Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CIX
Mateusz z trudem usnął i właściwie rano czuł się tak samo zmęczony, jak poprzedniego wieczoru. Wczoraj w ostatniej chwili Maciej odwołał wyjazd do JEGO parafii, ale mieli jechać dzisiaj z samego rana. Do jego parafii. Na JEGO probostwo. W modlitwie brewiarzowej, do standardowych próśb na końcu Jutrzni, dołączył chyba z dwadzieścia kolejnych dotyczących jego nowej placówki, jednej z pięciu, w których buduje się kościoły, a których Mateusz chciał uniknąć.
- Ale cóż, wola Nieba, z nią się zawsze godzić trzeba - powiedział do Macieja, kiedy już siedzieli w jego samochodzie. - Pamiętasz, jak wiozłem cię dwa lata temu do twojej parafii?
- Jasne, że pamiętam - uśmiechnął się Maciej. - Trochę byłem wtedy spietrany, ale udawałem, że jestem zachwycony, pamiętasz? Ziemię chciałem całować.
- Naprawdę byłeś wtedy przestraszony? - zdumiał się Mateusz, który pamiętał niesamowitą wręcz apoteozę parafii i wiejskiego życia, którą Maciej emanował owego pamiętnego dnia, gdy trochę po kryjomu jechali pooglądać placówkę.
- No, trochę nadrabiałem miną, ale tak bardzo chciałem już być proboszczem i, jak to mawiał mój stary proboszcz, wyciągnąć nogi pod swoim stołem, że zgodziłem się na parafię nic o niej nie wiedząc. Okazała się, jak ubranie skrojone na miarę, jestem szczęśliwy, przecież wiesz, wydaje mi się, jakbym tam był z tymi moimi kochanymi ludziskami od lat. Ale podczas tej pierwszej wizyty byłem spietrany. Oczywiście nie tak, jak ty dzisiaj, bo ty jesteś posrany ze strachu, przepraszam za wyrażenie.
- No już nie mów, że jestem taki przerażony, ale faktycznie budowy się nie spodziewałem. I wikariusza. Nie wiem, co gorsze. A propos, nie wydaje ci się nienormalne, że ja nie dostałem jeszcze żadnej wiadomości, kto będzie moim wikariuszem? - zapytał Mateusz.
- Możliwości są dwie. Albo dekret przyszedł na nową parafię, albo będzie wyznaczony dopiero na początku września, w ostatniej fazie zmian. Te wrześniowe zmiany wikariuszowskie to trochę poroniony pomysł, bo chłopaki muszą praktycznie wchodzić w plan lekcji religii w szkołach ustalony z poprzednikami, ale co mają zrobić? Jedno jest pewne, że nie masz neoprezbitera.
- A co, jakieś problemy z tym ostatnim rocznikiem? - zapytał Mateusz.
- Mój kolega, który jest profesorem, mówi, że połowy by nie wyświęcił, gdyby to od niego zależało - uśmiechnął się Maciej na samą myśl o koledze profesorze.
- No, ale na szczęście - skwitował Mateusz - na razie od niego nie zależy...
- Wiesz co? - wszedł mu w słowo Maciej. - Na razie nie zależy, ale kto wie, czy przy nowym biskupie ordynariuszu nie zostanie kiedyś pomocniczym. Moim zdaniem, ma pewne szanse. Więc kiedyś się będę mógł wstawić za tobą, bo to mój kumpel - tłumaczył ze śmiechem Maciej.
- No to się będziesz musiał wstawić, bo ja tę budowę czarno widzę... - Mateusz ponownie przypomniał sobie, dokąd jadą. - Powiedz mi Maciek, jeśli wiesz, jak daleko są tam posunięte prace?
- Powiem ci tak, że prace są na takim etapie, że... że... że jak już je skończysz, to naprawdę nikt nie będzie mógł odebrać ci praw do pełnego tytułu budowniczego tej świątyni. Sam zobaczysz.
- Jaja sobie robisz ze mnie. A posłuchaj, gdzie sprawuje się sakramenty?
- Mateusz, naprawdę nic nie wiesz?
- Nic. Tak jak mi radziłeś, nie zajrzałem nawet do rocznika - odpowiedział zgodnie z prawdą Mateusz, bo akurat rocznik mu się gdzieś zapodział, a żadnego z kolegów praktycznie nie widział w tym wakacyjnym okresie.
- Wiesz co Mateusz? Ja cię podziwiam. Ja bym nie wytrzymał. Ale nie masz się co martwić, w Strzywążu masz piękny drewniany kościółek i wielką starą plebanię, prawie większą od kościółka. A ponieważ miasteczko mocno się rozbudowało, więc podjęto decyzję o budowie nowego kościoła.
- Ty! Pojęcia nie miałem o tym kościółku - odparł zdumiony Mateusz.
- Dobra, a teraz uważaj, bo mniej więcej od początku tej wioski zaczyna się twoja parafia, księże proboszczu - Maciej szczególnie mocno wyakcentował dwa ostatnie słowa.
Mateusz natychmiast opuścił szybę i niemal wystawił głowę za okno. Wioska była niewielka, ale uporządkowana. Niektóre domy z mnóstwem kwiatów w ogródkach, co natychmiast usposobiło Mateusza bardzo pozytywnie.
- Jak widzisz, masz tu kilku drobnych przedsiębiorców - fachowym okiem oceniał Maciej - i pamiętaj, że z takich ludzi jest spory pożytek w parafii, bo na wielkich biznesmenów to od razu machnij ręką. Zwłaszcza tych, co wcale do kościoła nie chodzą, a potem dadzą ci parę groszy na budowę i chcą rządzić - Maciej jeszcze wyjaśniał meandry współpracy parafia - biznes, kiedy już dawno wyjechali z małej wioski, a kilkaset metrów przed nimi pojawiła się tablica z napisem Strzywąż, a właściwie... „Szczywąż“, bo tak jakiś dowcipniś sprayem przerobił nazwę miejscowości.
- Ty, patrz - powiedział markotnie Mateusz - tak na dobry początek.
- A tam, nie przejmuj się głupotami, pomyśl, że są parafie, które naprawdę nazywają się dość humorystycznie, bo ja wiem... Zwrócona! Albo... Stolec! I to są bardzo fajne parafie! Zresztą, sam żeś się na ten Strzywąż zgodził, zapewne ku wielkiej uciesze twoich włoskich przyjaciół - śmiał się Maciej. - Słuchaj, jedziemy prosto do miłościwie panującego do końca sierpnia twojego poprzednika.
Kiedy dojeżdżali do plebani ich oczom ukazał się malutki, ale prześliczny drewniany kościółek, w którym Mateusz zakochał się od pierwszego wejrzenia.
„Nawet jeśli nie wybuduję tego nowego kościoła, to mamy się gdzie modlić“ - pomyślał. Plebania, która stała kilkadziesiąt metrów od kościółka była rzeczywiście pokaźna. Ku niej skierowali swoje kroki, a Mateusz rozglądał się za budową, ale w zasięgu wzroku nic nie mógł dostrzec.
- No witam serdecznie, zapraszam, Mateusz jesteś moim wybawcą - witał ich w progu ksiądz Zenon, którego Mateusz znał z widzenia z rejonowych spotkań kapłanów z całej diecezji.
- Szczęść Boże, księże Zenonie - odpowiedział ściskając dłoń starszego o kilka lat kapłana.
- Nie wygłupiaj się, mów mi po imieniu, jesteśmy niemal rówieśnikami - powiedział ksiądz Zenon. - Wejdźcie, zapraszam do kuchni, zrobimy kawę. Przepraszam, że w kuchni, ale w pozostałych pokojach trwa wyprowadzka.
- Słuchaj, ale ja wcale budowy nie widziałem - powiedział Mateusz.
- No bo stąd nie widać, plac dostaliśmy trochę na uboczu, kilkaset metrów stąd, za zakrętem - odpowiedział Zenon.
- Dzięki Bogu, już się przestraszyłem, że nie wyszliście jeszcze z fundamentów i dlatego nic nie było widać - powiedział z ulgą Mateusz, a na jego słowa ksiądz Zenon nagle znieruchomiał.
- Mateusz, nie przeraź się, ale NIE wyszliśmy jeszcze z fundamentami na zewnątrz - powiedział z przepraszającą miną. - Właściwie to nie myśl o budowie, myśl o placu budowy. Mówię ci szczerze, Mateusz i przepraszam cię, ja to położyłem. I to jest tylko i wyłącznie moja wina. Nawet Ksiądz Biskup namawiał mnie na mały, skromny projekt, a ja się uparłem, że w takiej rozwijającej się parafii możemy dokonać czegoś bardziej znaczącego. I najpierw przewlekły się starania o pozwolenia i projekty, potem opadł trochę entuzjazm. Mieliśmy problemy z wykonawcami, przetargi, odwołania... I prawda jest taka, że jesteśmy prawie w punkcie wyjścia po dziesięciu latach, a ja od dwóch lat chciałem już stąd odejść, ale ciężko było o następcę. Plebanii, jak widzisz, też za bardzo nie zmodernizowałem, bo głupio było pakować pieniądze w plebanię, gdy budowa kościoła się tak ślamazarnie przeciąga. Nie ukrywam, że zostawiam ci tu niezły klops, Mateuszu. Ale nasz drewniany kościółek jest jak bombonierka, tyle mi się udało! No i mogę was poczęstować znakomitą kawą z ekspresu na pocieszenie - zakończył z kwaśną miną Zenon.
- No to chwała Panu! - powiedział nieco markotnym tonem Mateusz, ale po chwili odzyskał werwę. - Zaczniemy od tej kawy. I od tej bombonierki.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!