TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 06 Września 2025, 16:08
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXIII

Najpierw próbował jak zawsze, przed Najświętszym Sakramentem, w samotności. Ale mimo że spędził w świątyni prawie godzinę nie przyszła ani rada, ani ukojenie, ani spokój. I przyszło mu do głowy, że może spróbuje inaczej. Często podczas dłuższych odcinków jazdy samochodem udawało mu się zrelaksować. Może dlatego tak uwielbiał te wszystkie filmy drogi, nawet te wariackie, gdzie podróżujący samochodem po amerykańskich szosach byli zwykłymi kryminalistami. W każdym razie on zawsze czuł się homo viator: w podróży wypoczywał i miał najlepsze pomysły. Dzisiaj miał taką potrzebę wyruszenia w drogę, ale gdzie wyruszy, jeśli wieczorem ma Mszę Świętą?
- Przepraszam Cię Panie Boże, ja wiem, że to brzmi jak głupi kawał, nie znaleźć ukojenia w kościele i szukać go w przejażdżce samochodem, ale Ty wiesz, jaki ze mnie jest bęcwał, więc Ciebie nic nie dziwi. Poza tym Ty zawsze jesteś ze mną, więc bynajmniej nigdzie nie uciekam – mówił do siebie, a właściwie do Pana Boga wsiadając do samochodu. Potrzebował jakiejś dłuższej trasy, a ponieważ miał do załatwienia sprawę w urzędzie we Wrocławiu, obliczył sobie, że to będzie w sam raz na sześć godzin: trasa tam i z powrotem plus spory zapas czasu na ewentualne urzędnicze fochy. Po kilkudziesięciu minutach jazdy uspokoił się i zaczął rozmyślać, jak rozwiązać problem na budowie. Problem, który pojawił się z zupełnie nieoczekiwanej strony. Pan Zbyszek, jego kierowca od pierwszych piątków, który jednocześnie wraz z żoną finansował drobne wynagrodzenia dla bezrobotnych, którzy pomagali w budowie kościoła, akurat wpadł na pomysł nowego biznesu i musiał sporo zainwestować. Ogłosił więc, że chwilowo nie będzie mógł wspierać bezrobotnych wolontariuszy. I niestety, prawie nikt z nich się więcej nie pojawił na budowie... Mateusz był bardzo rozczarowany, ale też zdawał sobie sprawę, że wszystko szło zbyt pięknie. Robota się więc podwoiła dla tych, którzy przychodzili po pracy i za darmo i było ich coraz mniej. A konstruktor Karpionka, nie miał więcej wolnych ludzi, żeby ich przerzucić do Strzywąża. Robota ślimaczyła się więc niemiłosiernie. Trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie.
Ale jeszcze bardziej zapadła Mateuszowi w głowę rozmowa z panią Moniką Woźniak, jego nową parafianką, która odwiedziła go w biurze parafialnym i opowiedziała o swoich problemach. Syn uzależniony od narkotyków, córka po rozwodzie i powtórnie wiążąca się z rozwodnikiem i wreszcie mąż, który zdradza ją z najlepszą przyjaciółką.
- Księże, nie mam na to żadnych dowodów, ale kobieta czuje kiedy mąż traci nią zainteresowanie – tłumaczyła Mateuszowi, a on nie mógł sobie wyobrazić, jak można stracić zainteresowanie tak piękną kobietą. - A poza tym, ta przyjaciółka nigdy się ze mną nie chce spotkać dokładnie w te dni, kiedy mąż też jest dla mnie niedostępny, nawet pod telefonem.
- Ale chyba próbowała pani rozmawiać z mężem na ten temat – dociekał Mateusz.
- Oczywiście, ale mąż twierdzi, że przesadzam, że wszystkiemu winna jest praca, no i to nasze bankructwo – tłumaczyła pani Monika.
- Czyli interesy też kiepsko idą? - zauważył.
- Właściwie pozostał nam już tylko ten piękny dom w księdza parafii – uśmiechnęła się gorzko Monika. - Ale nie ma ryzyka, że go stracimy. Poza tym, akurat z biznesem jestem przekonana, że mąż sobie jakoś poradzi. Gorzej z wszystkim innym. I jest jeszcze jedna sprawa. Właściwie długo się zastanawiałam, czy przyjść do księdza, ale przecież prędzej czy później byśmy się musieli spotkać, prawda? Zastanawiałam się, bo zauważyłam taką prawidłowość. Proszę się nie obrazić, ale tak długo jak nasza firma się prężnie rozwijała, mieliśmy czterech, a właściwie nawet pięciu księży, którzy się nazywali przyjaciółmi rodziny. Często nas odwiedzali, przychodzili na kolację, choć muszę powiedzieć, że część z nich między sobą nieszczególnie się lubiła i musiałam nawet uważać, żeby nie zapraszać ich razem. Ale od kiedy zaczęły się problemy z synem i z narkotykami, dwóch z nich zaczęło nas unikać. No a potem kiedy również firma zaczęła kuleć, gdzieś od pięciu miesięcy nie widziałem już żadnego z nich. Nie powiem księdzu nazwisk, żeby się ksiądz nie uprzedzał, bo i po co? Może się okazać, że mają swoje jak najbardziej zrozumiałe powody. Ale tak się od kilku miesięcy przyglądam i zauważyłam, że jak ksiądz jest przyjacielem jakiejś rodziny, to nigdy nie jest to rodzina biedna. Chyba że krewni, albo mają księdza w rodzinie. Przepraszam, że to mówię. Zdaję sobie sprawę, że mogę być absolutnie subiektywna. W każdym razie przychodzę tu do księdza, jako kobieta z problemami, która nie za bardzo wie do kogo ma pójść, ale też ma spory dystans do księży i w sumie bez wielkich oczekiwań. Bardziej z chęci wygadania się komuś, niż z przekonania, że to coś zmieni. A poza tym, wypadało się przedstawić – uśmiechnęła się na koniec gorzko.
- Przyznam się, pani Moniko, że skanuję w myślach wszystkich moich przyjaciół, z pewnym lękiem, bo nigdy nie dzieliłem ludzi w oparciu o posiadane dobra. Zastanowię się nad tym później, a teraz już mogę zapewnić, że za każdym razem kiedy będzie taka potrzeba, proszę przychodzić. Chętnie spotkam się też z synem i z córką, jeśli tylko zechcą. No i obiecuję, że jak tylko się odbijecie od dna i staniecie się ponownie nieprzyzwoicie bogaci, zacznę udawać, że pani nie znam – uśmiechnął się nieco niepewnie, bo sam nie wiedział, czy można sobie w tej sytuacji na żart pozwolić. Ale pani Monika uśmiechnęła się szeroko i, jak teraz myślał w samochodzie, ten uśmiech bardzo przypominał mu... Anię. Aż się uśmiechnął na wspomnienie, ale uśmiech zamarł mu na twarzy, bo zamiast Ani zobaczył machającego ręką policjanta i nie chodziło o autostop.
- Nie Panie Jezu, proszę Cię, przecież miałeś zawsze być ze mną! To niemożliwe! To jakiś żart! - mamrotał pod nosem zjeżdżając na pobocze w miejsce wskazane przez policjanta. Nie minęło pół roku od ostatniego razu, kiedy go zatrzymała policja za zbyt szybką jazdę. Wtedy uratowało go nazwisko, bo tak się złożyło, że policjant nosił takie samo i skończyło się na dwóch punktach, choć należało mu się ze trzy razy tyle. Nawet nie miał pojęcia ile miał na liczniku w momencie pomiaru, ale to nie do końca jeszcze spłacone BMW prowadziło się tak fantastycznie, że kiedy się zamyślał, bezwiednie zbliżał się do niebezpiecznych prędkości, przy których jego poprzednie auto, stara włoska panda, rozpadłaby się na kawałki.
- Dowód osobisty, prawo jazdy, ubezpieczenie i dowód rejestracyjny samochodu poproszę
– powiedział z uśmiechem policjant przyglądając się wysiadającemu z auta Mateuszowi.
- Ponad czterdzieści kilometrów powyżej wyznaczonego limitu, to będzie pana sporo kosztować – powiedział drugi policjant wskazując mu pomiar z ręcznego radaru.
- Panowie, nie wiem co powiedzieć, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, proszę jedynie o najniższy wymiar kary, bo to „diabelskie” auto jeszcze nie jest spłacone – powiedział.
- Trochę pana rozumiem, też kiedyś miałem podobne BMW i zupełnie nie czuło się w nim szybkości – powiedział pierwszy policjant, który wziął od niego dokumenty.
- Jak nie ma pan pieniążków na mandat, to niech żona zapłaci – powiedział ten z radarem spoglądając na czarną, choć pozbawioną koloratki koszulę Mateusza.
- Nie mam żony, będę musiał sam zapłacić
– odpowiedział Mateusz.
- Czyli dobrze myślę... Ksiądz, prawda? - zapytał policjant, a następnie wziął dokumenty od tego drugiego i udał się do radiowozu.
- Zgadza się – wyszeptał cicho Mateusz, bo kiedy łamał prawo, bynajmniej nie czuł się dumny i było mu podwójnie wstyd, kiedy wychodziło na jaw, że jest księdzem.
- Musi sobie ksiądz sprawić CB radio, bo my tu często stoimy, taki nasz los – uśmiechnął się drugi policjant i zaczął oglądać auto. Mateusz stał jak ofiara losu i czekał na dalszy rozwój wypadków, co jakiś czas odpowiadając na pytanie o parametry techniczne samochodu. Między innymi dowiedział się od policjanta, że jak dłużej przytrzyma na pilocie przycisk zamykania auta, złożą mu się również lusterka.
- Nie wiedział ksiądz? - dziwił się policjant.
- Nie wiedziałem, ale dobrze, że mi pan powiedział, bo mam ciasny garaż. Chociaż jak złożę lusterka, to pewnie coś obetrę – powiedział zrezygnowany Mateusz, podczas gdy drugi policjant wysiadł wreszcie z radiowozu.
- Czas na wyrok – wyszeptał cicho Mateusz.
- Proszę księdza, na sądzie ostatecznym odpowie ksiądz za wszystkie występki, a my dzisiaj księdzu podarujemy – uśmiechnął się policjant oddając mu dokumenty a Mateusz zapomniał języka w gębie.
- Panowie... nie wiem co powiedzieć, bo... nie zaproponuję wam żadnej gratyfikacji... poza modlitwą oczywiście – dukał zmieszany.
- Ależ absolutnie! Inna gratyfikacja byłaby nieetyczna – uśmiechnął się jeden policjant.
- Niech ksiądz wspomoże jakąś biedną rodzinę, bo tu ksiądz zaoszczędził jakieś trzy stówki – dorzucił drugi. - I proszę patrzeć na licznik!
- I CB radio! - dorzucił ten pierwszy i zostawili Mateusza niczym słup soli. Bo właśnie zdał sobie sprawę, że może i nie miał bogatych przyjaciół, ale od lat nie pomógł nikomu biednemu z własnej woli. I musieli mu o tym przypomnieć... policjanci. Może dlatego go Pan Bóg przed Najświętszym Sakramentem nie ukoił?

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!