Jasna i ta druga strona księży(ca)
część 199
A ty napisałeś już swój testament? - zapytał go Maciej pomagając mu wsiąść do samochodu po zakończonej ceremonii pogrzebowej księdza, którego obaj doskonale znali.
- Testament? - zdziwił się Mateusz. - Chłopie, nie dobiegłem jeszcze pięćdziesiątki i mam pisać testament?
- O widzę, że kolega nie zna nawet prawa kanonicznego. Każdy ksiądz po czterdziestce powinien napisać testament, a jeżeli zostanie proboszczem, to nawet wcześniej. Ty od kilku lat podlegasz pod obie te sytuacje, więc już dawno twój testament powinien być zdeponowany w kurii. A poza tym, przypominam ci, że kilka tygodni temu miałeś bliskie spotkanie trzeciego stopnia z ciągnikiem rolniczym zwanym też traktorem, z którego cudem uszedłeś z życiem, no i to ci chyba powinno uzmysłowić potrzebę sporządzenia testamentu, skoro masz tak lekki stosunek do prawa kanonicznego - żartował Maciej prowadząc bardzo powoli samochód.
- Nie mam lekkiego stosunku do prawa kanonicznego. Zupełnie zapomniałem o tym testamencie. A co ty się tak wleczesz, jakbyśmy jeszcze w kondukcie pogrzebowym jechali?
- Nie widziałeś znaku ostrzegawczego? - zapytał poważnym głosem Maciej.
- Jakiego znaku? - zdziwił się Mateusz.
- Nisko przelatujące traktory - powiedział Maciej i wybuchnął śmiechem.
- Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku. Znasz takie przysłowie. No, a teraz idź, i jak powiedział Pan Jezus, uważaj, żeby ci się coś gorszego nie przytrafiło - odpowiedział Mateusz bez złości.
- Ale Pan Jezus powiedział te słowa do kogoś, komu JUŻ się coś przydarzyło i Jezus go uratował. Czyli bardziej chodzi o ciebie niż o mnie. Dlatego, jak wrócisz do domu, to siadaj do biurka i napisz testament. Nie musisz wszystkiego przepisywać na mnie. Wystarczą pieniądze i twoja beemka - żartował dalej Maciej.
- Beemki już nie ma - skonstatował Mateusz.
- A no tak, zapomniałem, nisko przelatujące traktory - Maciej kontynuował żarty z przyjaciela.
- Ty, no ale po co ja mam pisać ten testament, skoro ja właściwie nic nie mam? - zapytał zupełnie poważnie Mateusz.
- No to właśnie dlatego, że nic nie masz. Żeby jak znowu będziesz miał spotkanie z nisko...
- Maciej! Przestań - przerwał koledze Mateusz.
- No dobra! Jakbyś znowu chciał na skróty do nieba, tym razem skutecznie, to testament się przyda po to, żeby twoja rodzina nie wpadła na plebanię i nie wyniosła jej połowy twierdząc, że należało to wszystko do ciebie. Chyba byś nie chciał, żeby twój brat, czy bratanice wykłócały się z księdzem dziekanem, co? To napisz, że nic nie masz i komu to przekazujesz w razie śmierci - śmiał się Maciej.
- A ty napisałeś testament?
- Oczywiście! Już chyba ze trzy razy zmieniłem - odpowiedział Maciej.
- Tak ci przybywa posiadłości? - zażartował tym razem Mateusz.
- Nie, wręcz przeciwnie. Coraz bardziej go upraszczam. Ale zmiany dotyczą głównie takich kwestii jak pogrzeb...
- Zaplanowałeś swój pogrzeb?
- Tak! Napisałem, że chcę aby mnie spalili, a prochy rozrzucili nad Pacyfikiem.
- Przecież tak nie wolno zrobić katolickiego pochówku - Mateusz nie ukrywał zdziwienia.
- Żartuję, pacanie. Po prostu wpisałem w testament, że ma to być ceremonia bardzo skromna. Akurat dzisiaj na pogrzebie było rzeczywiście skromnie i dostojnie zarazem, ale wiesz, czasami jest tyle przemów, podziękowań, laurek, dytyrambów na cześć i tak dalej, że aż strach człowieka oblatuje, czy Pan Bóg nie stwierdzi, że nieboszczyk już odebrał swoją nagrodę. Ja tam wolę nagrodę w niebie - zakończył Maciej refleksyjnie i na dłuższą chwilę zapadło milczenie.
Kiedy dojechali pod plebanię w Strzywążu, Mateusz pożegnał się z przyjacielem i natychmiast po wejściu do domu usiadł przy biurku, aby napisać testament. Pomyślał, że zrobi to ręcznie, żeby nie było żadnych wątpliwości, kto jest autorem, ale zaraz zdał sobie sprawę, że przecież prawą rękę ma unieruchomioną, a lewą nie potrafił się nawet wyraźnie podpisać. A to oznaczało, że będzie musiał przesiąść się do komputera i męczyć się pisaniem dwoma palcami jednej ręki, bo niestety nawet, gdy był zupełnie sprawny i tak używał tylko czterech palców, po dwa z każdej dłoni. Czasami był zły na siebie, że właściwie utracił posiadane niegdyś zdolności kaligraficzne, a tak naprawdę nigdy nie nabył odpowiedniej sprawności w pisaniu za pomocą klawiatury.
- I teraz już na pewno się to nie zmieni - westchnął głośno i postanowił, że ręcznie „nabazgrze” choćby szkic, czy główne postanowienia swojego testamentu, a kiedy zdejmą mu usztywnienie z prawej ręki sporządzi ostateczną wersję dokumentu. Nie chciał zmarnować tego wzmożenia, które w sobie poczuł po rozmowie z przyjacielem, a przede wszystkim po ostatnim pożegnaniu kapłana, którego znał od lat, a który, zdaniem wielu, mógł jeszcze długo służyć Kościołowi, ale Bóg chciał inaczej. A poza tym przypomniał sobie również, że za kilka tygodni w jego parafii będzie mieć miejsce wizytacja biskupia i brak testamentu na pewno nie będzie mu poczytany jako zasługa. Dobrą chwilę zajęło mu napisanie na kartce za pomocą lewej dłoni zdania: „Wszystkie moje przedmioty osobiste przekazuję na rzecz Caritas Diecezjalnej celem używania ich, bądź spieniężenia i przeznaczenia na pomoc dla ubogich uzyskanych w ten sposób pieniędzy”. Poczuł dużą ulgę, głównie dlatego, że udało mu się napisać takie długie zdanie i nawet było możliwe odczytanie go bez większych problemów. No i, co tu ukrywać, poczuł się trochę dumny ze swojego postanowienia. Ale dosłownie po kilku sekundach przyszła myśl o jego bracie i bratanicach. Czy one nie powinny mieć czegoś po wujku księdzu? Kolejna myśl dotyczyła sformułowania „przedmioty osobiste”, bo skojarzyło mu się ono ze szczoteczką do zębów. Zanim naszła go trzecia myśl szybkim gestem przekreślił całe zdanie kilka razy, odłożył długopis i zamyślił się. Poczuł, że ogarnia go złość na samego siebie. Przy pisaniu testamentu przypomniał sobie o bracie i bratanicach, żeby coś im zostało po wujku księdzu po jego śmierci.
- A może brat i bratanice chcieliby mieć coś z wujka księdza teraz kiedy jeszcze żyje? - zapytał głośnio uzmysławiając sobie, że nie pamięta, kiedy ich ostatnio odwiedził. Cała rodzina brata odwiedziła go dwukrotnie podczas jego pobytu w szpitalu po wypadku i Mateusz właściwie w swej podświadomości „odfajkował” kontakt z rodziną. A dziewczyny dorastały, brat nie za często chodził do kościoła, jak mu mówiła bratowa, a on się martwił, co im zapisać w testamencie. W myślach ze złośliwą ironią wobec samego siebie wymieniał swoje „własności”, które mógł im pozostawić, a wybór był pomiędzy książkami, komputerem i gitarą.
- No normalnie na ich miejscu modliłbym się o moją śmierć, żeby to wszystko przejąć jak najszybciej - szydził półgłosem, bo przecież wiedział, że jego rodzina potrzebuje od niego tego, co wszyscy inni. Czasu. I chociaż teraz nie miał go za wiele, to jednak na pewno więcej, niż mógłby im zapisać w testamencie. Gwałtownym ruchem dłoni chwycił leżącą przed nim kartkę, zgniótł i wyrzucił do kosza. Następnie wziął kolejny czysty arkusz papieru i napisał dużymi drukowanymi literami: „RODZINA, DURNIU, TERAZ!” i kawałkiem przeźroczystej taśmy klejącej przykleił na lewej stronie blatu swojego biurka. Żeby mu nie spadła do... testamentu.
Tekst Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!