Jasna i ta druga strona księży(ca) - część 191
Przez chwilę pożałował, że jednak nie wziął samochodu na dzisiejszy odcinek kolędowy, ponieważ odległości pomiędzy jednorodzinnymi domkami były dość istotne, ale z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli zrezygnuje nawet z tych krótkich spacerów, to pod koniec stycznia będzie kwadratowy. Spojrzał więc w kierunku znajdującego się kilkaset metrów przed nimi rozświetlonego domu, postawił kołnierz płaszcza i z opuszczoną głową ruszył do przodu.
- Dawać, dawać chłopaki! Jak trochę przyspieszymy kroku, to od razu się rozgrzejemy – powiedział do idących za nim ministrantów.
- Proszę księdza, widzę że mamy kilka minut... Mogę o coś zapytać, co nie jest związane z kolędą? - zapytał starszy z ministrantów.
- No jasne, Bartek. Przecież zawsze wam mówię, że możecie mnie pytać o wszystko i zawsze, byle nie podczas Mszy Świętej – odpowiedział Mateusz uśmiechając się pod nosem na wspomnienie innego ministranta, który ośmielony przez niego taką właśnie zachętą podczas ostatniej zbiórki ministranckiej, chciał się z Mateuszem skonsultować na temat dziewczyny, która mu się spodobała, co Mateusz przyjął z zadowoleniem, bo świadczyło o zaufaniu chłopaka, problem w tym, że chciał to uczynić podczas chwili milczenia po homilii.
- Bo widzi ksiądz, jakby tu zacząć.... – rozpoczął niepewnie Bartek. - To jest już trzecia parafia, w której jestem ministrantem.
- Trzecia? - zdziwił się Mateusz. - Nie wiedziałem... Ale chyba nie dlatego jesteś teraz u nas, bo cię z poprzednich wyrzucali?
- Nie, nie! - uśmiechnął się Bartek. - To było związane z mieszkaniem. Najpierw mieszkaliśmy z dziadkami, potem rodzice wynajęli mieszkanie samodzielnie, a teraz wreszcie w Strzywążu mamy swoje, no i ja zawsze byłem ministrantem. I w każdej parafii, gdzie byłem, zupełnie inaczej byliśmy prowadzeni jako ministranci. W pierwszej naszym opiekunem był ksiądz wikariusz i właściwie nasze zbiórki polegały na tym, że non stop graliśmy w piłkę, jeździliśmy na turnieje, nawet wygrywaliśmy! Potem to się stało trochę dziwne, bo za wszelką cenę chcieliśmy wygrać, no i ksiądz przymykał oko na wystawianie do składu w danej kategorii wiekowej starszych chłopaków aż nas przyłapali... Dalej nie wiem jak tam było, bo tego księdza akurat przenieśli, a my się przeprowadziliśmy. W drugiej parafii, gdzie mieszkałem tylko rok, był tylko jeden ksiądz, czyli proboszcz, tak jak tutaj w Strzywążu i tam z kolei nie było żadnych zbiórek. Najlepsze było jak przyszedłem pierwszy raz w niedzielę na Mszę Świętą, no i podszedłem do księdza proboszcza, przedstawiłem się i powiedziałem, że chcę być ministrantem i zanim zdążyłem w ogóle powiedzieć, że byłem nim wcześniej, ksiądz mówi do mnie: „Proszę bardzo! Tam jest komeżka, weź załóż i patrz co inni robią”. Byłem w lekkim szoku, bo przecież mogłem być zupełnie zielony, no ale ponieważ miałem już doświadczenie, wziąłem komże i od razu zacząłem służyć.
- I wcale nie mieliście spotkań ministranckich? - zapytał Mateusz z pewnymi wyrzutami sumienia przypominając sobie różne okresy ze swojego pobytu w Strzywążu, kiedy zwłaszcza tuż po odejściu księdza Darka potrafił nawet przez miesiąc nie zrobić zbiórki ministrantów.
- Właściwie to nie. Oprócz spotkań opłatkowych razem ze scholą i oazą to raczej nie pamiętam żadnych... - odpowiedział Bartek.
- Wiesz, kiedy ksiądz jest sam, to nie jest tak łatwo – powiedział Mateusz nie tyle starając się wytłumaczyć kolegę kapłana, co samego siebie, bo nie mógł sobie przypomnieć od kiedy Bartek był ministrantem u nich, a miał świadomość, że dopiero od mniej więcej pół roku wziął się za ministrantów solidnie, czyli tak, jak sobie zawsze wyobrażał.
- No, ale ksiądz też jest sam, a ja sobie nie przypominam, żeby choć jedna zbiórka była odwołana. Nawet teraz podczas kolędy, co mnie już zupełnie zdziwiło – odpowiedział Bartek, a Mateusz odetchnął z ulgą.
- Zapewniam cię, że mi też się zdarzało odwoływać zbiórki – przyznał uczciwie. - Czy uważasz, że przesadzam z tymi spotkaniami nawet podczas okresu kolędowego? - Mateusz wiedział, że bardzo istotne jest pokazanie, że on naprawdę liczy się z opiniami ministrantów.
- Nie, nie! Nie myślę, że to przegięcie. Pewnie, zdziwiłbym się jedynie gdybym musiał przychodzić też w wakacje – zaśmiał się głośno Bartek zacierając zmrożone dłonie i tupiąc mocniej stopami po drodze.
- W wakacje też mamy zbiórki – wtrącił się idący z tyłu młodszy ministrant.
- Nawet w wakacje? - zdziwił się Bartek i aż stanął w miejscu.
- Ale te wakacyjne nie są obowiązkowe – pospieszył się z wyjaśnieniem Mateusz. - Są dla tych, którzy siedzą w domu i nie mają co robić.
- Wtedy często gramy w gałę, a jak pada deszcz, to w gry planszowe, na przykład w „Monopol” – znowu wtrącił się młodszy ministrant, a Mateusz uśmiechnął się do niego i puścił oko z wdzięcznością.
- Fajnie! To ksiądz nigdy nie bierze urlopu? - znowu zdziwił się Bartek.
- Zwariowałbym bez urlopu, jasne że biorę! Ale zawsze jest jakiś zastępca, no i on ma wpisane w zakres obowiązków te zbiórki również – wyjaśnił Mateusz, przypominając sobie ile razy koledzy księża się dąsali, że przegina pod tym względem i zmusza ich do zbędnej pracy.
- Ostatnio był ten gruby ksiądz i ciągle stał na bramce. Nikt mu nie mógł strzelić gola, bo taki był gruby! – wtrącił ponownie młodszy ministrant.
- Piotruś! Nie wolno się nabijać z czyjejś sylwetki! – ze śmiechem upomniał Mateusz, ale faktycznie ks. Franek był wielkiego rozmiaru.
- Ja się nie nabijam! On był bardzo fajny i jak losowaliśmy drużyny, to każdy go chciał w swojej, bo wtedy było wiadomo, że w najgorszym wypadku się zremisuje zero do zera – wyjaśnił rzeczowo ministrant.
- No dobra, ale Bartku, zdaje się, że chciałeś mnie o coś zapytać – Mateusz próbował wrócić do tematu wpatrując się w starszego ministranta.
- Ja właśnie o tych zbiórkach chciałem pogadać, bo jak rozmawiam też z innymi kolegami, na przykład ostatnio podczas tej diecezjalnej pielgrzymki ministrantów, to mi się wydaje, że nikt nie ma takich zbiórek jak my.
- Naprawdę? - zdziwił się Mateusz, któremu nie wydawało się, żeby jego zbiórki były jakieś szczególne, chociaż rzeczywiście w ostatnim czasie mocno się starał. - W jakim sensie są inne? Przecież mamy zawsze sprawy organizacyjne, szlifujemy postawy liturgiczne, modlimy się, czasem się trochę powygłupiamy... Wszyscy księża robią mniej więcej to samo.
- No niby tak, ale ksiądz nam na przykład dużo mówi o takich różnych rzeczach, które nie mają nic wspólnego z ministranturą – powiedział Bartek.
- Na przykład co? - zapytał coraz bardziej zaintrygowany Mateusz.
- No akurat teraz mi nie przychodzi do głowy... Ale choćby o tym, jak się zachowywać wobec dziewczyn, opowiada nam ksiądz różne filmy, zachęca do jakichś książek. Albo zauważyłem przypadkiem – tu Bartek ściszył głos, żeby drugi ministrant nie słyszał, - jak ksiądz po kryjomu dawał płyny do kąpieli i dezodoranty tym dwóm od Skalitowskich.
- Czy to źle twoim zdaniem? - Mateusz patrzył mu prosto w oczy.
- Nie, nie! Akurat teraz to Skalitowscy zawsze wypachnieni pierwsza klasa, więc to akurat bardzo dobrze! – zapewnił szybko Bartek.
- Chodziło mi bardziej o to, czy uważasz za złe, że staram się wam doradzać, podsuwać wartościowe artykuły i filmy – doprecyzował Mateusz.
- Nie, ja to się przyznam, że to mi się w tych zbiórkach najbardziej podoba – zapewnił z przekonaniem w głosie Bartek. - Tylko nie wiem o co tu chodzi, bo skoro prawie nikt tego nie robi, to czemu ksiądz to robi? Czy to nie jest jakieś takie pranie mózgu, albo coś w tym rodzaju? No po prostu, czemu ksiądz to robi? - zapytał w końcu Bartek.
- Na pewno nie jest to pranie mózgu, Bartek. Po prostu mi na was zależy. Ja wiem jak bardzo mi pomogło w życiu bycie ministrantem i chciałbym, żeby tak było i w waszym przypadku. Wiesz o czym marzę? Żeby wszystkie dziewczyny w okolicy, kiedy wymieniają cechy, jakie powinien mieć ich przyszły chłopak czy mąż mówiły tak: że ma być mądry, dobry i koniecznie ministrant ze Strzywąża, rozumiesz? Że bycie ministrantem w Strzywążu to jest gwarancja bycia porządnym i odpowiedzialnym chłopakiem, a później mężczyzną. Nie jakimś mazgajem, ale prawdziwym mężczyzną. I dlatego między innymi nie zgadzam się, aby były u nas ministrantki. Dziewczyny mają inne funkcje w Kościele i inaczej się je formuje, a inaczej chłopaków. Tak więc nie ma się czego obawiać, nie wypiorę wam mózgów – uśmiechnął się Mateusz. - Dobra! Dzwonić głośno dzwonkiem, bo sądząc po ilości aut, musi być jakaś imprezka i mogą nie słyszeć – powiedział patrząc na oświetlone okna domu, do którego właśnie dotarli. Młodszy ministrant dzwonił dzwonkiem ile sił w dłoniach, ale nikt nie pojawiał się w drzwiach. Mateusz postanowił skorzystać z dzwonka elektrycznego przy bramie. Efekt był taki, że najpierw część świateł w oknach momentalnie zgasła, a po chwili niektóre z nich znowu rozbłysły. Ale w dalszym ciągu nikt nie pojawił się w drzwiach.
- No nic! Idziemy dalej – powiedział Mateusz. Kiedy odeszli kilkanaście metrów, ktoś wreszcie wybiegł z domu.
- Proszę księdza! Proszę księdza! Zapraszam! - krzyczał mężczyzna mniej więcej w wieku Mateusza. Kiedy weszli do domu, gospodarz zaprowadził ich do jakiegoś małego pokoju z biurkiem, należącego pewnie do któregoś z jego dzieci. Mężczyzna był wyraźnie speszony. Po chwili dołączyła również kobieta z dość mocnym makijażem.
- Zupełnie zapomnieliśmy o kolędzie – tłumaczyła się ustawiając lichtarzyk na biurku. - No możemy zaczynać.
- A może jednak zaprosimy pozostałych gości do wspólnej modlitwy, będzie naprawdę milo - powiedział Mateusz.
- Jakich gości? - zapytał czerwieniąc się mężczyzna.
Tekst Jeremiasz Uwiedziony
ilustracja Marta Promna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!