Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXII
Siedzenie w kancelarii parafialnej nigdy nie należało do ulubionych zajęć Mateusza, zwłaszcza od kiedy został proboszczem w Strzywążu. Początkowo wręcz myślał, że ludzi robią mu na złość, a może i rzeczywiście robili mu na złość? Pomimo, że ogłosił dokładny grafik z godzinami otwarcia kancelarii, ludzie przychodzili kiedy chcieli, a może lepiej powiedzieć, kiedy mieli po drodze i prawie nigdy nie pokrywało się to z godzinami otwarcia. Od ubiegłego roku, aby jeszcze bardziej wyjść ludziom na przeciw otworzył kancelarię codziennie, od poniedziałku do piątku, o tej samej godzinie. Myślał, że w ten sposób, kiedy będzie jasne, że otwarte jest codziennie od 16.30 do 17.30, wszyscy łatwo zapamiętają. Maliński jak zawsze się wymądrzał.
- Proboszczu, jaki sens ma zamykać biuro na pół godziny przed Mszą Świętą? Ludzie i tak jak przyjdą, to tuż przed Mszą, więc lepiej niech by było od 17.00 do 18.00 - biadolił.
- A do konfesjonału to pan za mnie siądzie? - pytał zirytowany Mateusz.
- Eh tam, trzy babki co się w kółko spowiadają i ksiądz codziennie musi być w gotowości – lekceważył problem stary kowal.
- Wie pan, to że pan się spowiada dwa razy w roku, to nie znaczy, że wszyscy muszą tak samo – zauważył cierpko Mateusz.
- Raz w roku, księże, raz, zgodnie z przykazaniem – zaśmiał się Maliński. - A i tak w kółko mówię te same grzechy.
- Jakby się pan częściej spowiadał, robił rachunek sumienia, to i grzechów by pan więcej znalazł – sugerował Mateusz.
- A wie ksiądz, że może i jest w tym prawda? - zamyślił się na chwilę Maliński. - Moja stara odkąd zaczęła chodzić do lekarzy, to jej teraz ciągle jakieś choroby znajdują i przynajmniej raz na dwa tygodnie jeździ do przychodni. Ale i tak uważam, że pięć minut w konfesjonale przed Mszą by wystarczyło.
- Możliwe, ale jak będę zamykał kancelarię równo z Mszą, to się zawsze spóźnię. A tak to o wpół jeśli ktoś jeszcze będzie to mogę załatwić, potem spokojnie do zakrystii, konfesjonał i potem Msza, wszystko punktualnie i bez pośpiechu – tłumaczył wówczas Mateusz, ale z czasem się okazało, że i tak niewiele się zmieniło w przyzwyczajeniach jego parafian. Zaczął już nawet myśleć, aby wprowadzić zwyczaje niektórych swoich kolegów, u których kancelaria jest czynna zawsze „po Mszy Świętej”, czyli de facto nigdy, a jak ktoś przyjdzie po Mszy to się z nim załatwia sprawę. Ale przed dwoma miesiącami zupełnie przypadkiem podsłuchał dwie panie u okulisty w mieście. Panie akurat oddawały się rozmowie o księżach, a ponieważ on był w cywilu, nie zwróciły na niego uwagi. Próbował ich nie słuchać i skoncentrować się na lekturze czasopisma, które leżało w poczekalni, ale w pewnym momencie pojawił się właśnie temat kancelarii.
- A już najbardziej sobie nagrabił u ludzi, jak zamknął biuro parafialne w dzień targowy. Wyobraża pani sobie? Przed laty to był u nas taki proboszcz, ja już nawet nie pamiętam jak się nazywał, co normalnie na targ przychodził z księgami parafialnymi! - ekscytowała się jedna pani około siedemdziesiątki.
- Ale jak? Wszystkie księgi chrztów, zmarłych, ochrzczonych... - dopytywała druga kobieta, nieco młodsza.
- Nie, no zgłupiała pani? Tą księgę gdzie intencje mszalne wpisywał... I sobie ludzie normalnie na targu mogli Msze zamówić! - wspominała z rozrzewnieniem staruszka.
- A mnie to tak trochę na Świadków Jehowy wygląda, tak ludzi publicznie zaczepiać – powątpiewała druga pani.
- Ale, pani! On nikogo nie zaczepiał! Sam robił se zakupy, a przy okazji jak kto chciał Msze zamówić, to mógł to zrobić. W każdym razie, ten nasz nowy proboszcz, wziął i zamknął biuro w dzień targowy! Ludzi się wściekli i ponoć nawet do biskupa piszą... - tłumaczyła starsza pani, ale Mateusz już dalej nie słuchał tylko intensywnie myślał. Przecież w Strzywążu też jest targ w każdy wtorek! Nie żeby jakieś straszne tłumy się tam schodziły, ale ruch we wsi znacznie większy niż w inne dni. I właśnie wtedy postanowił, że otworzy kancelarię parafialną we wtorki rano od 10.00 do 12.00. Rzeczywiście okazało się to przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Zawsze byli ludzie! I znacznie rzadziej zdarzały się sytuacje, gdy ktoś w zupełnie nie pilnej sprawie, przychodził poza wyznaczonymi godzinami. Mateusz zaczął nawet myśleć o zniesieniu pozostałych dyżurów w inne dni, może z wyjątkiem czwartku po południu, żeby ludzie, którzy rano pracują też mieli wybór.
- Przed Mszą zapraszam do konfesjonału, a po Mszy do kancelarii – tłumaczył często w ogłoszeniach, bo nie wiedzieć czemu często zdarzały się prośby w odwrotnym porządku. - Jak się człowiek przed Mszą wyspowiada, to jeszcze skorzysta z dobrodziejstwa Komunii Świętej, a sprawa biurowa załatwiona przed Mszą, bynajmniej nie jest załatwiona lepiej niż po Mszy. Wręcz przeciwnie, nieraz w pośpiechu człowiek, czyli ja – ksiądz też człowiek – się pomyli i potem będziecie musieli przyjść jeszcze raz – mówił Mateusz nie bez racji, bo już się zdarzały takie sytuacje.
Wchodząc do kancelarii w środowe popołudnie był niemal pewien, że sobie nadrobi zaległości z brewiarza, wstyd powiedzieć, ale rano nie dokończył nawet Jutrzni i wykona kilka telefonów. W środę właściwie nigdy nikt nie przychodził. Ale zaledwie otworzył brewiarz i zdążył się zorientować, że nawet tę niepełną Jutrznię źle odmówił, bo w pośpiechu nie dostrzegł, że było wspomnienie św. Moniki, kiedy otworzyły się drzwi.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedziała kobieta mniej więcej w jego wieku i na pewno nie jego parafianka, ponieważ widział ją pierwszy raz w życiu.
- Na wieki wieków, amen! - odpowiedział.
- W czym mogę pani pomóc?
- Proszę księdza, właściwie to chciałabym tylko chwilę porozmawiać, nie wiem czy to właściwe miejsce i czas...
- Ależ jak najbardziej, w środę właściwie nikt nie przychodzi do kancelarii, więc jest spore prawdopodobieństwo, że nikt nam nie przerwie – uśmiechnął się Mateusz, który nawet nie próbował się oszukiwać, że ucieszyła go perspektywa rozmowy z kobietą, której dyskretnej elegancji i przyjemnego zapachu na pewno drogich perfum nie mógł nie docenić. - Nie żeby to miało jakiś wpływ na możliwość rozmowy, ale wydaje mi się, że pani nie jest z naszej parafii..
- Przepraszam, nawet się nie przedstawiłam. Monika Woźniak – powiedziała nieco speszona kobieta i Mateusz niemal pożałował uwagi.
- Monika? W takim razie najlepsze życzenia, bo pewnie dzisiaj są pani imieniny? - próbował poprawić złe wrażenie.
- Rzeczywiście, skąd ksiądz wie? - kobieta wydawała się autentycznie zaskoczona.
- Nie wiem, ale tak strzeliłem, ponieważ dzisiaj od samego rana wspominamy w brewiarzu św. Monikę – zagalopował się Mateusz i natychmiast się zaczerwienił, bo mu się przypomniało, że akurat on wcale nie od rana wspomina. - Ale cieszę się, że trafiłem. Najlepsze życzenia, pani Moniko.
- Dziękuję. No i jednak jestem księdza parafianką – powiedziała.
- Naprawdę? No to chyba moja pamięć albo wzrok już zupełnie szwankują – uśmiechnął się Mateusz.
- Nie sądzę. Nie mógł mnie ksiądz widzieć, bo my dopiero kończymy nasz dom. Całkiem niedaleko nowego kościoła. Pamiętam, że kiedy zaczynaliśmy, trwała już budowa kościoła. Nie wiem czy ksiądz był już wtedy proboszczem, ale w moim rodzinnym kościele parafialnym modliłam się, żebyśmy skończyli dom jak najprędzej, nawet pamiętam, że prosiłam Boga abyśmy skończyli go równo z kościołem. No i okazało się, że my skończyliśmy, a kościołowi jeszcze trochę brakuje – powiedziała z uśmiechem pani Monika. Mateusz miał wielką ochotę, aby wyjaśnić, że on jest od niedawna, że to poprzednik tak się ślimaczył, ale ostatecznie pomyślał, że może to dobra chwila, aby się poćwiczyć w pokorze.
- Rzeczywiście, trochę nam się ta cała budowa przeciąga – powiedział tylko. - A który to jest wasz dom? Bo tam zdaje się takie całe nowe
i spore osiedle powstaje...
- Tak, ale naszego trudno jest nie zauważyć... - odpowiedziała z wyraźnym zakłopotaniem.
- Ten z granitowymi...
- Ten – przerwała ma kobieta. - Kiedy zaczynaliśmy miał być mały domek, ale dokładnie wtedy interesy poszły mężowi znakomicie i postanowił, że wszystko ulokuje w nasz nowy dom i ostatecznie aż głupio to wygląda na tle innych domów – tłumaczyła.
- Przyznam szczerze, że dom imponujący – zaczął Mateusz. - Powiem inaczej, on jest bardzo dyskretny w swoim wyglądzie i zbudowany ze smakiem, natomiast rzeczywiście wyraźnie się odróżnia od pozostałych, lekko prze-aranżowanych, moim zdaniem...
- Nie chcę się tłumaczyć, ale powiem księdzu, że jak rozmawiamy z naszymi przyszłymi sąsiadami, to nasze wydatki tylko nieznacznie przewyższają ich wydatki, aż trudno uwierzyć, że efekt jest tak odmienny – powiedziała.
- No to cóż, tylko się cieszyć z domu i oby w tym domu żyła szczęśliwa rodzina – uśmiechnął się Mateusz i z wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od pytania o szczegóły, ponieważ dom pani Moniki szalenie mu się podobał.
- Ja właśnie w sprawie tej szczęśliwej rodziny, której nie ma. Mam syna narkomana i córkę, która mimo 22 lat życia już zdążyła się rozwieść i powtórnie związać z jakimś szemranym towarzyszem, też rozwodnikiem. A na dodatek jestem prawie pewna, że mąż mnie zdradza. Z moją przyjaciółką. Po co nam ten piękny dom?
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!