Jasna i ta druga strona księży(ca) część CXI
Mateusz po raz kolejny, chyba już piąty, przekręcił kluczyk w stacyjce. Rozrusznik ochoczo zakręcił, ale silnik nie odpalił. Ze złości uderzył kilka razy otwartymi dłońmi w kierownicę. Przy ostatnim uderzeniu niespodziewanie włączyło się radio i akurat nadawany był jakiś serwis informacyjny, w którym mowa była o księdzu oskarżonym o... nielegalne sprowadzanie aut zza granicy w latach dziewięćdziesiątych.
- To jest jakiś obłęd! – powiedział głośno Mateusz i słysząc dobiegające dźwięki klaksonów stojących za nim samochodów szybko wysiadł i kręcąc kierownicą w prawo powoli zepchnął auto na pobocze. Zdążył jeszcze zobaczyć rozbawioną twarz kierowcy stojącej za nim ciężarówki, który nie mógł się nacieszyć widokiem księdza w sutannie spychającego na pobocze starą pandę. Jeszcze mu na koniec wystawił dłoń w charakterystycznym geście z wyciągniętymi palcami wskazującym i małym i odchylonym kciukiem. Diabła mu pokazał. Mateusz oparł się o swoją tydzień temu nabytą pandę i ciężko sapał.
- W sumie, mógł mi przecież pokazać wyprostowany środkowy palec, a panda mogła się zepsuć w drodze na pogrzeb mamy Macieja, a nie w powrotnej – powiedział głośno sam do siebie, próbując doszukać się pozytywów swojej sytuacji.
Jego brat, gdy tylko usłyszał, że Mateusz jest gotów sprzedać mu swoje auto, i to na raty, nie czekał ani chwili, ale jeszcze tego samego dnia, kiedy rozmawiali przez telefon przyjechał ze swoim szwagrem po odbiór auta. Niestety bez pieniędzy, ale obiecał, że do końca września spłaci pierwszą ratę. W sumie Mateusz początkowo był bardzo szczęśliwy. Oczywiście musiał przyzwyczaić się do nowej sytuacji, spisać rozkład jazdy autobusów i do niego dostosować swój kalendarz. Ponieważ na plebanii było mnóstwo roboty, a pieniążków było nie za wiele, więc Mateusz sam zakasał rękawy i pomagał jako pomocnik elektryka, pomocnik hydraulika, pomocnik murarza i w związku z tym, niemal się nie ruszał z plebanii. Niestety im więcej się dobierali do murów, tym więcej problemów wychodziło na jaw. I tak prosta wymiana kontaktów pociągnęła za sobą wymianę całej instalacji elektrycznej. Wymiana instalacji i skucie tynku w kilku miejscach odsłoniło wilgoć i zaowocowało potrzebą skucia wszystkich tynków. Potem podłogi i stropy. Mateusz zostawił nietknięty jeden pokój, w którym miał materac i stół służący za biurko, a cała reszta plebanii została dokładnie rozmontowana do gołych cegieł. I tak z dyżurnym fachowcem od kabli albo od rur Mateusz każdego dnia pracował po kilka godzin. Ogłosił w niedzielę, że jeśli ktoś jest wolny i chciałby pomóc to on serdecznie zaprasza, ale... nikt nie przyszedł. Uniósł się więc honorem i więcej nie prosił. Kiedy już nieco się przyzwyczaił do życia bez samochodu poznał kolejną nieprzyjemną cechę swojej nowej wspólnoty. Któregoś wieczoru szedł pieszo od przystanku autobusowego i jeden z parafian zatrzymał się, opuścił szybę i zaprosił go do środka.
- Niech ksiądz wskakuje, podrzucę księdza pod plebanię – powiedział.
- O świetnie! – ucieszył się Mateusz i ochoczo wsiadł do auta, bo wieczór był dość chłodny, a on się wybrał do miasta w samej marynarce. – Ja jestem ksiądz Mateusz, jak pan pewnie wie, ale ja moich parafian jeszcze nie znam, panie... panie... – Mateusz liczył, że dobroduszny kierowca się przedstawi, ten jednak jakoś się dziwnie uśmiechał patrząc na drogę.
- Nieraz to i lepiej tych wszystkich nazwisk nie znać. Jak to mówią, mniej wiesz, dłużej żyjesz – powiedział, a Mateusz dosłownie zbaraniał nie rozumiejąc, o co chodzi mężczyźnie.
- No, ale chyba przez to, że się zna imiona i nazwiska swoich parafian, to chyba się życiem nie ryzykuje - wykrztusił wreszcie z siebie.
- No jeszcze nie wiadomo, czy ja będę księdza parafianinem – powiedział wówczas mężczyzna, a Mateusz pożałował, że przyjął propozycję podwiezienia.
- Skoro pan tu mieszka, to JEST pan moim parafianinem, choć oczywiście nie oznacza to, że ktoś pana zmusi do chodzenia do kościoła – powiedział Mateusz.
- Ja to bym i chętnie chodził, do tego starego kościółka oczywiście. Ale jak mi tam wybudujecie ten nowy hangar, koło MOJEGO DOMU, na co nigdy nie wyraziłem zgody, to wtedy żadnej zgody nie będzie między nami. Bo ja chcę mieć spokój pod domem, rozumie ksiądz? Księdza poprzednik się nie spieszył z budową i problemów ze mną nie miał. Ksiądz też może nie mieć, ale też może i mieć – powiedział złowieszczo mężczyzna nie patrząc na Mateusza.
- Nie rozumiem. Czy pan mi grozi? – pytał zszokowany Mateusz.
- A gdzie tam! Ja nikomu nie grożę, z księdza poprzednikiem to ja w życiu słowa nie zamieniłem. Ale jak mi kto nadepnie na odcisk, to ja też mam swoje kontakty. Na przykład w prasie. I to i owo można opisać – powiedział spokojnie mężczyzna.
- Na przykład co? Że chcemy kościół wybudować na ziemi, która należy do kościoła i 95% mieszkańców parafii jest za tym? – zapytał mocno już wkurzony Mateusz.
- Po co czekać na rozpoczęcie budowy? I teraz by się już coś znalazło, co pismaki chętnie by na pierwsze strony rzucili. Myśli ksiądz, że my tu oczu nie mamy? Cała wioska aż huczy, że księdzu prawo jazdy zabrali za pijaństwo. No czemu tak nagle ze swojego vana się ksiądz przesiadł do autobusu? – tryumfalnie pytał mężczyzna.
- Słucham? – oczy Mateusza mało nie wyszły z orbit.
- Co, prawda w oczy kole, co?
- Wie pan co, panie X, proszę mnie już wysadzić, dobrze? – poprosił cicho Mateusz.
- Proszę bardzo – odpowiedział mężczyzna i łagodnie zahamował. – Mam nadzieję, że ksiądz mnie dobrze zrozumiał i że nie ma ksiądz żalu. Takie jest życie. Mnie też raz zabrali prawo jazdy, ale już mam i jest ok. Księdzu też oddadzą.
Mateusz powoli skierował swoje kroki w kierunku plebanii, a jego „dobrodziej” jeszcze nie ruszył z miejsca prawdopodobnie pisząc do kogoś smsa. Mateusz zawrócił, obszedł samochód dookoła, wyciągnął swoje prawo jazdy z portfela i cicho podszedł od tyłu do drzwi samochodu od strony kierowcy, który był pochłonięty pisaniem wiadomości. Następnie z całej siły huknął pięścią w dach samochodu. Kierowca aż podskoczył na siedzeniu i z przerażeniem spojrzał w boczną szybę, do której Mateusz przyłożył swoje prawo jazdy.
- Dobranoc! - powiedział jeszcze szeroko otwierając usta, aby kierowca mógł odczytać z ruchu warg, o co mu chodzi i poszedł na plebanię.
Następnego dnia z dwoma tysiącami w ręku pojechał z Maciejem na giełdę samochodową. Pierwszym samochodem, na jaki się natknęli była właśnie stara panda, na chodzie, która kosztowała 1500 zł. Mateusz przypomniał sobie słowa swojego włoskiego przyjaciela.
- Matteo, ricordati, che panda non ti lascera’ mai a piedi! – mówił Sandro – Panda nigdy cię nie zostawi na nogach, Mateusz!
I kiedy Mateusz zobaczył tę pandę na giełdzie uparł się, że ją kupi. I choć Maciej błagał go prawie na kolanach, aby tego nie robił i chciał mu nawet pieniędzy dołożyć na inne auto, postawił na swoim. I przez kilka dni panda zdawała egzamin, choć niektórzy z parafian jeszcze go próbowali wybadać.
- Księże, a ksiądz to ma już to nowe prawo jazdy czy stare? Nowe? Aha, takie jak karta kredytowa? Hmm, ciekawe, jeszcze takiego nie widziałem, może ksiądz pokazać?
Po kilku dniach wieść się rozeszła, że z tą utratą prawa jazdy to była plotka. I wszystko było dobrze, aż do teraz.
- Panda nigdy cię nie zostawi na nogach! – powtórzył głośno Mateusz, kopnął w oponę i ruszył pieszo na plebanię. W końcu to tylko jakieś pięć kilometrów. Kiedy w końcu doszedł i czuł, że sobie poobcierał stopy w półbutach, zobaczył przed plebanią ładne Audi A6. Może nie nowe, ale ładnie utrzymane, z przedostatniej serii.
- Szczęść Boże! – powiedział młody mężczyzna w koszulce polo z krokodylkiem wysiadając z samochodu, z którego docierały dźwięki bodajże którejś z symfonii Beethovena. – Nazywam się Darek Robek, ksiądz Darek Robek. Mam tu być wikariuszem. Niech mi ksiądz nie mówi, że mam mieszkać w tej ruinie...
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!