Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXVII
- Ksiądz jak nieraz co wymyśli, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać – powiedział do Mateusza Maliński, kiedy usłyszał o jego planach. - Ludzie nieraz nie mogą jednego kazania do końca wytrzymać, a ksiądz wymyślił, że im powie pięć na jednej Mszy!
- Ale panie Maliński, zamiast jednego długiego, powiedzmy na 20 minut, będzie 5 krótkich po 4 minuty. Jedno w kościele i pozostałe cztery przy ołtarzach podczas procesji. Na jedno wyjdzie, a przynajmniej przez chwilę poadorujemy Pana Jezusa przy tych pięknych ołtarzach. Szkoda tej ludzkiej pracy. Noce zarywali, starali się jak mogli, nawet się konsultowali ze mną i między sobą, żeby tematyka się nie powtarzała, a była komplementarna i co? Wpadniemy na chwilę i dalej? Ja myślę, że tak będzie lepiej - tłumaczył Mateusz. - Widział pan, jakie piękne ołtarze?
- No, trzeba przyznać, że super. Zwłaszcza Brończyki i Nowackie to naprawdę, księże wystawili piękną dekorację, nic nie można powiedzieć, czapki z głów. Ale wszystkie cztery ołtarze są ładne - przyznał Maliński.
- Widzi pan? A bał się pan, że ludzie źle to przyjmą... No i mamy nareszcie równe odległości między ołtarzami - cieszył się Mateusz. - Jedynie trochę się martwię Pawlikową, bo się odgrażała, że będzie ludzi podburzać...
- Jak będzie trzeba, to się Pawlikową zajmiemy, się Proboszcz nie martwi - powiedział Maliński, a Mateusz wszedł do zakrystii.
Msza Święta w kościele nie trwała nawet 45 minut, choć była uroczysta, ale rzeczywiście Mateuszowi udało się powiedzieć bardzo krótką, może dosłownie trzyminutową homilię. A potem wyruszyła procesja. Choć się za bardzo nie rozglądał, to jednak gołym okiem było widać, że jest znacznie więcej ludzi niż rok wcześniej. Może to ciekawość nowych ołtarzy, a może jednak efekt jego prowadzonych od dwóch miesięcy katechez o Eucharystii. Wystartował tuż po Wielkanocy, miało być specjalne spotkanie co drugi wtorek, ale na pierwsze... nikt nie przyszedł.
- Mówiłem księdzu, że u nas jest parafia tradycyjna, pewne rzeczy nie przejdą – biadolił również wówczas Maliński.
- A pan to chociaż nie mógł przyjść i uratować honoru parafii? - gorzko śmiał się Mateusz.
- Szczerze powiem księdzu, że przyszedłem, ale zobaczyłem, że nikogo nie ma i zwiałem. Stałem za sklepem i patrzyłem – przyznał się.
- No wie pan co? A mnie było tak przykro – Mateusz nie ukrywał rozżalenia.
- Jak by ksiądz był normalnym księdzem -mówił żartobliwym tonem Maliński - to ja bym i pewnie poczekał. Ale ksiądz jest wariat i jak księdza znam to by ksiądz tę katechezę tylko dla mnie powiedział. I siedziałbym tam sam jak ten palec i co? Jeszcze by ksiądz o co zapytał, albo co... A jakbym nie zrozumiał? - perorował Maliński.
- No gdzie tam, poszlibyśmy na herbatę i tyle.
- Akurat! Pamiętam jak raz miała być katecheza dla rodziców chrzestnych i przyszedł tylko Jończyk i mu ksiądz godzinę nawijał. Chłop potem opowiadał, że aż się spocił – wspomniał Maliński.
- Naprawdę? A ja po prostu nie chciałem, żeby musiał się drugi raz fatygować nie ze swojej winy - nie dowierzał Mateusz.
- Ksiądz ma jeden punkt widzenia, a my trochę inny. Tutaj katechezy to są dla dzieci i z tego nic nie będzie – mówił Maliński.
Mateusz zaczął trochę rozumieć starego kowala. On znał swoją wioskę i swoje wiedział, ale Mateusz wyczuwał, że jest jeszcze coś innego. Maliński chyba jednak uważał, że każda nowa inicjatywa odciąga Mateusza od budowy kościoła, a to było oczko w głowie Malińskiego, dlatego tak trochę na wszelki wypadek torpedował wszystko. Jednak gdy chodziło o katechezy eucharystyczne Mateusz się nie poddał, a wymyślił inne rozwiązanie. Zawiesił chwilowo naukę śpiewu przed niedzielnymi Mszami, a zamiast śpiewu wprowadził właśnie krótkie, pięciominutowe katechezy. I po Mszy do każdej rodziny szła kartka z krótkim konspektem. Może to zaowocowało? Faktem jest, że ludzi było mnóstwo.
„Żeby tak w każdą niedzielę było...” - pomyślał przez chwilę.
Kiedy doszli do ołtarza przygotowanego wspólnie przez Brończyków i Nowackich Mateusz ustawił monstrancję i nieco nerwowo rozejrzał się dookoła, ale Pawlikowej nigdzie nie widział. Odczytał więc Ewangelię, a następnie rozpoczął krótkie kazanie nawiązujące do napisu na ołtarzu, który brzmiał: „Kto ten chleb spożywa, ma życie”.
- Kiedy miałem może z piętnaście lat w mojej rodzinnej parafii mieliśmy taki zwyczaj, że każdy z ołtarzy na Boże Ciało był przygotowywany przez inny stan: mężczyźni, kobiety, młodzież i dzieci. No i jako piętnastolatek aspirowałem już do młodzieży i po raz pierwszy brałem udział w pracach przy ołtarzu młodzieżowym. Owego roku nasz ksiądz wikariusz wymyślił, że zrobimy ołtarz w formie łodzi. Że niby taka łódź Piotrowa, która płynie po wzburzonych falach współczesności. Żeby zbudować ten ołtarz użyliśmy wszystkich stolików i ławek z salek katechetycznych. Oczywiście nie pocięliśmy ich na kawałki, tylko ustawiliśmy z nich konstrukcję, a później obudowaliśmy wszystko tekturami i płótnami. Pracami dowodził kleryk, a mnie jako najmłodszego co jakiś czas wysyłał „na zwiady”, żebym zobaczył jak idzie ojcom, matkom i dzieciom, bo nasz ołtarz miał być najładniejszy, największy, no i w ogóle wszystkich miał zaszokować. No i ja biegałem. Pamiętam siostry zakonne, które budowały ołtarz z dziećmi, wysłały dziesiątki rodziców, żeby nazrywali bzu. No i ich ołtarz z godziny na godzinę stawał się coraz piękniejszy. A u nas te toporne ławki i końca nie było widać. Latałem tam i z powrotem i łzy mi się cisnęły do oczu, bo myślałem, że nasz ołtarz jednak będzie najgorszy. Ale ostatecznie jakimś wielkim wysiłkiem udało nam się ten ołtarz dokończyć i efekt był, no przynajmniej potężny. Byłem bardzo dumny z siebie, inni chłopcy też. Pulpit, na którym miała być ustawiona monstrancja był przynajmniej ze dwa metry ponad naszymi głowami, pod masztem. Opowiadałem dumny koleżance, w której się podkochiwałem, że w naszym ołtarzu wszyscy będą widzieć Pana Jezusa najlepiej i z każdego miejsca. No i rzeczywiście. Przyszedł ksiądz proboszcz z monstrancją, ksiądz wikariusz przejął monstrancję i po chybotliwych nieco schodkach wszedł do góry i ustawił Pana Jezusa na przygotowanym tronie. Zszedł na dół, a moje serce pęczniało z dumy i porozumiewawczo uśmiechałem się do stojącej nieopodal koleżanki. Kiedy proboszcz zaczął czytać Ewangelię, nagle zwinięty na maszcie naszej łodzi żagiel rozwinął się... Całe szczęście, że nie przewrócił monstrancji. Ale tak nieszczęśliwie się rozwinął, że zakrył zupełnie Pana Jezusa. Wikariusz chciał wejść do góry i odsłonić, ale proboszcz jednym spojrzeniem go zatrzymał. Skończył czytać Ewangelię i choć nie było przewidziane kazanie przy ołtarzu zaczął je mówić. I mówił o tym, że jak się ktoś za bardzo pcha przed Pana Jezusa, to Pan Jezus woli pozostać zakryty. Myślałem, że się spalę wtedy ze wstydu. Bo to była prawda. Mnie wcale nie zależało na tym świętym Chlebie wówczas. Pan Jezus był dla nas pretekstem, żeby się pokazać, wygrać rywalizację na najładniejszy ołtarz. A Pan Jezus nie chce być pretekstem. Od tamtego czasu bardzo się staram, aby Pan Jezus nigdy nie był dla mnie pretekstem. Staram się, aby był celem i racją mojego zachowania i życia. Nie zawsze mi wychodzi i nieraz się łapię na tym, że się Panem Jezusem tłumaczę, ale myślę tak naprawdę o sobie. Kiedy teraz czytam ten napis na naszym ołtarzu: „Kto ten chleb spożywa, ma życie” to przede wszystkim powiem wam, że się cieszę, że nie napisaliście: „Kto ten chleb spożywa, ma życie WIECZNE”...
- Napisaliśmy właśnie tak, ale „wieczne” odpadło, nie wiadomo dlaczego - weszła mu w słowo Pawlikowa. Mateusza na chwilę zatkało, bo rozglądał się za Pawlikową po tłumie, a ta stała tuż pod jego nosem, pomiędzy Brończykami i Nowackimi, co by oznaczało, że jakimś dziwnym trafem pomagała ona przy ołtarzu.
- To pani Pawlikowa wymyśliła hasło – dopowiedziała z uśmiechem Brończykowa.
- Poprosili mnie, bo mam doświadczenie. Co, miałam odmówić? - tłumaczyła się z udawaną obojętnością Pawlikowa. - Ale to nie ja przyklejałam ten napis, nie wiem, czumu odpadło...
- Aha, odpadło? To tym lepiej – podjął wątek Mateusz, bardzo zadowolony, że kolejna mała wojenka w parafii została zażegnana. - Bo Pan Jezus chce dla nas nie tylko życia wiecznego, ale chce być naszym życiem już teraz! Kto spożywa Jezusa, staje się Jezusem i ma Jego życie już teraz. Staje się Jezusem. Jedzcie Ciało Pańskie i stawajcie się Jezusem! O to właśnie chodzi. Żeby ludzie patrzyli na nas a widzieli Jego. Żebyśmy Go nie zasłaniali...
Mateusz już miał skończyć swoje krótkie kazanie, kiedy nagle usłyszał lekki szelest za sobą, a później śmiech całego zgromadzenia. Kiedy odwrócił się zobaczył, że z pięknego ołtarza odpadło kolejne słowo, tym razem „życie”.
- Hm, „Kto ten chleb spożywa ma”... Można powiedzieć, że w dalszym ciągu nasze hasło ma sens. Bo kto spożywa Pana Jezusa ma po prostu wszystko. Jak mówi Ewangelia, „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane”, więc kto spożywa Ciało Pańskie ten po prostu ma. Wszystko, czego potrzebuje, a nawet więcej - tłumaczył z uśmiechem Mateusz. - No ale może lepiej zakończę już to kazanie i pójdziemy do kolejnego ołtarza, bo jak nam odpadnie „CHLEB” to już nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć...
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!