TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 07 Września 2025, 05:23
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXI

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXXI

- No bardzo mi przykro Staszku, ale teraz to jest zupełnie niemożliwe, nie dam rady – powiedział Mateusz patrząc na niepocieszonego chłopaka. - Ja byłem do waszej dyspozycji zarówno na franciszkańskie spotkania, potem na salezjańskie, no i nikt się nie pojawił. I mówiłem wam, że na to u sercanów nie ma szans, bo się nie wyrobię z terminami. No i teraz przychodzisz i chcesz jechać, ale ja naprawdę nie mogę. Nie mam nikogo na zastępstwo, a przecież Mszy nie odwołam. No i jesteś sam... Żeby chociaż jeszcze ktoś się zgłosił, to może bym stanął na głowie... Jedyne co mogę zrobić, to może zorientuję się, czy z innej parafii nie wyjeżdża jakaś grupa, może cię gdzieś dopiszemy – próbował znaleźć wyjście z sytuacji Mateusz.
- Nie, księże Mateuszu, z obcymi to nawet bym nie pojechał... Ale rozumiem księdza, umowa jest umową, a myśmy nawalili – odpowiedział Staszek. - Może na przyszły rok coś się uda – powiedział raczej bez wiary i później odszedł już bez słowa. Mateuszowi było przykro, ale rzeczywiście nie mógł nic zrobić, chociaż takie sytuacje coraz bardziej mu uświadamiały, że zaniedbuje pracę z młodzieżą. Młodzież była zawsze jego mocną stroną, z nimi czuł się najlepiej i im zawsze dawał najwięcej. A teraz szło to wszystko od akcji do akcji. Parę osób na oazę z Maciejem, kilkadziesiąt osób na pielgrzymkę z inną grupą, a reszta młodych błąka się po wsi bez żadnej alternatywy. Co z tego, że zaproponował im te wyjazdy na spotkanie młodych prowadzone przez zakonników, jeżeli przez cały rok nie było regularnych spotkań? Nawet lektorów i ministrantów zwoływał co drugi tydzień. Czuł, że dzwoni dzwonek alarmowy i od września będzie musiał się tym zająć. Budowa budową, ale przecież duszpasterstwo jest najważniejsze. Postanowił mimo wszystko zadzwonić do Macieja i zapytać go, czy czasem nie wysyła jakiejś ekipy na salezjańskie spotkania. Zanim jednak wybrał numer, ktoś go ubiegł i telefon zawibrował mu w dłoni.
- Maciej? Właśnie miałem do ciebie dzwonić - zaśmiał się do słuchawki bez patrzenia na wyświetlacz.
- Jaki Maciej? To ja, Gosia! Nie pokazujesz się u nas od miesięcy, a ja koniecznie muszę ci coś opowiedzieć – głos w słuchawce był zdecydowanie żeński.
- Gosia? A skądże mi takie szczęście? - ucieszył się Mateusz rozpoznając przyjaciółkę z rodzinnego miasta, towarzyszkę ze szkolnej ławy, wspólnych pielgrzymek na Jasną Górę i w końcu mamę jednego z jego chrześniaków. - Czyżby jakieś problemy z moim chrześniakiem? Mam jechać go zdyscyplinować? - żartował radośnie Mateusz.
- Oj, jakbyśmy czekali aż ty go zdyscyplinujesz, to już dawno byłoby po naszym synu - śmiała się po drugiej stronie Gosia. - Jakoś sobie dajemy radę, choć oczywiście twoja obecność też by nie zaszkodziła. Ale w pewnym sensie chodzi też o naszego Miśka. Pamiętasz naszych przyjaciół Magdę i Ryśka?
- Nie za bardzo...
- Ty ich może widziałeś ze dwa razy na jakichś rodzinnych imprezach. W każdym razie to ta para niewierząca, wiesz, co tam bardziej w religiach Wschodu poszukują...
- Już sobie przypominam! - powiedział Mateusz. - Co z nimi? Nawrócili się?
- Nie, oni ciągle gdzieś tam poszukują, ale z dala od Kościoła katolickiego. Pan Jezus to jest tabu, wiesz, dzieci nie chodziły na religię, wychowywane w pełnej neutralności, jak to oni nazywają. No i wyobraź sobie, że ich syn Grzegorz ma dziewczynę i ta dziewczyna jest bardzo wierząca i chciała go zabrać na jakieś spotkanie na Kalwarię Pacławską, wiesz takie kościelne spotkania młodych.
- Wiem, wiem, to franciszkanie organizują
– powiedział Mateusz i jakoś mu się tak sucho w gardle zrobiło.
- No właśnie! - podchwyciła Małgosia. -  I wyobraź sobie, że ten Grzegorz za bardzo nie chciał tam jechać, bo on zupełnie niewierzący, a wręcz w domu to raczej przeciwnie nastawiany, no więc zaczął namawiać naszego Miśka, żeby on z nimi tam pojechał. I twój chrześniak, proszę księdza! - zaśmiała się Gosia – nie chciał jechać! No to ja go wzięłam w obroty, że jak tak może, on katolik? Kolega chce jechać, a on nie chce mu towarzyszyć. Powiedziałam mu nawet, że dam mu pieniądze na wyjazd. Trochę się wkurzył, że na Woodstock to mu nie chciałam dać, ale w końcu się zgodził. Zwłaszcza, że Grzegorz mówił, że pobędą tam ze dwa dni, żeby dziewczyna nie marudziła, a potem pojadą w Bieszczady. No i pojechali. Wiesz, jak to wygląda, przez cały dzień jakieś spotkania, świadectwa, a wieczorem koncerty. Różne przygody tam mieli, bo deszcz padał, namiot im odpłynął i tak dalej. Ale wyobraź sobie, że nasz Michał jak wrócił, opowiedział nam, że któregoś wieczoru po tych wszystkich świadectwach Grzegorz został jakąś taką łaską dotknięty, że przez cały wieczór nie mógł się powstrzymać od płaczu. I już do końca tych spotkań tam zostali. Nasz Misiu był zupełnie zszokowany, bo Grzegorz zawsze się trzymał z daleka od kościoła, religii i Pana Boga, a tu takie zaskoczenie. Wiesz, ja nie wiem, co z tego dalej będzie, co na to Magda i Rysiek, czy oni to zaakceptują, no ale chyba mu nic nie zrobią.
- No tylko tego by brakowało, żeby mu coś zrobili. Skoro tak go neutralnie wychowywali to chyba pozwolą mu na dokonanie swoich wyborów – powiedział Mateusz, ale było to zupełnie bezmyślne konstatowanie faktów, bo jego głowa aż pulsowała od myśli o Staszku.
- Wiesz, nie wiadomo co będzie dalej z tym Grześkiem, bo równie dobrze może mu wszystko przejść, nie? Ale tak sobie myślę, popatrz jak warto na takie spotkania młodych wysyłać, czy na pielgrzymki. Pan Bóg sam jakoś znajduje do nich drogę... A zadzwoniłam do ciebie, Mateusz, bo wiem jak ty lubisz pracować z młodzieżą. Wiesz, żeby ci dać taki przykład, że zawsze warto. Ja mam nadzieję, że po tym wszystkim nasz Misiu też się trochę bardziej na Pana Boga otworzy i przestanie mówić, że ma glejt do nieba, bo chrzestny jest księdzem.
- Tak mówi, naprawdę? - zapytał bezwiednie Mateusz, a skóra twarzy paliła go jak ogień. Nie potrafił zupełnie skupić się nad tym, co opowiadała przyjaciółka, tak bardzo surrealna wydawała mu się cała sytuacja.
- Czasami, oczywiście w żartach. Do kościoła raczej chodzi, ale wiesz w jego wieku my już nic mu nie możemy powiedzieć. Ale jak mówię, z Misiem jakoś sobie dajemy radę, a ty też nie odpuszczaj z młodzieżą. Zresztą, co ja ci będę mówić, przecież to twój konik, prawda? - powiedziała ze śmiechem Małgośka. - No dobra! Ale się rozgadałam! To pozdrawiam cię serdecznie i znajdź kiedyś trochę czasu dla nas. Do zobaczenia, z Panem Bogiem!
- Z Bogiem, trzymaj się Gosiu, pozdrów wszystkich – powiedział Mateusz i odłożył komórkę. Potem podszedł do półki z płytami i odszukał składankę Grzegorza Ciechowskiego. Włożył płytę do odtwarzacza i wybrał ścieżkę nr 5, po czym stanął przed lustrem w łazience. Dobiegły go pierwsze takty muzyki. A potem słowa:
„W końcu powiem ci co myślę,
tak prosto w twarz.
Kiedy cię widzę to się wstydzę,
że ciągle nosi ciebie świat.
Tak, tak – tam w lustrze
to niestety ja
tak, tak, ten sam...”
Kiedy piosenka wybrzmiała do końca, niczym swoista terapia, Mateusz ponownie chwycił telefon i zadzwonił do Staszka.
- Słuchaj Staszek, przemyślałem sprawę – powiedział cicho i czekał na reakcję.
- Tak? To się świetnie składa, bo ja jestem u Baśki i jeżeli ksiądz pogada z jej staruszkami, to może ona pojedzie razem z siostrą. A siostra ma prawo jazdy i może wziąć samochód rodziców! - ekscytował się Staszek.
- No ja właśnie pomyślałem, że ja pojadę z wami – powiedział Mateusz.
- Nie! Niech mi ksiądz teraz wszystkiego nie psuje, proszę! Pojadę z dziewczynami, tylko ksiądz musi pogadać z jej rodzicami, a na pewno się zgodzą. Przecież ksiądz ma Msze, kto je odprawi? - pytał dramatycznie Staszek, a Mateusz nie mógł się powstrzymać od śmiechu. - To co, dać telefon mamie Baśki? - gorączkował się Staszek.
- Nie, poczekaj. I co, masz nadzieję, że będziesz spał z dziewczynami w jednym namiocie? - zapytał Mateusz.
- A skąd? Przecież tam jest zakaz koedukacji, no i może pojedzie chłopak Baśki siostry i będziemy razem w dwójce... No przecież zna mnie ksiądz... To co, wołać mamę Baśki?
- Właśnie o to chodzi, że cię znam – uśmiechnął się Mateusz. - Nie będę rozmawiał przez telefon. Powiedz mamie Basi, że wpadnę wieczorem po Mszy Świętej.
- Super! Tylko niech ksiądz nie świruje, że jedzie z nami, albo coś takiego, bo wtedy siostra Baśki nie będzie chciała jechać, dobra? A szykuje się świetny wyjazd i szkoda byłoby taką okazję zmarnować, nie myśli ksiądz?
- No właśnie dlatego do ciebie dzwonię, Staszek, bo  szkoda byłoby taką okazję zmarnować, chociaż nie wiem, czy myślimy o tym samym... - zamyślił się Mateusz.
- Na pewno! No przecież chodzi o... miłość, prawda? - zapytał Staszek.
- O Miłość! - zgodził się Mateusz.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!