Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXV
- Pamiętam ten okres tuż przed święceniami - zagaił Mateusz, kiedy już obaj siedzieli przy stole i popijali kawę przypatrując się sobie nawzajem z ciekawością.
- Miał ksiądz sto procent pewności, że to była słuszna decyzja? Mam na myśli przyjęcie święceń - zapytał niepewnie diakon Robert.
- Wiesz, mogę ci powiedzieć, że dzisiaj mam tysiąc procent pewności o słuszności tego wyboru, bo jestem szczęśliwym człowiekiem, spełnionym mężczyzną i kapłanem. Jest znacznie lepiej, niż to sobie wyobrażałem. Nie wiem, czy Pan Bóg jest tak samo zadowolony ze mnie, pewnie nie - roześmiał się Mateusz.
- A mnie się wdawało, że ma ksiądz wiele powodów do bycia niezadowolonym - stwierdził Robert.
- Niezadowolonym? A niby z czego miałbym być niezadowolony? - Mateusz był zupełnie zaskoczony takim postawieniem sprawy.
- No, wie ksiądz... Był ksiądz na studiach zagranicznych, wrócił i został wikariuszem. Normalnie po studiach specjalistycznych robi się inną karierę... No i potem ten Strzywąż... Z tego co wiem, tego Strzywąża nikt nie chciał, no i posłali tu księdza, a wszyscy mówili, że ksiądz nigdy nie chciał iść na budowę kościoła... No nie wydaje mi się, że się wszystko układa po myśli księdza - wyliczał diakon Robert.
- Wiesz co Robercie? Powiem ci od razu, że jeśli chcesz, żeby kapłaństwo układało się po twojej myśli, to lepiej od razu daj sobie spokój. Ale uwaga! Gdybyś chciał, żeby małżeństwo układało się po twojej myśli, to też lepiej się nie żeń. To tyle, gdy chodzi o układanie się życia według twoich własnych wyobrażeń. Natomiast gdy chodzi o mnie, to ja nigdy nie myślałem o żadnej karierze i pod tym względem nawet wszyscy biskupi, którzy byli moimi zwierzchnikami nie mieli żadnych złudzeń co do mnie. Na szczęście. Ale rzeczywiście przyznam ci rację, że Pan Bóg mnie zaskakuje, może nie codziennie, ale bardzo często. Za każdym razem, kiedy się upieram przy swoim sprowadza mnie na ziemię. Nieraz boleśnie. A jak już mówię Mu: rób co chcesz, to potem szczękę zbieram z podłogi, bo tak mi opada, jak widzę, że Bóg daje mi to, o czym marzyłem, tylko sto razy lepiej... - powiedział Mateusz i aż sam się zamyślił nad swoimi własnymi słowami. Jak one były prawdziwe! Do głowy zaczęły mu przychodzić wszystkie sytuacje, kiedy jego misterne plany się waliły w gruzy tylko po to, aby się zrekonstruować według Bożej woli, kiedy tylko już ją zaakceptował. Kto wie, czy jednak klerycy w seminarium nie powinni mieć więcej spotkań z różnymi kapłanami, bo rzeczywiście, jak to powiedział siedzący przed nim diakon, najwięcej mają do czynienia z księżmi, którzy „zrobili karierę”: przełożeni, profesorowie, kurialni urzędnicy. No i ewentualnie własny proboszcz i kilku znajomych księży z terenu.
- Rozumiem - Robert wyrwał go z zamyślenia. - Ale ja się bardziej pytałem, czy tuż przed święceniami był ksiądz pewien, że to właściwa decyzja.
- Aż się boję tego, co ci powiem, bo nie mam pojęcia, jak to wam teraz w seminarium tłumaczą. Ja nawet nie wiem, czy miałem wówczas sto procent pewności, że to jest moja droga i że Bóg mnie na niej chce. Natomiast miałem sto procent pewności, że nie wyobrażam siebie gdzie indziej i że zrobię wszystko, aby to funkcjonowało. Tak mi się wydaje, że jak jest sto procent pewności co do wszystkiego, to właściwie nie ma żadnego wyboru, a ja myślę, że jednak Bóg chce, żebyśmy Go wybrali. Dlatego On jednak tak trochę ciągle jakby za welonem jest ukryty. Gdyby tak naraz objawił całą swoją miłość, piękno i dobro to byśmy byli zmuszeni Go przyjąć i wybrać. A On się objawia stopniowo i potem, kiedy już dokonałem wyboru czułem, jak On mi błogosławi, jak jest przy mnie, jak mnie prowadzi, a właściwie często sprowadza z powrotem na właściwy tor, bo ja ciągle gdzieś zbaczam...
- Ciekawe to, co ksiądz mówi - zamyślił się tym razem diakon Robert.
- Powiedz mi, co cię dręczy? Co cię powstrzymuje? - zapytał bez ogródek Mateusz.
- Jakby to powiedzieć, żeby mnie ksiądz dobrze zrozumiał... Ja bardzo lubię dziewczyny i świetnie się czuję wśród nich. Znam mnóstwo wspaniałych dziewczyn i tak sobie myślę, że wystarczyłaby iskra, żeby z którąś z nich zaczęło się coś więcej niż tylko przyjaźń - wyjawił diakon wyraźnie rumieniąc się na twarzy.
- Rozumiem, że jak do tej pory nic się nie przydarzyło...
- Nie, nie! - diakon nawet nie pozwolił mu skończyć. - Absolutnie! Księże Mateuszu, proszę mi wierzyć, ja bardzo poważnie traktuję moje powołanie, bo wierzę, że je mam! Nie po to już przed seminarium postanowiłem nie zawracać dziewczynom w głowach, żeby się w coś nie wplątać jako kleryk - gorączkowo tłumaczył Robert.
- Rozumiem, absolutnie o nic cię nie podejrzewam. Nie ma nic złego w tym, że dobrze czujesz się wśród dziewczyn i potrafisz je doceniać. Zapewniam cię, że jako ksiądz bardzo wiele otrzymałem od różnych kobiet, które spotykam na drogach mojego posługiwania. Te ewangeliczne słowa o tysiącach matek, braci, sióstr, które otrzymają ci, co porzucą wszystko dla Królestwa Niebieskiego sprawdzają się dzień po dniu. Pan Jezus jest wierny swoim obietnicom - tłumaczył Mateusz.
- No to trochę mnie ksiądz uspokoił – dość niepewnie stwierdził diakon, ale Mateusz wiedział, że chłopak jeszcze z czymś walczy w swoich myślach.
- Skąd ci przyszły takie wątpliwości dopiero teraz, skoro już przed seminarium potrafiłeś zachowywać się w zgodzie ze swoim przyszłym wyborem? - zapytał Mateusz.
- Bo widzi ksiądz... Mój brat się rozwodzi ze swoją żoną... Ja nigdy nie widziałem kogoś tak bardzo zakochanego, jak mój brat i jego dziewczyna, a później żona. Nawet mu zazdrościłem i czasami pytałem się sam siebie, czy ten celibat jest konieczny, bo brat zdawał się świetnie dzielić swój czas pomiędzy pracę a żonę, że nawet myślałem, że przecież ksiądz też by mógł być. Ale później zaakceptowałem w pełni celibat i przestałem o tym myśleć. I nich sobie ksiądz wyobrazi, że oni się teraz rozwodzą! Nie znam dokładnie przyczyn, nie wiem, jak rozkładają się winy, ale jestem w szoku. Brata żona jest wspaniałą kobietą. Myślę ciągle o tych słowach św. Jana, że nie można kochać Boga, którego się nie widzi, jeśli nie potrafi się ukochać człowieka, którego się widzi. I ja teraz ciągle myślę, tak trochę na odwrót: jeżeli mój brat, porządny przecież chłopak, wychowany tak jak ja, nie potrafi dochować wierności przysiędze złożonej tak fantastycznej kobiecie jak moja bratowa, którą widzi i dotyka, to czy ja będę zdolny dochować wierności Bogu, którego nie widzę? Bogu, który nieraz tym, którzy się szczególnie do Niego zbliżą funduje „noc ciemną”? Tak, że w ogóle nie czują Jego obecności? Ja ostatnio przeczytałem listy Matki Teresy z Kalkuty i jestem wstrząśnięty! Przez pięćdziesiąt lat nie czuła bliskości Boga. Jeśli mi się przytrafi coś takiego? A ja przecież nie jestem święty... No i jeszcze świetnie się czuję pośród dziewczyn... I za parę godzin rozpoczynamy rekolekcje, a ja nie wiem, co zrobić - diakon Robert wyrzucił z siebie wszystkie swoje wątpliwości i zamilkł.
- Rozumiem, że na tę chwilę nie masz wątpliwości co do słuszności wyboru, a jedynie się obawiasz, patrząc na sytuację brata, czy dasz radę wytrwać – powiedział po chwili Mateusz.
- Dokładnie! Z jednej strony nie mogę się doczekać święceń, a z drugiej jak sobie pomyślę, że później mógłbym nawalić, to aż mnie ciarki przechodzą – wyznał diakon.
- Widzisz, pewności co do tego, co się wydarzy w przyszłości nikt z nas nie ma. Z jednej strony jest nasza słabość, a z drugiej Boża łaska. Mówiłem ci, jeśli chcesz budować na swoich wyobrażeniach i o swoich siłach, to będzie kiepsko. Ale na szczęście jest Jezus, Jego moc i Jego obietnice. Jego miłość. Myślę, że twój brat i jego wspaniała żona coś po drodze musieli przeoczyć, w którymś momencie nie obdarzyli wystarczającą troską swoich wzajemnych uczuć. Jeżeli będziesz się starał w twoim kapłaństwie nigdy nie spuścić oczu z tego, co najważniejsze, nie zbłądzisz. Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Plus zapewnić o modlitwie i że moje drzwi są zawsze otwarte. Myślę, że powinieneś spokojnie przystąpić do rekolekcji przed święceniami. Zobaczysz, że przyjdzie znak od Pana Boga - powiedział Mateusz i później mocno uściskał wychodzącego diakona Roberta. - Mam nadzieję, że w sobotę włożę na ciebie ręce razem z innymi kapłanami - powiedział na koniec.
***
W sobotę rano podczas Mszy Święceń Kapłańskich Mateusz, który nie sprawował Eucharystii, ale z innymi kapłanami stał na kościele, z niepokojem spoglądał na procesję wychodzącą z zakrystii, czy zobaczy pośród diakonów mających przyjąć święcenia również Roberta. Na szczęście był pośród kolegów i wydawał się nawet być pewniejszy od innych. Uśmiechnięty i skupiony. Mateusz odetchnął z ulgą, bo jednak czuł na sobie pewien ciężar odpowiedzialności. Kiedy podczas przekazania znaku pokoju Robert podszedł do niego Mateusz spojrzał nań pytająco. I choć nie powinno być w tym momencie żadnej wymiany zdań, może poza „Pokój z tobą” Robert obejmując go wyszeptał mu do ucha: „Jedna z konferencji podczas rekolekcji miała tytuł „Jezus kocha swoich kapłanów” i to mi wystarczyło”.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!