Jasna i ta druga strona księży(ca) - część 197
Wielki Piątek. Nabożeństwo adoracji krzyża właśnie się rozpoczęło i Mateusz leżał krzyżem przed ołtarzem. Pomyślał, że może leży trochę zbyt długo i już miał się podnieść, gdy nagle zupełnie odjęło mu siły. Jakby ktoś w jednym momencie wyłączył mu wszystkie mięśnie. Chciał przekręcić głowę w bok, aby zwrócić się do klęczącego obok ministranta, ale i ten drobny ruch był niewykonalny. Również głos nie chciał się wydobyć z jego krtani. Poczuł się, jak w jednym z tych dziwnych snów, które go nieraz nękają, kiedy na przykład chce przed kimś uciekać, ale jego stopy wydają się wrośnięte w podłoże i krzyknąć również nie może mimo włożenia nadludzkiego wysiłku w próbę wydobycia z siebie głosu. Albo inny sen, kiedy podchodzi do ambony, aby przeczytać Ewangelię i nagle druk w lekcjonarzu staje się tak drobniutki, że on za żadne skarby nie może go odczytać. Ale kiedy miewał takie sny, zwykle w takim właśnie momencie niemożności z ulgą się budził. A tymczasem leżał przed tym ołtarzem, jak więzień we własnym ciele, nad którym nie miał żadnej władzy. Ale, o dziwo, słuch mu funkcjonował, choć to co słyszał mogło być jakąś halucynacją, bo przecież w tym momencie liturgii w kościele powinna być absolutna cisza. Spróbował skoncentrować się tylko i wyłącznie na zmyśle słuchu, ale dziwne pikanie nie znikało. Wręcz przeciwnie, stawało się coraz głośniejsze i denerwujące. Wydawało mu się, że za chwilę rozsadzi mu głowę. Raz jeszcze spróbował poruszyć ręką i prawie mu się udało, ale przeszył go tak silny ból, że aż jęknął.
- Mateusz? Mateusz? Proszę siostry, chyba zaczyna się budzić! - dobiegł do jego uszu jakiś głos, który wydał mu się znajomy. Mateusz zacisnął mocniej powieki i otworzył oczy ponownie spodziewając się widoku kościelnej posadzki, ale ku swojemu zdziwieniu ujrzał dwie pochylone nad sobą twarze, których rysy były na tyle niewyraźne, że nie potrafił im przyporządkować imion.
- Mateusz, bój się Boga! Aleś mi strachu napędził - powiedziała jedna twarz, która powoli zaczęła przypominać Macieja. Drugiej twarzy, kobiecej, w dalszym ciągu sobie nie przypominał.
- Wiem, wiem, niezła plama - powiedział z trudnością Mateusz, ciężko przełykając ślinę. - Zrobiłem dokładnie ten sam numer, co mój ostatni proboszcz. Prawie mi zszedł podczas nabożeństwa wielkopiątkowego. Potem mi mówił, że nawet widział to światło w tunelu.
- Mateusz, co ty bredzisz? Widzi siostra? Jednak jeszcze te środki działają - powiedział Maciej zwracając się ku kobiecie.
- Jakie środki? - zapytał Mateusz. - I dlaczego mówisz, że bredzę? No przecież odprawiałem liturgię Wielkiego Piątku i tego... zasłabłem, tak? No dokładnie tak samo jak Ksiądz Kanonik. O rany, ale mnie ręka boli - powiedział zwracając wzrok ku swojej prawej dłoni. - A co to za gips? Czyli chyba jednak wstałem po tym leżeniu krzyżem, a potem upadłem na nowo, co? Ty Maciej weź mnie stąd zabierz na plebanię, bo przecież trzeba zrobić święcenie pokarmów, jutro Wielka Sobota... No co się tak na mnie patrzysz? Chyba nie powiesz, że przespałem tu całą noc i już jest sobota... Ty! A kto za mnie dokończył liturgię Wielkiego Piątku? Mam nadzieję, że Maliński po ciebie zadzwonił... No tak, ale ty pewnie miałeś liturgię u siebie. No to pięknie! Ale się narobiło... Ale te pokarmy trzeba poświęcić. Dawaj, jedziemy do domu! Pani jest pielęgniarką, prawda? Proszę mi przynieść ubrania, kolega mnie zabierze...
- Mateusz, ty nic nie pamiętasz, co? - powiedział Maciej patrząc na niego i kręcąc dziwnie głową.
- Jak nie pamiętam? - żachnął się Mateusz. - Odprawiałem Wielki Piątek i zasłabłem...
- Popatrz na siebie - powiedział cicho Maciej. Mateusz popatrzył na swoją prawą rękę w gipsie, a potem lewą ręką odsłonił kołdrę. Całe jego ciało było pełne opatrunków. Zasłonił szybko kołdrę, jakby się zawstydził pielęgniarki i podniósł rękę do twarzy. Miał zabandażowaną głowę.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Miałeś wypadek. Jechałeś samochodem ze spowiedzi i facet wyjechał traktorem z pola... Musiałeś być lekko rozkojarzony, bo uderzyłeś prawie centralnie. Na szczęście nie jechałeś zbyt szybko, bo policja mówi, że nawet nie zacząłeś hamować. No i na szczęście masz dobry i bezpieczny samochód. Znaczy się... miałeś dobry samochód - chrząknął Maciej.
- Teraz sobie przypominam... Jakiś facet chciał mnie zatrzymać na stopa i najpierw chciałem pojechać dalej, a potem pomyślałem, że przecież mogę go wziąć, a potem... nie pamiętam. Pamiętam tylko to nabożeństwo wielkopiątkowe...
- To ci się śniło - przerwał mu Maciej. - Właśnie ten facet, co go chciałeś wziąć na stopa wezwał pogotowie, bo traktorzysta chyba nawet nie miał komórki. Nie wiem, czy on był w ogóle trzeźwy, ale mniejsza o to. W każdym razie, jak zobaczysz swoje auto, to zrozumiesz, że zdarzył ci się prawdziwy cud. Masz tylko trzy złamania i jesteś trochę poobijany. Pan Bóg chyba cię tu jeszcze potrzebuje - uśmiechnął się Maciej.
- No przecież całe życie nauczamy, że Pan Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił - powiedział bezwiednie Mateusz ciągle próbując poukładać sobie w głowie wszystko, co mu relacjonował Maciej. - Czyli nikomu nic się nie stało? - zapytał nagle, a serce zaczęło mu bić znacznie szybciej, bo przecież nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby z jego winy ktoś ucierpiał, a może nawet umarł.
- Nie, nie, stary, nie denerwuj się. Tobie nie wolno się teraz denerwować - powiedział Maciej zauważając jego przyspieszony oddech. - Nikogo więcej tam nie było. Traktorzysta cały i zdrowy, no i ten pan, co go chciałeś wziąć na stopa, też był wystarczająco daleko. Jedynym poszkodowanym jesteś ty. No i twój samochód, ale jego to właściwie możemy spokojnie uznać za trupa. Chociaż szkoda, bo to fajna bryczka była.
- Dobra Maciej, mniejsza o samochód, ale trzeba się jakoś zorganizować na liturgię Wielkiej Soboty... Zaraz, jaki mamy dzisiaj dzień? - zapytał.
- Mati, spokojnie, jest wtorek... po świętach - powiedział Maciej.
- Po świętach? - jęknął Mateusz. - Czyli przeleżałem tutaj całe święta Zmartwychwstania Pańskiego?
- Spokojnie brachu, nie masz grzechu, że nie byłeś w kościele - zażartował Maciej. - A tak poważnie, to ciesz się, że z twoją łepetyną wszystko w porządku, trochę się obawialiśmy, bo długo się nie budziłeś.
- No ale parafia...
- Nie chcę cię jakoś dołować, ale bez ciebie Pan Jezus też zmartwychwstał. Również w twojej parafii. Widzisz, to był taki moment, kiedy Pan Bóg ci przypomniał, że bez ciebie świat się nie zawali. A twoim parafianom, że o nich nie zapomina. A kolegom z dekanatu dał okazję do pomocy - uśmiechał się Maciej.
- Czyli wszystko było normalnie? - odetchnął z ulgą Mateusz.
- Normalnie to by było, jakbyś ty był. Nie ukrywam, że w Wielki Czwartek trochę mi ciebie brakowało, wiesz, wypadało na ciebie postawić świąteczne wino... Ale w twojej parafii wszystko się odbyło zgodnie z planem, wszystkie liturgie, jak Pan Bóg przykazał. Twój były wikariusz Darek pomógł ze święconką i w Niedzielę Zmartwychwstania, a resztę księża z dekanatu. A właściwie jeden. Zgadnij, kto się najbardziej zaangażował? Zresztą, lepiej nie zgaduj, bo ci będzie głupio. Powiem ci od razu. Romek.
- Romek? - zdziwił się Mateusz. Był święcie przekonany, że jeżeli jakiś kolega z dekanatu go nie lubi, to właśnie Romek. Często krytykował jego pomysły i czasami mu zarzucał, że rozwala im jedność dekanatu przez swoje inicjatywy i potem ludzie z innych parafii domagają się tego samego, a przecież nie wszyscy księża mogą robić te same rzeczy, jak choćby wigilijną wieczerzę dla samotnych. A tu taka niespodzianka.
- Romek, Romek! Wyobraź sobie, że Romek nawet przestawił u siebie wszystkie celebracje Triduum Paschalnego, żeby u ciebie odprawić w wyznaczonych godzinach. A jak mu dziekan mówił, że lepiej zmienić godziny w Strzywążu, a u niego niech będzie normalnie, to powiedział, że już i tak będzie trauma, że nie ma proboszcza, bo w szpitalu po wypadku, więc chociaż niech godziny będą te same. Tak powiedział! - Maciej sam nie ukrywał uznania dla postawy kolegi.
- No popatrz, jaki człowiek jest głupi... Nigdy bym się tego nie spodziewał po Romku - Mateusz jeszcze kręcił głową ze zdziwienia.
- Jak to mówiła nasza noblistka, tyle jesteśmy warci, na ile nas sprawdzono - błysnął sentencją Maciej.
- I musiałem się roztrzaskać samochodem, żeby poznać prawdę o koledze - powiedział cicho Mateusz.
- I to też jest jakieś zmartwychwstanie - dopowiedział Maciej.
Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!