TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 06 Września 2025, 07:38
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXV

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXV

Miał na dziś umówioną panią Monikę Woźniak, swoją nową parafiankę, no może jeszcze nie do końca parafiankę, bo Woźniakowie jeszcze się nie przeprowadzili do tego wspaniałego, nowego domu stojącego dosłownie dwieście metrów od budowy kościoła, ale już prawie. Fakt, że przyjdzie pani Monika wywoływał u niego sprzeczne uczucia. Z jednej strony kobieta była pewnie jego rówieśniczką, dyskretnie elegancką, dyskretnie pachnącą, piękną i tutaj już bez żadnej dyskrecji, urody ukryć się nie da, a do tego miała tę swobodę rozmowy z księdzem, z którą spotkał się u kobiet tylko we Włoszech. Właściwie nie potrafiłby tego jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale chodzi o to, że najczęściej kobiety są przed księdzem onieśmielone, czasami są pyskate, a czasami bezwstydne. Bardzo rzadko zaś są swobodne w taki sposób, że nie ma w tym ani grama czegoś wyzywającego. Są naturalne. Ten typ zawsze go onieśmielał. Na przykład Ania, kobieta, która po własnej matce znała go chyba najlepiej, no i pani Monika też taka była. Jak mu powiedziała ostatnio o tych różnych księżach przyjaciołach rodziny, którzy ulotnili się wraz ze spadkiem gotówki na kontach Wożniaków i wzrostem zakazanych substancji w żyłach ich syna, miał absolutne poczucie, że nie ma w słowach kobiety ani odrobiny fałszu, a nawet zawoalowanych pretensji. Było rozczarowanie, nieskrywane. Jeszcze przez kilka dni po spotkaniu Mateusz sporządzał „mapę” swoich przyjaźni, aby odkryć, czy kiedykolwiek fakt zamożności miał jakiekolwiek znaczenie. Wyszło mu, że nigdy. Potem chciał też przeegzaminować kilku kolegów, ale szybko się z tej próby wycofał, zwłaszcza jak sobie przypomniał swoje ostatnie kazanie o dostrzeganiu obrazu i podobieństwa do Boga w sobie samym, ale przede wszystkim w innych. W każdym razie ta swoboda pani Moniki onieśmielała go, ale też z drugiej strony rozmowa z nią była przyjemnością. Ale tak się złożyło, że dzisiaj pani Monika obiecała przyprowadzić syna. Właściwie to nie tyle ona obiecała, co Mateusz sam się zaoferował podczas ich pierwszej rozmowy, że chętnie z nim pogada. No i wczoraj wieczorem z właściwą sobie naturalnością pani Monika zadzwoniła i zapytała, czy ma czas dzisiaj po południu, a on bez patrzenia w kalendarz powiedział, że i owszem.
- No to przywiozę księdzu syna – powiedziała.
- Syna? - zdziwił się Mateusz.
- Wyraził ksiądz ochotę rozmowy zarówno z moim synem, jak i z córką. Córka się nie pokazuje od kiedy się przeprowadziła do swojego nowego „partnera” - powiedziała z przekąsem pani Monika - ale syn akurat od kilku dni jest w domu, po odtruciu i mówi, że chętnie „z plebanem” się spotka. Ksiądz wybaczy sformułowanie, ale w ten sposób ma ksiądz wyobrażenie, że łatwo nie będzie. To co, mam przyjechać, czy jednak po zerknięciu w kalendarz znalazł ksiądz coś ważnego? Śmiało, księże, zrozumiem - zawiesiła głos pani Woźniak.
- No tak, przyznam się, że w kalendarz wcale nie zajrzałem, nawet wcześniej, zapraszam jutro, po 16. jestem do dyspozycji - odpowiedział ze śmiechem, ale też kręcąc głową z podziwu dla asertywności swojej rozmówczyni.
- To proszę się przygotować na trudne chwile, do zobaczenia - kobieta odłożyła słuchawkę, podczas gdy Mateusz usiłował sobie przypomnieć swoje poprzednie bliższe doświadczenia z narkomanami, ale uświadomił sobie, że poza przypadkiem swojego sąsiada ze szkolnej ławy, który w latach 80. wciągał coś przez nos i później opowiadał mu swoje wizje, za bardzo doświadczeń nie miał. Samo wspomnienie „Ryżego”, bo tak nazywali kolegę, przypomniało mu tylko jego wielkie kompleksy z czasów dorastania, bo Ryży umawiał się z wszystkimi dziewczynami, z którymi on się chciał umówić, ale mu brakowało odwagi. A potem miał wymówkę, żeby nawet nie próbować, bo skoro one z takim ćpunem jak Ryży... I tak trwał, samotny i dumny. A może durny...
Kiedy ktoś zapukał do drzwi plebanii, Mateusz mimo wszystko spojrzał w lustro, zanim otworzył drzwi. Oczywiście natychmiast sobie zdał sprawę ze swojej własnej śmieszności, bo przecież nigdy nie zagląda w lustro przed otwarciem drzwi, ale na szczęście zobaczył smutno zwisającą koloratkę przy swojej czarnej koszuli, a nic go tak nie denerwowało, jak właśnie na wpół wystająca koloratka w kołnierzu rozpiętej kapłańskiej koszuli. Poprawił się więc prędko i otworzył drzwi. Ku jego zaskoczeniu za drzwiami nie było pani Moniki i jej syna, ale... pan Rysiu. Jego pierwszopiątkowy kierowca, a jednocześnie sponsor bezrobotnych pracujących przy budowie kościoła.
- Księże proboszczu, mam dwie dobre informacje, od której zacząć? - zapytał pan Ryszard po przywitaniu.
- No skoro obie są dobre, to chyba nie ma znaczenia, ale mam nadzieję, że jedną z nich jest ta, że znowu może pan trochę grosza przeznaczyć dla naszych bezrobotnych - powiedział Mateusz z nieskrywaną nadzieją w glosie.
- Bingo! - krzyknął pan Rysiu, a Mateuszowi spadł kamień z serca, bo bardzo mu zależało, aby jeszcze przed nadejściem mrozów podgonić trochę robotę na budowie kościoła. - Niestety, będzie trochę mniej niż poprzednio, ale chyba lepsze to niż nic, prawda?
- Oczywiście panie Ryszardzie. A jaka jest ta druga dobra wiadomość? - zapytał Mateusz.
- Druga dotyczy też Pana Jezusa, bo od najbliższego pierwszego piątku będziemy Go wozić do chorych nowym autkiem – pan Rysiu aż zatarł ręce z radości.
- Znowu? Pan to ma zdrowie, panie Rysiu, nie szkoda pieniędzy? - dziwił się, ale z trudem ukrywał ciekawość, czym też tym razem pan Ryszard przyjechał.
- No właśnie o to chodzi, że pieniędzy szkoda na podatki, bo potem wie ksiądz, sobie na ośmiorniczki i dobre wino w knajpach wydają... I dlatego co rusz biorę jakieś auto w leasing i jak tylko się da, wykupuję, sprzedaję i biorę w leasing następne. No mówię księdzu, że jak mają te moje podatki roztrwonić, to wolę płacić mniej. I wszystko legalnie, żeby ksiądz nie myślał, że Pana Jezusa do chorych wozimy jakimiś autami z przekrętu – zarzekał się pan Ryszard.
- No dobra, dobra, co tam pan wziął tym razem? - zapytał wreszcie Mateusz.
- Proszę wyjść i zobaczyć - uśmiechnął się pan Ryszard, więc Mateusz wyszedł i aż zbaraniał, bo nawet nie wiedział, co to takiego.
- Niezły smok, co? - ekscytował się pan Ryszard. - Aston Martin! Nie powiem księdzu, ile kosztuje, bo dużo, ale stał rok w salonie i taki upust mi dali, że żal było nie wziąć - cmokał z zadowoleniem. Mateusz zajrzał do środka i nie mógł nie pokręcić głową z uznaniem przyglądając się wykończeniom i tapicerce.
- Niezły! - rzucił z uznaniem, a pan Ryszard, który też czytał „Króla szczurów” wiedział, że jest to wyraz najwyższego uznania. - No dobrze, panie Rysiu, to w piątek zanim pojedziemy do chorych zrobię sobie rundkę próbną. Ale najbardziej cieszę się z tej pierwszej wiadomości. Naprawdę! I z całą parafią jesteśmy panu i małżonce naprawdę wdzięczni. Dziękuję! - powiedział Mateusz i z całych sił uścisnął pana Rysia. 
- Księże proboszczu, robimy co możemy – uśmiechnął się pan Ryszard nieco zaskoczony wylewnością Mateusza, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. Dokładnie w tym momencie Mateusz poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się i zobaczył stojącą nieopodal panią Monikę Woźniak z młodzieńcem w poszarpanych dżinsach, który musiał być jej synem.
- Witam serdecznie panią Monikę i jak sądzę, przyszłość naszej parafii... - Mateusz nie mógł sobie przypomnieć imienia chłopca, a może go nie znał. W każdym razie zaczerwienił się.
- Szczęść Boże, mój syn ma na imię Mateusz, myślę, że to piękne imię - uśmiechnęła się pani Monika.
- Dzięki Bogu, na pewno nie zapomnę, witaj Mateuszu, ja też jestem Mateusz - powiedział wyciągając dłoń do chłopaka.
- Sie ma! - odpowiedział młodzieniec.
- No i już ksiądz wie, o co chodzi, prawda? - powiedziała pani Monika nawet nie próbując ukryć zażenowania. - Tak sobie syna wychowałam i takiego mam. Chociaż go takich manier nie uczyłam - powiedziała całując syna w czoło.
- Nie martw się mama, inni mają gorsze dzieci, a i ty masz jeszcze moją siostrę, nie? - powiedział chłopak nie patrząc na matkę, ale spoglądając w dal za odjeżdżającym aston martinem. - Niezła bryka!
- No właśnie, księże Mateuszu - uśmiechnęła się pani Monika. - Całe szczęście, że nie ma ksiądz bogatych przyjaciół, z nimi tylko problemy. My już na szczęście zbiednieliśmy, ale problemy zostały... No to ja was zostawiam, pospaceruję, a ksiądz niech go dobrze wyspowiada.
- Przecież miała być tylko rozmowa! - żachnął się chłopak.
- Spokojnie Mateusz, twoja mama żartuje, a ja nie mam tyle czasu, żeby wysłuchać wszystkich twoich grzechów, bo o 18. mam Mszę... - powiedział ze śmiechem Mateusz.
- Fakt! Dwie godziny - stwierdził młodzieniec - to najwyżej na żal plus grzechy powszednie.
- Widzę, że się przygotowałeś - zdziwił się Mateusz. - Czyli już jesteś po rachunku sumienia?
- Nie robiłem rachunku sumienia od bierzmowania... No idź już mama, idź! - powiedział w kierunku odchodzącej kobiety. - Ty przecież i tak wiesz, co powiem księdzu. To ojciec udaje, że nie wie... Chociaż to on powinien przyjść się wyspowiadać, a nie ja! Chyba, że on już też ma tak zryty mózg, jak ja, od tych dragów. Albo nie! On ma bardziej!    

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!