślub takiej fajnej pary i zgodnie z moją zasadą nie poszedłem na wesele i na drugi dzień przynieśli mi butelkę wina ślicznie zapakowaną. Wiesz, jak to czasem bywa, im ładniejsze opakowanie, tym gorsze wino, więc pomyślałem, że przyda się do gotowania. Ale potem odpakowałem, żeby troszkę prysnąć do bigosu i w ostatniej chwili się kapnąłem. Dlatego już mała dziurka w korku, jak widzisz. Dobra! To dzisiaj nocuję u ciebie, dawaj kieliszki i opowiadaj, jak to się skończyło z tym esbekiem.
- Znasz mnie Maciej i wiesz, że ja przemocy nie lubię – zaczął Mateusz stawiając na stole kieliszki do wina.
- No chyba, że w gębę ode mnie jak będziesz primadonnił - przerwał mu Maciej.
- Za co w gębę? - zdziwił się Mateusz.
- No tak, już zapomniałeś. Nic, nic, nie przeszkadzaj sobie, opowiadaj – Maciej machnął ręką.
- A, tamto... O, to był żart! - zaśmiał się Mateusz. - No więc jak Skalnicki zaczął tymi watykańskimi pachołkami rzucać, to natychmiast do akcji wkroczył stary kowal Maliński, który, jak ci mówiłem, stał za drzwiami, bo on bardzo liczył, że ja tę kasę od Skalnickiego wezmę. Ale jak usłyszał, co tamten wygaduje, to wszedł do zakrystii i normalnie go tą swoją kowalską dłonią wziął za kołnierz marynarki i go dosłownie wyniósł na zewnątrz. Myślałem, że skonam ze śmiechu! Jakbyś zobaczył, jak Skalnicki w powietrzu macha nogami i próbuje coś powiedzieć, ale nie mógł, bo go kołnierz uciskał w szyję. No i Maliński postawił go wreszcie za drzwiami i zanim zdążył coś powiedzieć, to ten esbek wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął krzyczeć, że nas załatwi, bo ma wszystko nagrane. Maliński trochę spuścił z fasonu, no i Skalnicki odtwarza. Rzeczywiście wszystko ładnie nagrane, cała nasza rozmowa, aż się poczułem dumny, że mu tak spokojnie i rzeczowo wyjaśniłem, że może się nawrócić, ale nie da się tego kupić za pieniądze. Słychać, jak mnie wyzywa od watykańskich pachołków i potem nic. Tylko taki odgłos, jakby ktoś szedł i ręką machał w pobliżu tej komórki. No i wtedy Maliński wyrwał mu tę komórkę z ręki, żeby już nic nie nagrał i powiedział mu, że jeżeli on jeszcze raz tak się odezwie do proboszcza, to lepiej, żeby się we wsi nie pokazywał. Bo jak na nich donosił, to oni to jakoś mogli przeżyć, ale księdza nie dadzą skrzywdzić. I tak spojrzał na tego faceta, że gość wymiękł. Wziął ze złością tę swoją komórkę i poszedł bez słowa. Nawet się nie obejrzał – zakończył opowieść Mateusz.
- Jak myślisz, da sobie już spokój z tym przeszkadzaniem? - zapytał Maciej.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział Mateusz. - Tylko mi trochę Malińskiego w tym wszystkim żal, bo chodził później, jak zbity pies.
- Dlatego, że nim tak potrząsnął? - zdziwił się Maciej.
- Nie! Dlatego, że początkowo chciał przyjąć tę kasę od niego. Potem chodził, kręcił głową i mówił do siebie: „Stary, a taki durny!”
- Słuchaj, a ty w końcu puściłeś tego totolotka, czy nie? - zapytał z głupia frant Maciej.
Mateusz uśmiechnął się do siebie i popatrzył na Macieja. „Dobrze być wśród braci” - pomyślał.
- Żartujesz? Dopiero jak będę w dramatycznej sytuacji.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!