Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXVIII
Jeszcze raz otworzył walizkę i wyrzucił na zewnątrz parę adidasów, dwie pary spodni i jedną koszulę z koloratką. Tym razem walizka domknęła się bez najmniejszych problemów. Przyglądając się swojej walizce rozmyślał przez chwilę, jak bardzo jeszcze sugerował się opiniami innych ludzi, mimo 45 lat na karku. A przecież był przekonany, że jest bardzo autonomiczny w swoich decyzjach. Gdyby wyjeżdżał jutro w samotną podróż wrzuciłby do plecaka kilka koszulek plus odpowiedni zapas bielizny i byłby gotowy. Ponieważ jednak na wakacyjny wyjazd wybierał się razem z dwoma innymi kapłanami spakował znacznie więcej rzeczy. Mimo że chodziło przecież o przyjaciół, to jednak sama myśl, że będą marudzić, kiedy na przykład zabrałby się do prania koszulki, albo nie miał odpowiednio eleganckiej koszuli na kolację w restauracji, sprowokowała go do znacznego powiększenia swojego bagażu.
- Człowieku, jedziemy przecież samochodem. Wrzucamy walizki do bagażnika i jaki problem? Możemy wziąć po dwa komplety na każdy dzień, a nie potem bawić się w jakieś prania, czy inne zawracanie głowy - powiedział mu Maciej przed rokiem, kiedy zobaczył go z małym plecaczkiem.
W sumie to Mateusz i tak nie wziął za wiele rzeczy. Jeszcze gorzej było, kiedy wybierał się na tzw. pielgrzymkę razem z ludźmi. Tzw., bo chodzi po prostu o wycieczki autobusowe z kilkoma miejscami kultu po drodze. Na takie wyjazdy to już w ogóle dostawał białej gorączki przy pakowaniu. No bo wiadomo: czysta koszula kapłańska na każdy dzień, oprócz tego coś luźniejszego, kila czapek czy kapeluszy bo zawsze ktoś zapomni i lepiej mieć jedną czy dwie pod ręką niż szukać sklepu, albo szpitala dla cierpiących od nadmiernej ekspozycji łepetyny na działanie promieni słonecznych. Często dochodziła do tego cała „aparatura” do celebracji Mszy, kilkaset hostii i Bóg jeden wie co jeszcze. Chociaż przed kilku laty podczas jednej z pielgrzymek codzienna zmiana koszuli nie spotkało się z pozytywnym odbiorem.
- Jak księdzu nie wstyd, codziennie nową koszulę, a ludzie biedę cierpią! - podsumowała go jedna z uczestniczek.
- Ależ te koszule nie są nowe, one są po prostu czyste... - tłumaczył się wówczas. - Widzi pani jaki upał, człowiek się poci...
- A to może ja księdzu śmierdzę, bo mam tę samą bluzkę co wczoraj? - atakowała go w dalszym ciągu „pątniczka” i końca nie było tej rozmowie, bo potem były też i inne zarzuty, że za mało się modli, za dużo śmieje, niepotrzebnie opowiada o kawie, bo kogo to interesuje.
- Nas interesuje! - wrzasnęło wówczas przynajmniej z połowa osób w autokarze, czyli właściwie wszyscy, którzy słyszeli tę wymianę zdań i na tym się wtedy zakończyło.
Mateusz postawił swoją walizkę koło łóżka i pochwalił w myślach sam siebie, bo chyba jeszcze nigdy w życiu nie spakował się dzień przed wyjazdem. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 22.00 i na zewnątrz było już ciemno. Otworzył szeroko okno swojej sypialni i wychylił głowę. Powietrze było cudownie chłodne po niezwykle upalnym dniu, więc chwycił różaniec leżący przy lampce nocnej i wyszedł z plebanii. Odmawiając „zdrowaśki” nie tyle medytował tajemnice różańcowe, co przypominał sobie tych wszystkich, którzy prosili go o modlitwę, a także tych za których modlić się powinien jako proboszcz, brat, wujek, chrzestny i przyjaciel. I płynęły mu te wszystkie twarze i sytuacje przez wyobraźnię aż dotarł do terenu budowy kościoła. Całkiem pokaźna już bryła wyraźnie zaznaczała się w ciemnościach. Mury rosły. Zadłużenie trochę też, ale radości było znacznie więcej niż smutków. Mateusz zakończył drugą dziesiątkę Różańca i schował koronkę do kieszeni. Jutro wyjeżdża na tydzień z Maciejem i Piotrem. Jadą na wschodnie tereny Polski. Bez konkretnego planu. Ot, pobyć razem, pooglądać przepiękne drewniane kościółki i cerkwie, wstąpić do Sokółki, może im też Pan coś zechce objawić w związku z Eucharystią. Właśnie dlatego nogi zaniosły go na budowę, żeby jeszcze raz rzucić okiem na stan obecny i ucieszyć się postępami w pracach po powrocie. Aż się sobie dziwił, że tak bez najmniejszego lęku zostawiał to wszystko w momencie, kiedy nieraz nawet do 15 ludzi pracuje codziennie, ale obecność Malińskiego była znakomitą gwarancją. Nawet więcej. Mateusz wiedział, że gdyby on tu był, a Malińskiego zabrakło, wtedy można by się było martwić. Kiedy zbliżył się do kościoła usłyszał jakieś ciche rozmowy z drugiej strony budowy. Zaintrygowany zaczął obchodzić kościół, aby sprawdzić, kto tam jeszcze jest o tej porze, bo był pewien, że to ktoś z pomagających przy budowie. Kiedy zbliżył się do miejsca, z którego dochodziły głosy i już miał krzyknąć coś o nadgorliwości gorszej od faszyzmu głos uwiązł mu w gardle. Natychmiast się cofnął i stanął za murem, aby nie zostać zauważonym.
- Jeszcze z pół godzinki i będzie załadowane - mówił jakiś obcy mężczyzna do swoich kompanów, którzy ładowali cegły na małą ciężarówkę. Którzy KRADLI ich cegły. Mateuszowi nogi się ugięły, co tu ukrywać, ze strachu, bo mężczyźni byli silnie zbudowani i Pan Bóg jeden wie, jak zareagowaliby na przyłapanie ich na kradzieży. Serce Mateuszowi waliło z prędkością pociągu pospiesznego i gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Sam bał się interweniować. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i szybko wybrał numer Malińskiego. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że na terenie budowy nie było zasięgu. Ciekawa rzecz, ale dokładnie całej działki, na której stawiali kościół, żadna z obecnych linii komórkowych nie pokrywała swoim zasięgiem. Mateusz cieszył się, że jak już będzie kościół wybudowany, to nigdy nikomu nie zadzwoni komórka podczas Mszy, ale akurat w tej chwili bardzo był mu ten zasięg potrzebny. No księdzem Mateuszem z filmu to on nie był, żeby jakieś kryminalne sprawy załatwiać... Ostatecznie postanowił odbiec kawałek od kościoła i dzwonić do Malińskiego. Kiedy wreszcie złapał zasięg, przez dłuższą chwilę Maliński nie odpowiadał. Po trzeciej próbie wreszcie z drugiej strony odezwał się zaspany głos Malińskiego.
- Co tam, pali się coś, czy co?
- Gorzej panie Maliński! Kradną nam cegły z budowy! Naprawdę, to nie żart! - krzyknął Mateusz.
- Co??? - Maliński był już całkiem obudzony. - Zaraz tam będę!
- Niech pan po drodze zadzwoni na policję i weźmie syna ze sobą, ja tu czekam, żeby nie uciekli - powiedział Mateusz.
- Niech no tam ksiądz się im lepiej nie pokazuje, bo diabli wiedzą... - przestrzegał go nerwowo Maliński.
- Pan się nie martwi – odkrzyknął Mateusz, który był absolutnie pewny, że się opryszkom nie pokaże. Jeszcze mu życie było miłe.
Dosłownie po kilku minutach Maliński z synem i jeszcze dwoma sąsiadami przybyli pod kościół, gdzie czekał na nich Mateusz, który ze zdumieniem zauważył, że tak Maliński jak i jego syn mieli w dłoniach... kije bejsbolowe.
- A skąd wy macie takie rzeczy? - zdziwił się.
- A wystrugali my sobie – powiedział z uśmiechem młody Maliński, który faktycznie był stolarzem.
Uzbrojoną ekipą wyszli naprzeciw złodziejom, którzy bynajmniej się nie przerazili.
- Bardzo przepraszam, ale te cegły są własnością parafii – powiedział Mateusz.
- A policja już w drodze – dodał Maliński.
- Nam policja może skoczyć! – odpowiedział butnie jeden ze złodziei. - Myśmy te cegły nabyli drogą internetową i mamy na to papier.
- I właśnie dlatego odbieracie nabyty towar w nocy, tak? - zapytał młody Maliński.
- A to już jest nasza sprawa i naszego dostawcy - odpowiedział złodziej, podczas gdy dwaj pozostali w najlepsze ładowali w dalszym ciągu cegły na ciężarówkę.
- Jeszcze jedna cegła i połamię panu gnaty – krzyknął ostrzegawczo Maliński, a Mateusz przytrzymał go za rękę. - Spokojnie, panie Maliński, zaraz będzie policja – powiedział.
- Niech no nas pan tylko tknie i wtedy policja to się wami zajmie - powiedział jeden z ładujących, ale więcej po cegłę nie sięgnął. Z daleka dało się słyszeć sygnał policyjnego radiowozu.
- To od kogo „kupiliście” te cegły – zapytał jeden z sąsiadów Malińskiego, którego nazwiska Mateusz nie pamiętał.
- Nie mamy obowiązku tego ujawniać, ale może pan być pewny, że to legalna transakcja - odpowiedział mężczyzna, który jednakże w miarę zbliżania się sygnału policyjnego samochodu coraz bardziej nerwowo rozglądał się dookoła. - W sumie przyjechaliśmy spod Zakopanego - zaczął tłumaczyć już nie pytany - i mieliśmy spać w hotelu i jutro załadować cegły z samego rana, ale dzisiaj o dziewiątej zadzwonił sprzedawca, że rano musi pilnie wyjechać i cegły trzeba odebrać dzisiaj. Nam to wszystko jedno, bo hotel mamy, prześpimy się i rano jedziemy z powrotem...
- To już pan wyjaśni policji – powiedział Maliński, bo radiowóz właśnie podjechał.
Policjanci natychmiast zajęli się „nabywcami” cegieł, a Mateusz stał z Malińskim, bo pozostali wrócili do swoich domów.
- Coś mi się wydaje, że nici z mojego wyjazdu – powiedział Mateusz.
- Niech ksiądz nie żartuje! Ksiądz jutro wyjeżdża, a ja pilnuję gagatków - pogroził mu Maliński, a Mateusz nie zdążył odpowiedzieć, bo podszedł do nich policjant.
- Czy nazwisko Skalnicki jest księdzu znane? Wydaje się, że to on „sprzedał” wasze cegły.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!